wtorek, 9 września 2014


            Brunetka siedziała na parapecie, przykryta ciepłym kocem i trzymając kubek z herbatą w dłoniach patrzyła przez szybę. Jej wzrok zatrzymał się kilkanaście minut wcześniej w oknie domu stojącego naprzeciwko. W jej głowie cały czas przewijały się wspomniania z wspólnie spędzonych chwil z szatynem. Nie widzieli się już dwa tygodnie od ostatniego spotkania w kantorku. Brakowało jej go... Jego uśmiechu, pocałunków, a przede wszystkim kiedy przychodził do niej wkradając się przez okno i przytulał ją na dobranoc. Czuła się wtedy kochana i jedyna. Teraz siedziała sama, a po policzkach spływały łzy. Tak bardzo chciałaby móc się przytulić do niego i zasnąć czując jego obecność. Była druga w nocy, a ona nie mogła zmrużyć oka. Schemat, który powtarzał się codziennie wieczorem od trzech tygodni. Często zastanawiała się co Nathan robi i czy myśli o niej. Była zła, że ją okłamał, choć powoli przechodziło jej. Miał mieć dziecko, a ona nie mogła utrudniać mu życia. W końcu taki mały szkrab potrzebuję ojca cały czas, a nie tylko w weekendy czy święta. Nie chciała go odciągać, bo była pewna, że gdyby to ona zaszła w ciążę to chciałaby, żeby ojciec dziecka zajmował się nim, a nie uciekał do innej. Postanowiła już i zdania nie zmieni, choćby nie wiem co. Na pewno uda jej się o nim zapomnieć Być może nie będzie to takie proste, ale na pewno kiedyś szatyn przestanie zaprzątać jej głowę. Oby... Nagle poczuła jak robi jej się niedobrze. Odstawiła kubek z gorącą herbatą i zrzuciła koc biegnąc do łazienki. Wpadła do pomieszczenia i ukucnęła przy toalecie... Cholera, od kilku dni to samo. Coś jest nie tak... Tylko co?


            Wyszła z apteki chowając małe pudełeczko do torby. Wyglądało to trochę jakby nie chciała, aby ktoś zobaczył co to. Ruszyła szybkim krokiem w stronę domu. Zrobiła sobie dzisiaj dzień wolny od szkoły, żeby trochę odpocząć i przede wszystkim odespać kilka ostatnio zarwanych nocy. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Przekrwione oczy od płaczu i blada twarz, przez co wyglądała jakby miała za chwilę stracić przytomność. Po części tak się czuła i wiedziała, że to przez jej głupotę. Hmm... Ale czy na pewno. Czasem sami nie możemy nic poradzić na to, gdy ktoś nas zrani, a my nie możemy spać, myśląć cały czas o wspólnie spędzonych chwilach. Szkoda, że nie wymyślili leku na złamane serce, wtedy żyłoby się o wiele prościej. Przeszła przez pasy mało nie wpadając pod samochód i weszła na spokojną uliczkę, na której mieszkała. Ominęła kilka domów sąsiadów i po chwili znalazła się już na swoim podwórku. Weszła do domu i czym prędzej weszła na piętro i do łazienki. Zamknęła drzwi na klucz, po czym wyjęła z torby niebiesko - różowe pudełeczko i wyciągnęła ulotkę. Przeleciała wzrokiem po małych, czarnych literkach, by po chwili wyjąć małe urządzenie. Miała nadzieję, że jej przeczucia nie sprawdzą się, bo wtedy wszystko skomplikowałoby się jeszcze bardziej... Wiedziała, że nie jest przygotowana na taki obrót sprawy. Zrobiła test, po czym usiadła na brzegu wanny czekając na jego wynik. Modliła się w myślach, aby wyszedł negatywny. Przecież objawy wcale nie musiały wskazywać jednego... Różne inne czynniki mogły się na to składać. Chociażby nieprzespane noce. Pukała cicho palcami o kafelki nie mogąc wysiedzieć w miejscu. Wstała i stanęła naprzeciwko lustra, przyglądając się swojemu odbiciu. Naprawdę to możliwe, żeby przez kogoś tak się zapuścić... Nawet nie chodziło o sam wygląd, ale też i szkołę. Na początku nie chodziła, a później tak naprawdę przestała się uczyć, przez co nałapała sporo negatywnych ocen. Koniec roku... Przecież za niecałe dwa tygodnie rozdadzą świadectwa, a potem czeka ją najważniejszy test w całym jej dotychczasowym życiu. Ostatnie sprawdziany zawaliła, a teraz nie wiedziała co ma zrobić, żeby się poprawić, aby zdać. Później musi douczyć się na maturę, co nie jest takie proste w jej stanie. Nie miała ochoty na siedzenie nad książkami. Jedyne co chciała robić to siedzieć i płakać, choć często nie miała już siły nawet na to. Odkręciła kran i zimną wodą ochlapała twarz, po czym sięgnęła po ręcznik i wytarła nim mokrą skórę. Ponownie spojrzała na siebie w lustrze... Nic nie dało. Była beznadziejna... Pff zakochała się beznadziejnie w starszym od siebie mężczyźnie! Przecież to nie miało prawa do dalszego funkcjonowania. Prędzej czy później i tak by się rozstali. Tylko dlaczego nie była mądrzejsza wcześniej i tego nie zakończyła, kiedy jeszcze nie było za późno. Westchnęła ciężko i pochwyciła urządzenie, na którym miała odczytać wynik. Spojrzała na wyświetlacz. Dwie kreski... Nie nie nie! To musi być pomyłka! Osunęła się po ścianie, siadając na zimnych kafelkach. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Jedna po drugiej.... Coraz więcej i więcej... Nie... To nie może być prawda...


            Siedział na kanapie i patrzył tępo w migające obrazy na dużym ekranie telewizora. Jego życie stało się szare i nudne odkąd rozstał się z Lucy. Nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Codziennie, gdy kładł się spać myślał o niej i wspólnie spędzonych chwilach. Nie mógł się pogodzić, że stracił ją na zawsze. Nie potrafił... Pierwszy raz ktoś tak bardzo zawrócił mu w głowie, a zarazem przekreślił w jednej chwili wszystko co ich łączyło. Dobrze wiedział, że to była jego wina i chciał to naprawić, jednak po kilkunastu nieudanych próbach dał sobie spokój. Poznał brunetkę i był pewien, że ona się nie ugnie. Za dużo razy ją zranił, przez co ona miała tego dosyć i nie chciała mu dać ostatniej szansy. Fakt nie powiedział jej prawdy i sam nie wiedział dlaczego... Przecież nie okłamuję się osób, które się kocha i są dla nas bardzo ważne. To nie fair... Obiecał sobie po ostatniej ich 'kłótni', że nie dopuści do tego, by kolejny raz ją stracić, a co on zrobił? Dokładnie to co wcześniej, czyli zerwał obietnicę. Westchnął ciężko i wyłączył telewizor, gdy tylko usłyszał głos Isabeli, żeby przyniósł jej herbatę. Wstał z kanapy i ruszył do kuchni. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk dzwonka jego telefonu komórkowego. Wyjął urządzenie z kieszeni i przyciskając mały zielony guzik odebrał. Po kilkunastu minutach rozmowy zakończył połączenie i zaniósł swojej żonie herbatę, przekazując jej, że wychodzi. Narzucił na siebie bluzę z kapturem i wyszedł z domu, wsiadając zaraz do swojego BMW. Odpalił samochód i ruszył w dobrze mu znanym kierunku.


            Usłyszała dzwonek do drzwi, ale nie miała ochoty wyjść z łóżka i otworzyć. Czekała, aż ktoś da za wygraną i odejdzie, jednak ktoś był na tyle natrętny, że dzwonił już z kilka dobrych minut. Westchnęła ciężko i zwlekła się z łóżka niezadowolona. Włożyła bose stopy w puchowe kapcie i wyszła z pokoju, kierując się po schodach na dół. Chwyciła za klamkę od drzwi wejściowych i nacisnęła ją tym samym otwierając drzwi. Zamurowało ją, gdy zobaczyła w nich szatyna. Sykes zmierzył ją od góry do dołu wzrokiem i przełknął ślinę widząc ją w takim stanie. Wiedział, że to była jego wina. Nie mógł otworzyć ust i powiedzieć czegoś sensownego, choć dobrze wiedział po co tu przyjechał. Brunetka uniosła brwi do góry, czekając na chociaż jedno słowo z jego strony.
- Po co tu przyjechałeś? - zaczęła w końcu oschłym tonem. Nie miała ochoty z nim rozmawiać.
- Cześć. - westchnął cicho i włożył ręce do kieszeni spodni. - Musimy porozmawiać. - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nie zamierzam z tobą gadać. Nas nic już nie łączy...
- Obiecuję, że nie będę poruszać tematu dotyczącego nas...
- Poprawka... Nas już nie ma, a ja nie mam z tobą o czym rozmawiać. Cześć. - westchnęła i zaczęła zamykać drzwi, jednak szatyn nie pozwolił na to i zablokował je nogą. Spojrzała na niego i przekręciła teatralnie oczami. - Masz pięć minut. - powiedziała bez jakichkolwiek uczuć i otworzyła drzwi, po czym skierowała się do salonu. Sykes zamknął je i powędrował za Hale. Kiedy znaleźli się już w jasnym i dużym pomieszczeniu stanął naprzeciwko niej. - Czas ci ucieka. - ponagliła go.
- Luss... Wszystko w porządku? - Chciał się upewnić, bo nie wyglądała zbyt dobrze. Była blada i miała czerwone oczy, przez co mógł stwierdzić, że miała za sobą przepłakane godziny. - Wiem, że zawiniłem... - zaczął, ale brunetka nie chciała dać mu skończyć.
- Tak wszystko w porządku. Wchodzisz na ten temat, którego miałeś nie poruszać.
- Daj mi dokończyć... - westchnął i przeczesał palcami włosy. - Wiem, że zawiniłem i cię zraniłem. Wiem również, że ci ciężko, ale proszę cię... Kurde zadzwoniła do mnie dzisiaj moja ciotka i opowiedziała mi o twojej sytuacji w szkole. Lucy przecież już koniec roku i matura. Co ty wyprawiasz? Chcesz nie zdać? Przecież teraz własnie toczą się losy twojej przyszłości... Weź się w garść i popraw te oceny. Ja porozmawiam jeszcze z ciotką, ale nie obiecuję, że coś pomoże...
- Gówno mnie to obchodzi! - wybuchnęła. - Nie jesteś moim ojcem, więc zamknij się do cholery i przestać mnie pouczać oraz nakazywać mi co mam robić! To już nie twoja sprawa! Zajmij się sobą, swoją żoną i dzieckiem, a mi do cholery daj święty spokój raz na zawsze! - krzyczała, a z jej oczu wypływał potok łez. - To nie twoja sprawa jakie mam oceny, czy się uczę, czy zdam czy nie! Daj mi kur*wa spokój i zniknij z mojego życia! - zaczęła okładać mężczyznę pięściami. Nie bronił się, jednak po chwili przytulił ją mocno, żeby się uspokoiła. Niestety nie na długo... Nie minęło nawet pół minuty jak znowu zaczęła krzyczeć. - Wynoś się! - wrzasnęła i wzięła do ręki figurkę stojącą na komodzie. Zamachnęła się i rzuciła w stronę Sykes, który w ostatniej chwili schylił się, unikając ciosu. Po chwili wyprostował się o spojrzał na zapłakaną Lucy. Poczuł jak pieką go oczy.
- Przepraszam... - wyszeptał i szybkim krokiem opuścił dom dziewczyny, by nie spostrzegła jego łez. Zbiegł z ganku i wsiadł do samochodu. Odpalił go i z piskiem opon odjechał z posesji państwa Hale. Lucy kiedy szatyn wyszedł, usiadła na podłodze przyciągając kolana do klatki piersiowej oraz próbując się uspokoić.