wtorek, 28 stycznia 2014


            Czarne BMW zajechało pod sporawych rozmiarów dom, a z niego wysiadł McGuiness. Poprawił marynarkę i zatrzasnął drzwi do swojego auta. Wszedł na niewielki ganek i zapukał. Odczekał chwilę, lecz nikt nie odpowiadał... Nacisnął klamkę i o dziwo drzwi był otwarte. Szatyn zdziwił się trochę, że jego przyjaciel nie zamknął domu na noc. Wszedł do środka wołając głośno jego imię. Wszedł do salonu i nie był za szczęśliwy widząc kilka pustych butelek po wódce po przewalanych na podłodze i śpiącego Sykesa na środku puchatego dywanu. Westchnął cicho i zabrał szkło, wyrzucając je do kosza w kuchni. Pokręcił głową widząc jaki panuje bałagan. Widać szef firmy architektonicznej załamał się rozstaniem z młodą brunetką. Ukucnął przy przyjacielu i szturchnął go lekko, by obudzić go ze snu. Szatyn otworzył oczy i jęknął chwytając się za głowę. Kac męczył... Ale co się dziwić jak mężczyzna wypił sam kilka butelek wódki. Nathan spojrzał na Jay'a i się lekko skrzywił. 
- Cześć... - mruknął cicho i usiadł masując palcami skronie. Nigdy więcej alkoholu. Chociaż... Czy tego dotrzyma to nie wie. Chyba lepiej zalać się w trupa i nie pamiętać co się stało. Pójdzie do sklepu i kupi kilka wódek do wypicia, bo z barku już wszystkie wziął.
- O stary... Widzę, że ty dzisiaj jesteś niezdolny do pracy, ani do niczego innego. I po co było tyle pić? - McGuiness przekrzywił lekko głowę w bok i przyjrzał się uważnie przyjacielowi, ten tylko jęknął.
- Jeeeezuuu.... Ciszej... Ja pier*dole moja głowa... - Sykes rozejrzał się po pomieszczeniu i próbował sobie przypomnieć co wczoraj wieczorem się stało. To, że pił to na pewno, bo przecież w innym wypadku nie nawalałby go tak łeb. Pamiętał tylko jak Lucy przyszła do jego firmy, gdy ten miał spotkanie. Właśnie... Przegrana, przebite opony i... Tak to pamiętał doskonale. Isabela się wyprowadziła. Jedyna dobra rzecz w tym wszystkim, ale co z tego jeżeli Hale go nie chcę znać?
- Masz coś do jedzenia czy ci coś kupić? - Jay wstał na równe nogi i pochwycił chipsa, który jak jeden z niewielu, nie wiadomo jakim cudem ocalał z wczorajszego wieczoru. Skrzywił się, gdyż nie były zbyt dobre, wywietrzały. Tak to jest, jak się ich nie nakryło.
- Chyba nic nie mam... Nawet mleka na kaca... - Jęknął, bo każdy dźwięk drażnił nieprzyjemnie jego bębenki uszne. Przyjaciel skrzywił się i pokręcił głową. No cóż sam się Sykes do tego dopuścił... Wiedział do czego może doprowadzić na dłuższą metę związek z dwoma kobietami na raz. Teraz musi jakoś poukładać to wszystko... On może tylko lekko pomóc.
- Dobra ty się trochę ogarnij, a ja pojadę do sklepu i przywiozę ci coś do jedzenia i picia. Tylko weź prysznic... - Szatyn poklepał przyjaciela po ramieniu i wyszedł z jego domu. Wsiadł do samochodu i odjechał z posesji w szybkim tempie. Musiał coś zrobić, żeby jego przyjaciel stanął na nogi, żeby wziął się w garść. Sprawnie przejechał przez miasto i już po kilkunastu minutach zatrzymał się się przy domu, którego adres poznał już całkiem dawno. Wysiadł z samochodu i przekręcił kluczyk tym samym zamykając zamek w ich drzwiach. Wszedł po schodkach i nacisnął biały przycisk, który wywołał cichy dźwięk po drugiej stronie ściany. Stał chwilę tupiąc nogą, aż drewniane drzwi się otworzyły i ujrzał w nich brunetkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd zna mężczyznę stojącego naprzeciwko niej. Jay uśmiechnął się lekko.
- Jestem Jay. Nathan kiedyś już nas poznał, jestem jego przyjacielem. - Jak na zawołanie McGuiness przypomniał dziewczynie ich spotkanie. Skinęła głową w odpowiedzi i wpuściła go do środka, zastanawiając się co on tutaj robi. Czyżby coś się stało Nathanowi? W jej myślach zaczynały przewijać się czarne scenariusze. Odpędziła je szybko, choć serce zaczęło jej łomotać ze zdenerwowania jak szalone. Zaprowadziła mężczyznę do salonu, gdzie miała nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej.
- Coś się stało? - spytała po wskazaniu na kanapę, aby jej gość mógł usiąść, lecz on raczej nie zamierzał zakotwiczyć się na dłużej.
- Nath się załamał, gdy od niego odeszłaś... - zaczął niepewnie i przypatrywał się reakcji swojej rozmówczyni. Lucy westchnęła tylko i odrzuciła grzywkę do tyłu. Wiedziała, że rozmowa będzie dotyczyła Sykesa... No bo po co jego przyjaciel odwiedzałby ją w sobotni poranek, gdyby nie chodziło to o szatyna? 
- Posłuchaj... Nie lubię jak ktoś gra na dwa fronty. I od razu uprzedzę twoją następną wypowiedź. Tak wiedziałam, że ma żonę kiedy się wpakowałam w ten związek i uwierz mi, było łatwiej to przeboleć, gdy jej nie widziałam, ale ciekawe co ty byś zrobił... - Spojrzała na Jay'a, by sprawdzić czy ją słucha i kontynuowała. - Gdybyś... Załóżmy wrócił z pracy, a twoja dziewczyna akurat by się pieprzyła z jakimś facetem w twojej sypialni. Dobra... Może to nie jest idealne porównanie, ale sens jest prawie ten sam.
- No... Ale zrozum sytuację Nathana. Ona była jego żoną, właściwie nadal jest... - Napotkał srogie spojrzenie dziewczyny. - Dobra no... Zrozum ona była jego żoną, miał teraz problemy w pracy... Sama wiesz, że miał ten durny projekt, bo sama mu pomagałaś. Dla twojej wiadomości, bo może o tym jeszcze nie wiesz... George wygrał, a firma Nathana trzyma się na cienkiej nici, która w każdej chwili może się przerwać. Dobrze wiesz co to oznacza. To, na co tak ciężko pracował zostanie pochowane w gruzach...
- Wiem, ale to nie oznacza... - zaczęła brunetka, ale nie dał jej skończyć.
- Jeszcze nie skończyłem. Ty uważasz, że to proste. Rzucić Isabele i po kłopocie, ale chyba dobrze jej nie znasz. Uwierz, że to nie jest prosta kobieta. Jak się zaweźmie to będzie walczyć do końca, aż zniszczy to co stanie jej na drodze, a w tym wypadku byłabyś ty. Nathan miał naprawdę teraz wiele problemów i nie chciał jeszcze sobie dokładać żony. Chciał się uporać z jednym, a później wziąć za drugie. On cię kocha i to widać... Tylko ty pod wpływem emocji podjęłaś pochopną decyzję. Nawet nie wyobrażasz sobie jak często w pracy opowiadał mi o tobie, o tym jaka jesteś i co w tobie kocha. Czasami dostawałem świra kiedy mówił o tych wszystkich czułościach itd., ale ja byłem szczęśliwy, gdy widziałem na twarzy mojego przyjaciela uśmiech i to, że był szczęśliwy, szaleńczo zakochany. Nawet nie wiesz jak bardzo się przy tobie zmienił... Stał się szalony i nie martwił się wszystkim tak, jak to było kiedyś. Zaczął żyć tym, co jest tu i teraz oraz robić coś pod wpływem chwili. Wreszcie przestał planować i zapisywać te cholerne daty i godziny w swoim zeszyciku. I nawet nie masz pojęcia co poczułem, gdy jakąś godzinę temu pojechałem do jego domu i zastałem go skacowanego, a może nadal pijanego... Sam nie wiem, bo po takiej ilości alkoholu jaką wypił to nie można się domyśleć... Nigdy nie widziałem go w takim stanie. - westchnął i przeczesał palcami swoje włosy. Spojrzał na brunetkę, zdając sobie sprawę, że wygłosił monolog... Dziewczyna uniosła palec wskazujący, dając mu znak, żeby chwilę zaczekał. Wycofała się do schodów, a potem pobiegła na górę. Po kilku minutach wróciła z torbą przewieszoną przez ramię.
- Zawieź mnie do niego. - Poprosiła, a jego oczy momentalnie się zwiększyły. - No nie słyszałeś? Zawieź mnie do niego. - powiedziała głośniej i ruszyła do wyjścia. Jay potrząsnął głową i ruszył za nią. Widać udało mu się trafić do jej serca, a o to najbardziej mu chodziło. 


            Samochód zatrzymał się z piskiem opon przed dużym domem. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a z auta wyskoczyła brunetkaa, chwytając w pośpiechu torbę. Wbiegła na schody i już po chwili otworzyła drzwi, wchodząc do środka i wołając imię właściciela posiadłości. Zajrzała do kuchni, ale nikogo tam nie było. Przeszła do salonu i zobaczyła Sykesa. Siedział na dywanie, oparty o kanapę i wziął ostatniego łyka cieczy, która znajdowała się w przezroczystej butelce. Lucy podbiegła do niego i wyrwała mu ją z ręki, odkładając naczynie na stolik stojący obok niej. Szatyn spojrzał na nią.
- Luss... - wyszeptał i się lekko uśmiechnął. - Moja słodka Lucy... A może już nie moja... Wszystko spieprzyłem...
- Zamknij się. - Warknęła dziewczyna. - I po cholerę doprowadziłeś się do takiego stanu? - Ukucnęła obok niego i odłożyła swoją torbę.
- Zostawiłaś mnie, bo byłem idiotą... Ale wiesz... Zerwałem z nią. Jej już nie ma... Spakowała swoje rzeczy i odeszła. Luss... Pff... Ty też mnie zostawiłaś... Przez moją głupotę. Jestem śmieciem... - Wyjęczał i próbował się podnieść, jednak alkohol krążący w jego krwi nie pomagał, a wręcz przeciwnie... Robił wszystko, żeby przeszkodzić mu w wykonywaniu prostych czynności.
- Nathan przestań... Przepraszam. - Złapała go za podbródek i przekręciła jego głowę tak, żeby na nią spojrzał. - Przepraszam, bo to przeze mnie... - Pogłaskała go po policzku i zmarszczyła brwi. Przyłożyła dłoń do jego czoła. Był cały rozpalony. - Nathan... Ty masz gorączkę. - westchnęła, a w tym samym czasie do pomieszczenia wszedł McGuiness. - Jay... Ogarniesz tu trochę? - Spojrzała na niego z błagalnym spojrzeniem, a ten skinął głową na znak, że się zgadza. - A ja się nim zajmę... Jest kompletnie pijany i ma gorączkę... - Wstała i razem z Jay'em pomogła wstać Nathanowi. Zarzuciła sobie jego rękę na szyję i ruszyła do schodów, a następnie na górę do sypialni. Po schodach było dosyć ciężko wejść, bo szatyn ledwo trzymał się na nogach, jednak po kilku minutach znaleźli się w przytulnym pomieszczeniu, gdzie Lucy położyła mężczyznę i rozebrała go do bokserek, żeby nie kładł się w brudnych ciuchach. Kiedy Sykes wtulił się w poduszkę, okryła go szczelnie kołdrą i chciała odejść, by w kuchni przygotować mu coś do jedzenia, no i oczywiście coś, by złagodzić kaca, który za jakiś czas na pewno go odwiedzi, ale Nath złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, chcąc dać jej buziaka. - Nathan jesteś pijany i śmierdzi od ciebie... Jak wytrzeźwiejesz to pogadamy. - Ucałowała jego czoło i wyszła z pokoju, po czym zbiegła po schodach i wpadła do kuchni. Zajrzała do lodówki, żeby znaleźć mleko... Szatyn będzie potrzebował coś na kaca. Westchnęła i wyjęła czerwony kartonik...


            Nadszedł dzień zawodów w piłkę nożną. Od samego rana brunetka była strasznie zdenerwowana, a do tego jeszcze Nathan chciał jechać razem z nią. Jak dla niej nie był to dobry pomysł, gdyż bała się spotkania mężczyzny razem z Marcosem. Nie chciała, żeby w ich związku pojawiły się jakieś niedomówienia i nieporozumienia, dlatego wyznała co się stało na jednym z treningów. Szczerze mówiąc Nathan nie był zdenerwowany, albo po prostu starał się tego nie okazywać. W każdym bądź razie wszystko sobie wyjaśnili i jak na razie znowu zaczęło się układać.Lucy pozwoliła szatynowi odwieść się pod szkołę, ale na zawody już nie. Srebrne BMW zajechało pod sporawy budynek, a z niego wysiadła brunetka oraz przystojny kierowca, który obszedł samochód i po chwili stanęli twarzą w twarz. Ujął jej buźkę w swoje dłonie i musnął jej czerwone, słodkie usta. Hale odwzajemniła czule gest i oderwała się od niego, lekko uśmiechając. Zarzuciła sportową torbę na ramię, którą Sykes jeszcze przed chwilą trzymał w dłoniach.
- Powodzenia słońce i uważaj na siebie. Aaa no i oczywiście bądź grzeczna, bo wiem, że czasami umiesz pokazać pazurki jak coś cię wkurzy. - Zaśmiał się i przygarnął ją w swoje ramiona. - Dajcie im popalić, trzymam kciuki. - Ucałował jeszcze jej czółko. Brunetka skinęła głową i ruszyła w stronę grupki, która stała już z trenerem i Marcosem. Odwróciła się jeszcze w połowie drogi i pomachała mu, przesyłając buziaka. Nathan uśmiechnął się szeroko, po czym wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, kierując się do firmy. Znowu miał siłę do walki... To ona była tą siłą, dawała mu szczęście, a za razem wiarę w to, że może się udać i dlatego teraz musiał zrobić wszystko, żeby uratować firmę i to, na co tak ciężko pracował.
Kiedy Hale podeszła do dziewczyn, przywitała się z nimi oraz z trenerem i Navasem. Czuła się dosyć dziwnie w jego towarzystwie. Niby wyjaśnili sobie wszystko, ale miała wrażenie, że to wcale nie pomogło. Uciekała wzrokiem, aby tylko nie natknąć się na jego spojrzenie. Tak było prościej, przynajmniej tak uważała. Po chwili koleżanki z drużyny zaczęły się zachwycać szatynem, który przywiózł Luss pod szkołę. Każda chciałaby go dotknąć i pocałować, uważały go za greckiego boga. W sumie jakby nie patrzeć niewiele się pomyliły. Luss pokręciła z rozbawieniem głową. Była dumna z tego, że ten przystojniak był teraz tylko jej i tak naprawdę nikt nie mógł już go jej zabrać. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym i poprawiła torbę na swoim ramieniu. Wpadła na pewien pomysł, który chciała wykonać po powrocie z zawodów. Nathan na pewno będzie zadowolony...


            Cały autobus wypełniony był rozgrzewającą do boju piosenką, która przeplatała się z okrzykami radości z powodu wygranej przez dziewczyny całego turnieju. Trener był zachwycony ostatnią akcją, która była poprowadzona przez Lucy i Kelsey. Obie zapewniły swojej drużynie pierwsze miejsce w turnieju. Do ostatniej minuty był remis, jednak w ostatnich sekundach dwie przyjaciółki były nie do pokonania. Mimo, że nie miały już sił, dziewczyny z przeciwnej drużyny nie był wstanie ich zatrzymać. Brunetka usiadła na miejscu, gdzie nie było za bardzo słychać krzyków dziewczyn i wyciągnęła telefon, wykręcając dobrze jej znany numer.
- Cześć skarbie. I jak turniej? - Usłyszała po drugiej stronie słuchawki.
- Wygrałyśmy! - Pisnęła, wiedząc, że jej ukochany w tym momencie na pewno odsunął aparat od swojego narządu słuchu.
- Bardzo się cieszę. Musimy to w takim razie jakoś dzisiaj uczcić. - Zaśmiał się do słuchawki szatyn.
- Dlatego... Jedziemy dzisiaj nad jezioro, ale ty załatwiasz prowiant! O 16 bądź pod moim domem, tylko się nie spóźnij. Ayy muszę kończyć, bo dziewczyny idą tu wrzeszcząc i zaraz przestanę cię słyszeć! Buziaki! - Nacisnęła czerwony guziczek na telefonie komórkowym i zdążyła schować urządzenie, jak dziewczyny się na nią rzuciły piszcząc, na co brunetka wybuchnęła śmiechem. Miała zwariowane koleżanki, a na ich czele stała Kelsey we własnej osobie.

sobota, 25 stycznia 2014


            Od kilku dni chodził cały rozdrażniony. Przez ten jeden wieczór, przez tą cholerną jego żonę... Ugh! Lucy nie odbierała jego telefonów, nie chciała go wpuścić do domu i zamykając drzwi przed nosem. Nawet kiedy przyjeżdżał po nią pod szkołę, odwracała się w drugą stronę i jakby nigdy nic odchodziła. Po prostu zerwała z nim jakikolwiek kontakt, nie dając sobie niczego wytłumaczyć. Był wściekły na siebie, ale bardziej chyba na brunetkę za to, że robiła wszystko, by zaciągnąć go do łóżka. On bronił się jak tylko mógł, ale kiedy stwierdziła, że pewnie ma romans z brunetką... Uległ. Nie miał innego wyboru. W końcu nie chciał, aby dowiedziała się o nich. Może byłoby to prostsze rozwiązanie, jednak kilka dni przed rozstrzygnięciem walki z projektem, nie mógł sobie na to pozwolić. Nie w takim momencie... I wszystko było by dobrze, gdyby nie te cholerne jęki Isabeli... Szkoda, że nie zatkał jej wtedy tej przebrzydłej gęby. Teraz nie miałby problemów z Luss... Walnął pięścią w ścianę obok lustra w łazience. Spojrzał w swoje odbicie, po czym odkręcił kran, z którego zaczęła lać się woda, nabrał trochę w dłonie i ochlapał twarz. Zakręcił kurek i wytarł twarz ciemnym ręcznikiem. Koniec... Teraz musi skupić się na pracy, przecież ma jechać do firmy i usłyszeć, który projekt został wybrany. Jego czy też może Georga. Złożył go już kilka dni temu, kiedy Lucy mu trochę pomogła. Uważał, że wyszedł całkiem nieźle dzięki jej pomysłom, które mogły spodobać się klientowi. No, ale wszystko się dzisiaj rozstrzygnie i zobaczymy czy aby przypadkiem jego przeciwnik nie zrobił lepszego projektu. Szatyn westchnął cicho i spojrzał jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze. Garnitur dodawał mu powagi, z resztą raczej zawsze go nosił do swojego biura. Przeczesał jeszcze włosy palcami i wyszedł z łazienki, kierując się do salonu, gdzie zostawił dokumenty i kluczyki. Zabrał owe rzeczy, pochwycił w dłoń teczkę i wyszedł z domu kierując się do swojego cacuszka. Przejechał dłonią po masce samochodu i otworzył drzwi, wsiadając do środka. Włożył kluczyki do stacyjki i odpalił go. Wcisnął sprzęgło, włożył pierwszy bieg i naciskając gaz ruszył w stronę swojej firmy. Kilkanaście minut i był na miejscu. Zaparkował na wyznaczonym miejscu dla jego samochodu i wysiadł zabierając czarną teczkę z miejsca pasażera. Zamknął auto przyciskając mały guziczek na pilocie przy kluczykach i ruszył do wielkiego budynku. Przywitał się na wejściu z ochroną, która już bardzo dobrze go znała i ruszył do windy, która właśnie otworzyła swoje metalowe wrota. Wsiadł do środka i nacisnął mały guziczek z odpowiednim piętrem, gdzie znajdował się jego gabinet. Winda ruszyła a on nerwowo strzelał palcami. Był cholernie zdenerwowany tym co za niedługo usłyszy... Po chwili klaustrofobiczna puszka zatrzymała się, a on wysiadł kierując się do swojego gabinetu. Przy recepcji nowa sekretarka obwieściła mu, że ma gościa, który czeka na sali konferencyjnej. Westchnął cicho i skierował swe kroki w tamtą stronę. Wszedł do środka witając się ze swoim klientem...


            Podjechała taksówką pod oszklony budynek, zapłaciła za kurs i pewnym krokiem ruszyła do środka. Chciała załatwić tą sprawę jak najszybciej, gdyż za niecałą godzinę była umówiona z Marcosem na indywidualny trening. Miał pokazać jej kilka trików i sztuczek, które mogłaby wykorzystać na ważnym dla nich meczu. Przywitała się miło z ochroną i ruszyła schodami na górę. Wolała iść pieszo niż wjechać windą. Tak było dla niej szybciej, a sportowe buty, które miała na nogach wcale jej w tym nie przeszkadzały. Wpadła na korytarz i ruszyła do recepcji. Pytając czy Nathan jest u siebie, sekretarka odpowiedziała, że szatyn jest w sali konferencyjnej i ma gościa. Lucy nie zważając na nic ruszyła w tamtą stronę. Oczywiście szatynka stojąca w recepcji jej na to nie pozwoliła. Krzyknęła za nią, żeby Luss zatrzymała się bo inaczej wezwie ochronę. Nowa laska i znowu kłopoty... - przemknęło przez myśl dziewczynie, po czym odepchnęła sekretarkę i wtargnęła do sali konferencyjnej, gdzie siedział Nathan wraz z klientem. Nie zwracając na nic uwagi brunetka rzuciła białą kopertę przed mężczyznę. Ten zaskoczony jej osobą w tym miejscu, nie był w stanie nic powiedzieć.
- To chyba twoje! - warknęła Lucy i oparła ręce na swoich biodrach.
- Luss? - Sykes w kocu otrząsnął się i wstał ze swojego miejsca biorąc kopertę do ręki. Otworzył papier i zobaczył w środku pieniądze... Spojrzał na brunetkę. Widział, że jest wściekła. Nie czekając na nic, chwycił jej rękę i czym prędzej wyprowadził z sali konferencyjnej, za czym ten młody diabeł rozpęta trzecią wojnę światową na oczach jego klienta. Zaprowadził ją do swojego gabinetu. - Co ty do cholery wyprawiasz? Przychodzisz do sali, gdzie omawiam ważna sprawę z klientem i oddajesz mi to... - wskazał na kopertę, którą po wejściu położył na swoje biurku. - Za co to niby jest? - Spojrzał na nią.
- Za wyjazd! Zapłaciłeś za niego, a ja ci za niego oddaję! Nie chcę być zależna od ciebie, po tym co zrobiłeś!
- Luss daj mi to wszystko wytłumaczyć... - chciał coś powiedzieć, ale brunetka oczywiście musiała mu przerwać. Nie chciała go słuchać. Każdy winny się to tłumaczy jak to się mówi.
- Słuchaj... Ty nie musisz mi nic tłumaczyć! Pieprzyłeś się ze swoją żoneczką, ok! - podeszła do niego i uniosła palec wskazujący na wysokości jego oczu. - Ale nigdy więcej nie będziesz robił tego ze mną! Jestem głupia, że ci zaufałam! Że się z tobą związałam i liczyłam na to, że w końcu odejdziesz od tej pierdolonej idiotki! Ale wiesz co...? Przeszło mi już! Nic do ciebie nie czuję, zupełnie nic, oprócz obrzydzenia! - Spojrzała na niego z pogardą i podeszła do drzwi. Już otwierała drzwi, żeby wyjść na korytarz, jednak odwróciła się w jego stronę. - Mam nadzieję, że pierdolniesz z tą swoją czarnowłosą suką! - Wyszła z jego biura jak najszybciej, gdyż czuła, że łzy napływają jej do oczu, a nie chciała by Sykes to zauważył. Usłyszała jeszcze tylko jak szatyn krzyczy jej imię i próbuję ją dogonić, jednak sekretarka go zatrzymała mówiąc, że musi wracać do klienta. Wsiadła do windy i zjechała na dół, po czym, czym prędzej wyszła z budynku kierując się do postoju taksówek, jednak jedna myśl przyszła jej do głowy. Odwróciła się na pięcie i poszła w miejsce gdzie stał samochód Nathana. - I to twoje pierdolone cacuszko! - Wrzasnęła i wyjęła scyzoryk z torebki, po czym przebiła wszystkie koła, wbijając ostrze we wszystkie cztery opony po kolei. Stanęła patrząc jak powietrze uchodzi z każdego z kół srebrnego BMW. Rozejrzała się dookoła i dopiero teraz odeszła, żeby pojechać w umówione miejsce, gdzie miał czekać Marcos.


            Pożegnał się z klientem, a gdy mężczyzna wyszedł złapał teczkę i rzucił nią o ścianę. Był wściekły... Nie dość, że ten facet wybrał projekt tego przygłupa Maxa, to jeszcze Luss... Miał powoli dosyć tego wszystkiego, co działo się w jego życiu. Czy naprawdę jest taki zły, że wszystko wychodzi inaczej niż on by tego chciał? To jakaś kara za grzechy czy jak? Teraz już wszystko zostało przesądzone. George dostanie kasę, a jego firma upadnie... Sprawiedliwość. Czegoś takiego nie ma. Krzyknął po czym zebrał papiery, które wysypały się z czarnej teczki. Włożył je z powrotem na miejsce i wyszedł z sali kierując się do wyjścia. Miał dosyć tego dnia... Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i zamknąć, gdzieś z dala od innych. Nie chciał czekać na windę, która wlekła się jak ślimak, więc poszedł schodami. Wyszedł z budynku nawet nie żegnając się z ochroniarzami i poszedł w stronę miejsca, gdzie czekało jego zaparkowane auto. Gdy zobaczył przebite opony przeklął pod nosem.
- Lucy... - westchnął i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Wykręcił numer po taksówkę. Kiedy skończył rozmowę zadzwonił do serwisu, żeby zabrali jego samochód do mechanika. W końcu musi mieć czym jeździć. Po kilkunastu minutach przyjechali i zabrali go, a szatyn wsiadł do taksówki i podał kierowcy adres pod który ma jechać. Chciał się napić jak najszybciej...


            Chwyciła prawą dłonią czarną, wypchaną walizkę i ruszyła w stronę wejścia do dużego domu. Dobrze znała to miejsce... Zdążyła się do niego przyzwyczaić. Weszła po schodkach i wyjęła z torebki pęk kluczy, którymi otworzyła drewniane drzwi. Przekroczyła próg i odstawiła bagaż przy białej ścianie na korytarzu. Podeszła do kuchni i nalała sobie do przezroczystej szklanki trochę soku pomarańczowego, by po chwili móc się nim delektować, siedząc na ciemnej kanapie i włączając telewizor w poszukiwaniu swojej ulubionej telenoweli. Zdrady, intrygi... Tak ona to uwielbiała, a najlepsze było to, że sama w tym siedziała i jak na razie bardzo dobrze jej w tym szło. Nagle usłyszała jak ktoś wchodzi do domu... Odstawiła szklankę i wyłączyła sporych rozmiarów plazmę. Rzuciła czarny pilot na fotel obok, a sama pobiegła do wejścia, żeby zobaczyć kto przyszedł. Gdy zobaczyła bruneta, uśmiech momentalnie pojawił się na jej twarzy. Wskoczyła na mężczyznę oplatając nogami jego biodra, a rękami szyję i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Uwielbiał smak tych delikatnych i miękkich ust, którymi mógł się nie raz rozkoszować.
- Wreszcie jesteś... - oderwał się od niej i uśmiechnął szeroko.
- Max no przecież obiecałam. Zostawiłam temu pacanowi karteczkę... Że odchodzę. Teraz jestem z tobą. Z moim najlepszym i najseksowniejszym mężczyzną na świecie. - Pokazała rządek białych zębów i zeszła z bruneta.
- Miło mi to słyszeć. No i tak jak pisałem... Dzisiaj oblewamy mój sukces. Dzień w którym pokonałem tego idiotę Sykesa i dostałem kontrakt. Klient wybrał mój projekt, a nie tego przydupasa, który nie umie nic dobrze zrobić. 
- W końcu mój Max jest najlepszy. - Isabela ponownie uśmiechnęła się szeroko i ponownie zatopiła w ustach Georga.
- Chodź... Idziemy oblać mój sukces. Kupiłem pyszne wino. - brunet złapał dłoń czarnulki i zaprowadził do sypialni, gdzie po chwili do dwóch kieliszków nalał czerwonej cieszy. Po pokoju rozległ się jego głos... - Za mój projekt i za nas!


            Z taksówki wysiadła brunetka, płacąc kierowcy za kurs. Uśmiechnęła się do mężczyzny na pożegnanie i pognała w miejsce, gdzie była umówiona z Marcosem. Widząc go, pomachała i gdy tylko znalazła się przy nim, przywitali się całusem w policzek. Po chwili założył swoją torbę sportową na ramię i poszli na boisko, gdzie dziewczyna miała zacząć trening prowadzony przez chłopaka. Miał jej dać parę rad i trochę ją potrenować, żeby na meczu była w formie. W końcu musieli to wygrać, a znając ich przeciwników na pewno nie będzie łatwo. Lucy zdjęła spodnie, zakładając krótsze oraz zdjęła bokserkę, zmieniając ją na luźniejszą koszulkę, by było jej wygodniej. Na koniec związała swoją burzę loków w koński ogon i była już gotowa. Spojrzała na przebierającego się Marcosa i pokręciła głową, śmiejąc się przy tym, że się tak wolno rusza. Pobiegła na murawę, by się rozgrzać. W końcu nie mogła sobie pozwolić teraz na jakąkolwiek kontuzję. Zawody najważniejsze. Zrobiła jedno okrążenie, po czym dołączył do niej Marcos. Chciała sprawdzić jego możliwość, a raczej czy da mu radę, choć tak naprawdę szanse były niewielkie. Przyśpieszyła odbiegając kawałeczek od bruneta, jednak nie na długo, bo ten, gdy tylko zobaczył, że go wyprzedziła zebrał więcej sił i przyśpieszył kroku doganiając ją. Zatrzymała się śmiejąc i siadając na zielonej trawie. Rozkraczyła nogi i chwyciła za przednią część butów rozciągając się.
- Jesteś za szybki, a do tego masz dobrą kondycję. - Westchnęła i wyprostowała się.
- No wiesz, już trochę lat gram w piłkę w różnych drużynach, więc się nie dziw. Ty też nie masz najgorszej.
- O to miło mi to słyszeć, bo mój... - zamilkła. Spojrzał na nią unosząc brwi do góry. - Nie nic. Po prosto ktoś inny uważa, że mam słabą, choć po części to prawda. Ze mnie żadna sportsmenka. 
- Nie przesadzaj, a teraz wstawaj bo zaczynamy. Może się trochę pokiwamy? Ja spróbuję ci zabrać piłkę, a później ty mnie. - Chwycił jej dłoń i pomógł wstać na równe nogi. Poszedł do miejsca, gdzie zostawił swoją sportową torbę i wyjął z niej piłkę, kopiąc ją do niej, co z łatwością przyjęła. - Zaczynamy! - krzyknął do brunetki i zaczęli kiwanie. Na początku szło jej całkiem nieźle, ale im dłużej to trwało i im mniej skupiała się na tym co robi, Marcos z łatwością zabierał jej piłkę. Myślała, że chociaż podczas treningu zapomni o Sykesie i wyżyję się na piłce, jednak jak na razie stawało się zupełnie odwrotnie, a zwłaszcza z tym pierwszym. Chciała dać z siebie wszystko, aby Marcos był z niej dumny. Lubiła go i gdzieś w podświadomości chciała go uwieść. Zwłaszcza po tym co zrobił jej Nathan. Cała mokra kopnęła w końcu z całej siły w piłkę i krzyknęła wyładowując swoje emocje. Przebiegła jeszcze kawałek, lecz niefortunnie postawiła nogę i upadła. Nic sobie jednak nie zrobiła... Usiadła podciągając kolana pod brodę, chowając twarz w dłoniach. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Przestraszony Marcos podbiegł do niej i ukucnął. - Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku... - jęknęła zabierając dłonie z twarzy i pokazując już rozmazany makijaż. Marcos podniósł rękę i zdjął z jej twarzy grzywkę, która wyskoczyła wcześniej spod gumki do włosów.
- Wiem, że dzisiaj nie idzie ci tak jak zawsze, ale to nic nie szkodzi. Każdy ma złe dni, tak już jest... - Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny i usiadł obok niej. Lucy pokręciła przecząco głową, wycierając łzę spływającą po jej czerwonym policzku.
- To nie o to chodzi... - mruknęła. Spojrzał na nią pytająco. Już chciał coś powiedzieć, ale ona była szybsza. - Myślałam, że mnie kocha... Byłam taka głupia... Przecież kto normalny odejdzie od swojej żony. Zapewniał mnie, że jak tylko skończą mu się problemy w pracy to zrobi to i będzie ze mną... Co prawda wiedziałam, że pewnie dopiero to nastąpi jak odda ten projekt... Był taki czuły i kochany. Ale czego ja się spodziewałam?! Zabawił się mną, a przy najbliższej możliwej okazji poszedł do łóżka z tą swoją pierdoloną Isabelą i to jeszcze wtedy jak ja byłam za ścianą! A najbardziej boli to, że mu zaufałam. Zakochałam się w nim bez pamięci, oddałam się mu... Był pierwszym facetem, z którym... Ugh! Idiota... Cholerny idiota... - Rozpłakała się jak mała dziewczynka. Przez cały ten czas, gdy mówiła brunet jej nie przerywał. Słuchał jej uważnie, chcąc aby wyrzuciła z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Gdy przestała mówić, objął ją ramionami i przytulił, by wypłakała się w jego koszulkę, żeby się uspokoiła. Gdy emocje z niej trochę opadły, oderwała się od niego i otarła policzki z łez. - Przepraszam... Nie powinnam.
- Daj spokój... Przecież nic się nie stało. Widocznie musiałaś w końcu wybuchnąć, bo pewnie nosiłaś to w sobie jakiś czas. - Uśmiechnął się przyjaźnie i chwycił jej podbródek tak, żeby na niego spojrzała. - Wiesz... Gdy pierwszy raz spotkałem ciebie to zobaczyłem śliczną i utalentowaną dziewczynę, ale też bardzo zadziorną i seksowną, bo nawet w sportowym ubraniu wyglądasz bardzo uwodzicielsko. Po paru treningach myślałem, że chcesz mnie zdobyć... Przynajmniej tak to wyglądało. Te uśmiechy i takie inne, ale po tym co powiedziałaś. Chyba się myliłem... Ty kochasz tamtego, a on jest draniem skoro cię tak potraktował.
- Chyba się nie myliłeś... Bo fakt, chciałam cię poderwać. - Uśmiechnęła się delikatnie i przybliżyła swoją twarz, wpijając się namiętnie w jego usta. Zaskoczyła go tym gestem, jednak po chwili położył dłoń na jej policzku i odwzajemnił pocałunek...


            Zajechał pod dom swoim srebrnym BMW. Wysiadł z niego, chwytając w dłoń czarną teczkę. Był wściekły całym dniem. Miał dosyć wszystkiego... Jak zawsze wszystko musiał schrzanić. Zamknął samochód i wszedł po schodach do domu, wyjmując kluczyki z kieszeni i otwierając nimi drzwi. Wszedł do środka rzucając schowane papiery, gdzieś na podłogę w korytarzu. Rozluźnił krawat i zdjął go przez głowę, wchodząc do salonu i rzucając go na kanapę. To samo zrobił z marynarką i koszulą. Podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę z przezroczystą cieczą. Odkręcił korek i przystawił gwint do swoich ust, biorąc kilka łyków procentowego napoju. Tak to było mu potrzebne... Chciał teraz się zalać w trupa, nie myśleć o problemach. I tak był skończony pod każdym względem, krótko mówiąc wszystko spierdolił... Usiadł na dywanie opierając się o białą kanapę i wlewając kolejne łyki wódki. Pierdolić pracę... Jest szefem, nic się nie stanie, że jutro nie pójdzie do firmy. Z resztą... Jakiej firmy? Jutro i tak może już jej nie być. Co go obchodzi ta wredna suka, która zaciągała go do łóżka... Często skutecznie jej odmawiał tłumacząc, że jest zmęczony... Nie chciał 'zdradzać' Luss... Ale co z tego jak tamtego wieczoru ten potwór zrobił wszystko, żeby znalazł się z nią w tym przeklętym łóżku i pieprzył się z nią, choć nie chciał. Mógł już wcześniej ją kopnąć w dupę, ale co z tego... Był cholernym gnojem, który nie chciał narobić sobie w tamtym momencie jeszcze więcej problemów. A teraz? Już żadnego nie miał... Bo w końcu wszystko spieprzył. Teraz liczyło się tu i teraz, czyli ten alkoholowy trunek zwany wódką. W niecałe 30 minut wypił całą butelkę. Wstał chwiejnym krokiem i podszedł do barku wyciągając kolejną napełnioną butelkę. Wracając z powrotem na swoje miejsce zobaczył małą karteczkę leżącą na stoliczku obok kanapy. Chwycił ją w dłoń i zaczął czytać, jednak literki mu się zlewały. Wytężył wzrok i zaczął czytać:
Odeszłam. Nie mogłam tak dłużej żyć... Prawie cały czas byłeś poza domem, nie zauważałeś mnie, nie odbierałeś moich telefonów. Cały czas byłeś zmęczony... Chcę znowu poczuć, że żyję, a nie czekać na ciebie późnym wieczorem w łóżku i zamartwiając się czy nic ci nie jest. Nie widzę już z tobą przyszłości, choć cię kocham. Wybacz... Isa. Gdy skończył uśmiechnął się do siebie. I po problemie... Szkoda, że dopiero teraz, gdy już spierdoliła mi wszystko. - pomyślał i odkręcił korek od drugiej butelki. Napił się kilka łyków jednym tchem i wstał idąc do łazienki, by odcedzić swoje kartofelki. Przeszedł przez korytarz, przewracając przy tym kwiatek. Wszedł do łazienki i rozpiął rozporek... Po załatwieniu potrzeby naciągnął z powrotem spodnie i wyszedł z pomieszczenia kierując się znowu do salonu, by napić się wódki. Usiadł znowu na dywanie i wlał w siebie kolejną porcję przezroczystej cieczy. Nie minęło dużo jak kolejna butelka została opróżniona, a on legł na dywanie całkiem pijany...

czwartek, 23 stycznia 2014

            Do jasnego pokoju przez spore okna wpadały pierwsze promienie słoneczne. Godzina 5.30... Za oknem słychać było ćwierkające ptaki. Po pomieszczeniu rozległo się ciche westchnięcie. Oczy szatyna otworzyły się niechętnie i od razu skierowały się na coś ciepłego, co leżało na jego brzuchu. Była to ręka Lucy... Uśmiechnął się lekko, ale jego usta poszerzyły się jeszcze bardziej, gdy zobaczył rozwaloną na całym łóżku brunetkę. Głowa poza poduszką, leżąca na jej drugiej ręce, nogi ułożone w dziwnej pozie... Nathan zaśmiał się cicho i delikatnie przejechał dłonią po nagich plecach swojej dziewczyny, na co usłyszał cichy pomruk wydobywający się z jej czerwonych usteczek. Zabrał rączkę i złożył pocałunek na jej opalonym ramieniu, po czym ponownie usłyszał cichy dźwięk, jakby małego kotka. Pokręcił głową i leciutko połaskotał szatynkę, żeby ją obudzić. 
- Luss wstawaj... Idziemy biegać. - dziewczyna ani drgnęła. Szatyn ponowił swoje zdanie szepcząc jej to do ucha. Brunetka chwyciła kołdrę i nasunęła ją na swoją twarz. - Skarbie wstawaj... Trzeba aktywnie zacząć dzień. No już ruszaj swoje cztery ponętne litery, ubierz jakiś dres i idziemy biegać. - złapał brązowy materiał i lekko ściągnął go, co nie spodobało się dziewczynie i chwyciła go mocniej ponownie się nim zakrywając. - Oj widzę, że ciężko... - westchnął i zabrał całkowicie kołdrę wyrzucając ją, gdzieś na podłogę. - Tak o wiele lepiej. - uśmiechnął się na widok jej seksownego ciała, które uwielbiał dotykać i pieścić, jednak to nie był czas na takie zabawy. Teraz musiał za wszelką cenę zwlec ją z łóżka.
- Zimno... - mruknęła brunetka i zwinęła się w kłębek, kładąc głowę na puchatej poduszce.
- Nie narzekaj tylko wstawaj. A z resztą jak ci zimno, to znaczy, że musisz wstać i się ubrać. No dawaj, zobacz jakie słoneczko za oknem, będzie się nam dobrze biegać. Zobaczysz jak dobrze będzie ci się myśleć w szkole po takim rannym maratonie.
- Nath czyś ty zwariował...? O piątej rano mam biegać? Nie ma nawet mowy... Idź sam, ja zostaję w łóżku i oddaj mi moją kołdrę.
- O nie nie, kołdry nie dostaniesz, a w łóżku też nie dam ci zostać. Idziesz ze mną.
- Kocie proszę cię... Nie może być inny aktywny poranek niż bieganie? - owinęła raczki wokół jego szyi i przyciągnęła do siebie całując jego usta. - Bieganie nie jest przyjemne, a to co ja ci proponuje tak. Więc co wybierasz? - otworzyła oczka i spojrzała na niego lekko się uśmiechając. Szatyn spojrzał w bok, zastanawiając się co ma odpowiedzieć brunetce.
- Rundkę po mieście, a później seks. - wykrzywił usta w szerokim uśmiechu i ucałował jej usta. Po chwili oderwał się od niej i chwycił ją na ręce stawiając na podłodze na równe nogi. Wziął jej ubranie i podał wprost w jej ręce. Dziewczyna wykrzywiła usta w grymasie i chcąc nie chcąc zaczęła się ubierać. - No i widzisz? Jak chcesz to potrafisz. Grzeczna dziewczynka.
- Bo jesteś upartym osłem... A za to, że z tobą idę... Należy mi się nagroda.
- Dobrze, dostaniesz jak wrócimy. - Mężczyzna ubrał swoje bokserki. - Za pięć minut czekam na dole. - ucałował jej usta i wyszedł z pokoju kierując się do sypialni. Otworzył drewniane drzwi i po cichu tak, żeby nie obudzić Isabeli wszedł do środka. Podszedł do wielkiej szafy i wyjął z niej dres oraz garnitur i koszulę na później. Przewiesił sobie ubranie przez rękę i na palcach wyszedł z sypialni. Zszedł schodami na dół i powiesił czarny materiał na wieszaku w salonie. Poszedł do łazienki, gdzie ubrał spodnie dresowe i luźną zieloną koszulkę. Obmył zaspaną twarz wodą i wytarł białym ręcznikiem. Gotowy poszedł do wyjściem gdzie miała czekać na niego brunetka. Niestety nie było jej na umówionym miejscu. Nathan westchnął cicho i pobiegł na górę do pokoju, gdzie przed kilkunastoma minutami się obudził. Widząc rozłożoną na łóżku dziewczynę zaśmiał się kręcąc głową. Tak to jest z Hale... Zostaw ją na moment, a i tak zrobi to co chcę. - Luss chyba miałaś być już dawno na dole... Czyż nie mam racji?
- Miałam, ale za dobrze mi się tu leżało...
- Oj ty leniu... - Sykes złapał jej dłonie i pociągnął stawiając brunetkę na nogi po raz kolejny tego dnia. - Idziemy. - wyszli z pokoju kierując się na dół do wyjścia. Założyli sportowe buty i po chwili znaleźli się przed domem. - No to biegniemy. - Nath zaśmiał się i ruszył przed siebie. Lucy zrobiła wielkie oczy i ruszyła pędem za mężczyzną. Nawet na nią nie poczekał tylko tak po prostu wypruł. Idiota jeden... Po chwili udało się dziewczynie go dogonić, a nawet i przegonić co zaskoczyło mężczyznę. Jednak domyślał się, że dziewczyna nie wytrzyma w takim tempie, takiego kawałka jakiego on zawsze robił rano. Po prostu... Nie ta kondycja. Kilkanaście minut i tak jak się domyślał... Lucy zupełnie straciła siły, przystanęła i oparła ręce na udach oddychając ciężko. Nathan widząc to zawrócił i podbiegł do niej, kucając przed nią i przyglądając się jej uważnie. - Wszystko w porządku?
- Nie mam już siły... - wyjęczała Luss i odeszła kawałek, siadając na trawie. Rozejrzała się dookoła i po chwili położyła się kładąc ręce na brzuchu. - Nigdy więcej... Nigdy więcej nie dam ci się wyciągnąć na żadne bieganie, nawet nie ma mowy. 
- Ale skarbie... To tylko początek. Od dzisiaj będziesz ze mną biegać codziennie i zobaczysz, że po miesiącu będziesz mieć taką kondycję, że ja za tobą nie będę mógł nadążyć. A teraz wstawaj...
- No chyba sobie żartujesz... Już ci powiedziałam. Nigdy w życiu. Wstać? Myślisz, że mam siłę? - spojrzała na niego kpiącym spojrzeniem. Sykes pokręcił głową i ukucnął przed nią każąc jej objąć rękoma jego szyję, co też zrobiła. Chwycił jej nogi i wstał, biorąc brunetkę na brana i ruszając w stronę domu. No trudno... Dzisiaj trochę mniejszy dystans. Mężczyzna doszedł po kilkunastu minutach do domu, słysząc narzekania brunetki na bolące nogi. Śmiał się z niej pod nosem, bo niby taka twarda, a teraz nie mogła wytrzymać. Weszli do domu, gdzie strącił ją na podłogę. Zdjął buty oraz przepoconą koszulkę.
- Weź prysznic... Dobrze ci zrobi, a przy okazji odświeżysz się trochę przed szkołą. - uśmiechnął się do niej i ucałował w czółko. - Zrobię śniadanie. - rzucił zielony materiał gdzieś w kąt. I tak Isabela to posprząta... W końcu jest pedantką i wszystko musi mieć poukładane w kosteczkę i postawione równo w linijce. Wbiegł na górę i poszedł do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic. Po odświeżeniu się, owinął biodra ręcznikiem i zszedł na dół do kuchni. Nastawił wodę na kawę i otworzył lodówkę zabierając z niej produkty potrzebne do zrobienia kanapek. Z szuflady wyjął drewnianą deskę oraz ostry nóż, którym pokroił chleb w kilka kromek. Posmarował je masłem i nałożył na to po listku sałaty, plasterku szynki lub sera, a na to ogórek i pomidor. Postawił talerz z kanapkami na stole i zalazł wodą dwa kubki. Do kuchni weszła Lucy uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Zawieziesz mnie do szkoły? - ucałowała jego usta wieszając się na jego szyi. Szatyn pokiwał głową i musnął jej usta.
- A teraz siadaj i jedz. Zaraz pewnie obudzi się Isabela...
- Tak ta rąbnięta jędza... - wyjęczała siadając na krześle, a do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak brunetka, która uwiesiła się na szyi swojego męża i wpiła się w jego usta. Lucy chciała ją zabić, ale niestety nic nie mogła zrobić.
- Mmm jak ty seksownie wyglądasz kochanie... - Isabela uśmiechnęła się i wsunęła rękę pod ręcznik Nathana, chwytając jego męskość w dłoń. - Może odpuścisz sobie śniadanie i wrócisz do sypialni razem ze mną? - Musnęła jego usta.
- Isa... Muszę zawieść Luss do szkoły i jechać do pracy. 
- Nath skarbie... Praca może poczekać, a ta tutaj na pewno sobie poradzi. No chodź... - Szatyn cicho jęknął, przez to co działo się pod ręcznikiem... Lucy nie mogła tego słuchać więc wzięła końcówkę swojej kawy i wstała przechodząc obok małżeństwa. "Niechcący" wylała resztkę czarnej cieczy na Isabele. - Kur*wa!
- Ups... Przepraszam, ja niechcący... - Hale udała skruszoną dziewczynkę.
- Przepraszam? Myślisz, ze coś tym załatwisz?!
- Isabela przestań... - niestety brunetka nie dała mu nic powiedzieć.
- Co przestań? Co przestań?! Ta smarkula nie będzie mi tu się panoszyć po tym domu jak po swoim! - kobieta ewidentnie była wściekła na Hale. Sama jej obecność niesamowicie przeszkadzała kobiecie, a co dopiero czyny i jej zachowanie. Gdyby mogła to wywaliłaby dziewczynę na zbity psyk. Przecież widziała jak próbuje uwieść jej męża, a na to nie mogła pozwolić. Nathan był tylko jej... Ha! Gdyby wiedziała co tak naprawdę łączy Lucy i Natha... Gdyby wiedziała co działo się w nocy, gdy ona spała za ścianą...


            Lekcja wychowania fizycznego, na której dziewczyny miały ćwiczyć piłkę nożną. Niedługo zbliżały się zawody, a skład na tę okoliczność nadal nie był wybrany. Brunetka wraz z blondwłosą zamiast strzelać do bramki lub robić slalom wraz z innymi dziewczynami, siedziały pod ścianą szkoły i trzymając piłki w rękach plotkowały w najlepsze. Co prawda trenera jeszcze nie było, ale wszystkie grupy po dzwonku zabierały piłki ćwicząc do przyjścia nauczyciela. Nagle drzwi otworzyły się i wszedł trener, tyle, że nie sam. Obok niego szedł dumnym krokiem dobrze zbudowany, wysportowany brunet. Blondynka spojrzała w tamta stronę i szturchnęła łokciem swoją kumpelę wskazując brodą na nowego. Lucy od razu spojrzała w kierunku, który pokazała jej Blondi i jej oczy mało nie wyszły z orbit widząc tego przystojnego chłopaka. Rzuciła Kelsey krótkie "wstawaj" i sama zerwała się na równe nogi biegnąc z piłką do trenera. Stanęła naprzeciwko bruneta i się słodko uśmiechnęła, co chłopak odwzajemnił. Gdy zobaczyła jego niebieskie oczy, myślała, że zaraz zemdleje. Na szczęście obok niej stanęła Kell, dzięki czemu Lucy mogła się o nią oprzeć. Przechyliła lekko swoją głowę w bok i przyglądała się nieznajomemu, który raz po raz się jej przyglądał.
- Dziewczyny to jest Marcos Navas. Do samych zawodów, będzie mi pomagał w treningu. Jest najlepszym graczem w naszym klubie sportowym w mieście, więc jeżeli będziecie się słuchać to dobrze na tym wyjdziecie.
- Cześć. Tak jak tu trener mówił nazywam się Marcos Navas i pewnie niektóre dziewczyny mnie kojarzą z klubu. Postaram się, abyście wygrały te rozgrywki w nogę. Mam nadzieję, że dacie z siebie wszystko i że będzie nam się razem dobrze pracowało. - po tych słowach spojrzał na Hale i uśmiechnął się ciepło. Spodobała się mu, był ciekawy czy jest dobra w piłkę.
- Trenerze... Ale to znaczy, że wszystkie jedziemy na zawody? - wtrąciła Blondi.
- Nie, w każdej klasie Marcos będzie prowadził zajęcia. Jutro wybierzemy skład i zaczniemy treningi po lekcjach, a więc.. Zaczynajcie. - mężczyzna poklepał bruneta w ramie i odszedł siadając na ławeczce przy boisku.
- Dobra dziewczyny... Na początek poprowadzę porządną rozgrzewkę, a później zagracie, żeby zobaczył wasze możliwości podczas meczu. No to jedziemy cztery kółeczka wokół boiska. Raz raz. - wszystkie dziewczyny puściły się pędem za przystojniakiem.
- Już jest mój. - Lucy zaśmiała się do Blondi zaczynając bieg.
- Luss! Ty masz Sykesa! Wszystkich mi zawsze zabierasz... - oburzyła się blondwłosa, ciągnąc Hale za koszulkę.
- Oj Blondi bądź cicho... Ja tylko troszkę z nim poflirtuję. Nic więcej... przecież to nie grzech. - Brunetka wyszczerzyła ząbki i pobiegła możliwie jak najbliżej Marcosa, który biegł na czele i krzyczał, żeby dziewczyny się nie obijały, co nie wszystkim się to podobało. W kilka minut przebiegli wyznaczony dystans po czym stanęły naprzeciwko ich "trenera" i powtarzały wszystkie czynności, które on robił. Niektóre z uczennic były już kompletnie zmęczone i nie przejawiały chęci do wykonywania dalszych poleceń bruneta. Pozwolił im odpocząć chwilę na trawie, a reszta musiała robić przysiady i rozciąganie. Po porządnej rozgrzewce podzielił dziewczyny na dwie drużyny i zaczęły grać. Lucy była pewna swoich umiejętności, więc za każdym razem, gdy przeciwna drużyna miała piłkę, przechwytywała ją i biegła szybko do bramki, by strzelić gola lub podać piłkę, którejś z koleżanek aby ta wykończyła akcję. Miała szczęście, gdyż w przeciwnej drużynie było dużo fajtłap, które nawet nie umiały dobrze kopnąć piłki. W końcu do uszu dziewczyn doszedł dźwięk gwizdka, który kończył cały mecz. Luss podbiegła do blondynki i przybiła piątkę. Wygrały z przeciwną drużyną 10:1, czyli sukces!
- Brawo, to naprawdę był dobry mecz, ale niektóre niestety widać, że nie mają kondycji, radziłbym poćwiczyć. Ty... - wskazał na brunetkę stojąca przy blondynce.
- Ja? - spytała Luss unosząc brwi do góry.
- Tak. Bardzo dobre strzały i akcje robione z... - teraz spojrzał na Blondi, chcąc się dowiedzieć o jej imię.
- Kelsey. - dokończyła blondwłosa uśmiechając się do bruneta.
- A więc z Kelsey. - odwzajemnił uśmiech. - Oby więcej takich akcji i myślę, że spokojnie dostaniecie się do składu na zawody. A teraz... Możecie iść się przebierać. Koniec na dzisiaj. - powiedział do wszystkich dziewczyn i poszedł do trenera siedzącego na ławeczce. Lucy chwyciła przyjaciółkę za rękę i popędziły do przebieralni. Wpadły do pomieszczenia i brunetka od razu zaczęła zdejmować z siebie mokra koszulkę i spodenki. Chwyciła swój ręcznik, którym wytarła twarz i plecy, po czym odświeżyła się dezodorantem. Wrzuciła brudny strój do torebki foliowej, a następnie do swojej torby z książkami.
- Widziałaś jak na mnie patrzył? - Uśmiechnęła się blondwłosa piszcząc w stronę Lucy z zachwytu nad nowym trenerem.
- Sorry Kell, ale ja tam ani razu nie widziałam wygłodniałego spojrzenia w twoją stronę. Co innego w moją...
- Dlaczego ty mi zabierasz wszystkich przystojnych facetów? Zostaw tego... Masz swojego Nathana.
- Może i bym ci zostawiła tego, ale nie tym razem. Kara musi być.
- Za co kara? A co a zrobiłam? - Kelsey otworzyła szeroko usta oraz oczy. Nie wiedziała zupełnie o co chodzi jej przyjaciółce. Brunetka ubrała koszulkę i chwyciła torbę, zakładając ją na ramię. Podeszła do blondynki.
- Za to, ze potajemnie spotkałaś się z Tomem. Myślałaś, że się nie dowiem? Błąd. Dobrze wiesz, że go nienawidzę. A teraz wybacz, ale muszę lecieć do Natha. - Uśmiechnęła się sztucznie do przyjaciółki i wyszła z przebieralni, zostawiając Hardwick samą. Blondwłosa usiadła na ławeczce cicho wzdychając. Wiedziała, że byłoby lepiej, gdyby powiedziała kumpeli o tym całym zdarzeniu, wtedy może nie byłaby zła, a tak? Jeszcze tego brakowało, żeby ich przyjaźń się spieprzyła...


            Do metalowej windy wsiadła brunetka i nacisnęła malutki guziczek z numerkiem odpowiadającemu wybranemu przez nią piętru. Stukała pacami o rurkę służąca jako poręcz, aż dojechała na miejsce. Wyszła z klaustrofobicznego pomieszczenia i ruszyła do recepcji, gdzie jak zawsze siedziała sekretarka, której Luss nienawidziła z całego serca. Wzięła głęboki wdech i stanęła przed wysokim biurkiem patrząc na kobietę. Blondyna spojrzała w górę i sztucznie uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Czego tu znowu chcesz? - spytała uważnie jej się przyglądając jakby Luss miała coś ukraść.
- To już widzę nawet dzień dobry pani nie umie powiedzieć. Na pewno przekaże to pani szefowi, żeby coś z tym zrobił, bo pracownik powinien być miły dla ludzi, którzy tu przychodzą. Nathan jest u siebie?
- A co mnie obchodzisz dziewczynko? Ty tu nie masz nic do powiedzenia. Tak jest, ale zajęty.
- Jest pani pewna, że nie mam nic do powiedzenia? Chce się pani przekonać? Zajęty? Nie sądzę... Dla mnie zawsze znajdzie czas i zaraz mu powiem o pani zachowaniu. - ruszyła pewnym krokiem w kierunku gabinetu pana Sykesa.
- Radzę pani się zawrócić, bo znowu wezwę ochronę. - Na te słowa Lucy westchnęła i wróciła na swoje miejsce przy recepcji.
- Dobrze... Załatwimy to inaczej. - Brunetka wyjęła z torby telefon i wykręciła numer do swojego chłopaka. Przystawiła aparat do ucha i czekała, aż odbierze. W końcu usłyszała po drugiej stronie jego głos. - Nath wyjdź do recepcji bardzo cię o to proszę. Czekam tu na ciebie. - Po ostatnim zdaniu nacisnęła czerwony guzik i schowała telefon do torby po uprzednim zablokowaniu klawiatury. Blondynka patrzyła na dziewczynę jak na kosmitkę... Myślała, że Lucy kłamie w sprawie Sykesa, jednak po chwili szatyn wyszedł ze swojego gabinetu idąc w ich stronę. Zmarszczyła lekko brwi, nie rozumiejąc co tu jest grane.
- Cześć kochanie. Co się stało? - Nathan objął swoją dziewczynę w talli i ucałował jej słodkie usta na powitanie, co dziewczyna odwzajemniła. Oczy sekretarki mało nie wyszły z orbit na ten widok.
- Hej. Miałeś po mnie przyjechać, a że tego nie zrobiłeś to ja przyjechałam do ciebie.
- Tak wiem, ale wysłałem ci sms'a, że nie zdążę. Doszedł? - Lucy skinęła głową w odpowiedzi na jego pytanie. - A dlaczego nie weszłaś do mnie do gabinetu?
- Bo ta o to pożal się Boże twoja sekretarka nie chciała mnie wpuścić i straszyła ochroną, po raz kolejny jakby nie patrzeć. Z resztą jest nie wychowana, bo nawet dzień dobry nie umie powiedzieć jak ktoś przyjdzie.
- Ale szef... - Blondynka chciała coś powiedzieć, jednak Sykes przerwał jej.
- My sobie pogadamy później. Lucy poczekaj chwilę na mnie, ja zabiorę teczkę i jedziemy do domu. - Uśmiechnął się do swojego skarba i ucałował lekko jej usta. Poszedł do swojego biura, by po chwili wyjść trzymając w ręku czarną, skórzaną teczkę. Drugą ręką chwycił dłoń Lucy i skierował się do windy. - Wszystkie sprawy kieruj do Jay'a! Swoje wypowiedzenie też! - krzyknął do osłupiałej sekretarki, a raczej już byłej sekretarki i wsiadł ze swoją dziewczyną do metalowego pomieszczenia, które miało ich przetransportować na dół. Blondynka została sama i to bez pracy, przez tą cholerną dziewczynę swojego szefa... Byłego szefa.


            Większość wieczoru spędziła w pokoju razem z Kelsey. Blondynka opowiedziała jej całą sytuację z Tomem... Jak przyszedł do niej, pytał o szatynkę, a na końcu spytał czy nie wyjdzie z nim gdzieś. Sama była zaskoczona tym na początku, a później nie wiedziała czemu tak naprawdę się zgodziła. Może dlatego, że chciała gdzieś wyjść, a jej przyjaciółki niestety nie było, bo z Sykesem wyjechali na mini wakacje. Wyjaśniły sobie wszystko, a później cały wieczór plotkowały na różne tematy. Przede wszystkim wszystko kręciło się wokół męskiego Nathana i przystojnego Marcosa. To, że Lucy wybaczyła przyjaciółce nie oznaczało, że odpuściła sobie nowego trenera. Nawet nie miała tego w zamiarach. Była z Nathem, ale chciała poznać Navasa. Wiedziała, że nie może ponieść się tej znajomości, bo ma już swojego ukochanego i nie wyobraża sobie bez niego życia. Pogada trochę z przystojniakiem, pozna jego poglądy na różne rzeczy, dowie się co lubi itd. ale do niczego więcej się nie dopuści. Wtedy będzie mogła oddać go Kell. Było już dosyć późno, ale Blondi nie miała limitu czasowego, w końcu była już dorosła i mogła robić co chce. W pewnym momencie do uszu brunetki doszły jęki z pokoju obok... Dobrze wiedziała co to było... A raczej kto je wydawał... Tylko jedno imię weszło w jej myśli... Isabela. Po jej policzku spłynęła samotna łza. Kelsey słyszała dokładnie to, co jej przyjaciółka, spojrzała na nią i objęła ją swoim ramieniem, tuląc do swojego ciała i całując w czoło.
- Kell... Zabierz mnie stąd. - Z oczu dziewczyny wylewało się już morze łez. Blondi nie mówiąc nic wstała i zabrała jej plecak pakując jej ubrania i inne rzeczy. Po chwili wzięła przyjaciółkę za rękę i wyszła z pokoju. Zeszły po schodach i niezauważone wymknęły się z domu... Lucy była wściekła na Nathana. Wiedziała, że takie rzeczy też są możliwe, bo nadal nie odszedł od żony, ale wolała tego nie widzieć i nie słyszeć, przynajmniej jej serce nie pękałoby z bólu w tej chwili...

wtorek, 14 stycznia 2014

            Promienie słoneczne wpadające do jasnego pokoju, przyjemnie ogrzewały twarz i nogi brunetki. Zamruczała cicho i lekko obkręciła się na bok. Jednak po chwili otworzyła oczy i jęknęła wracając do poprzedniej pozycji. Najchętniej zasłoniłaby okna roletami, których niestety nie było. Ręką przeszukała miejsce obok, by po chwili chwycić telefon i sprawdzić godzinę. Było trochę po dziewiątej. Odłożyła małe urządzenie, przeciągnęła się lekko ziewając i niechętnie zwlekła się z dużego łóżka. Tak jak wstała, tak wyszła ze swojej tych czasowej sypialni i skierowała się na schody, by zejść na dół i pójść do kuchni. W domu panowała cisza… Czyżby wszyscy wstali? Na palcach przemknęła przez korytarz i weszła do kuchni, gdzie jej oczom ukazał się szatyn w samych bokserkach. Stał przy blacie, tyłem do niej. Uśmiechnęła się sama do siebie i ostrożnie do niego podeszła, przylegając do jego pleców i całując jego kark, na co mężczyzna lekko się wzdrygnął. Dobrze wiedział kto to, znał już zapach i sposób przytulania przez dziewczynę. Chwycił jej rączki, które spoczywały na jego brzuchu i obkręcił się tak, żeby stał do niej przodem. Uśmiechnął się i ucałował jej słodkie usta.
- Cześć kotku. Wyspałaś się?
- Przydałaby się rolety w oknach, bo słońce razi, ale powiedzmy, że się wyspałam. Zawieziesz mnie na 11 do szkoły? No chyba, że jedziesz do pracy i zostawiasz mnie z tą małpą. – Objęła rękoma jego szyję i musnęła jego usta. Miała nadzieję, że wredna czarnulka nie obudzi się tak szybko i nie wtargnie tu bez ostrzeżenia.
- Zawiozę i dopiero wtedy pojadę do firmy. Chcesz kawy? Śniadanie zaraz zrobię.
- Chcę. – Uśmiechnęła się i wskoczyła na blat, usadzając na nim swój zgrabny tyłek. Szatyn wstawił wodę i nasypał kawy do dwóch kubków. – Jedziesz dzisiaj ze mną na wyścigi? – Nathan spojrzał na gołe nogi dziewczyny. Najchętniej rzuciłby się na nią, wpił w jej usta, a następnie zerwałby z niej tą skąpą pidżamkę.
- Wieczorem? – W odpowiedzi dziewczyna kiwnęła głową. – Ale… Albo dobra, jedziemy. – Uśmiechnął się i cmoknął jej usta. Woda w czajniku zagotowała się, więc chwycił go i zalazł wodą dwa kubki, po czym łyżeczką wymieszał ich zawartość. Podał czerwony swojej dziewczynie, a sam wziął się za śniadanie. Lucy odstawiła kawę i zeskoczyła z blatu, kierując się do lodówki w poszukiwaniu mleka. Chwyciła mały kartonik w biało czarne łaty i zamknęła drzwiczki. W dordze na miejsce wzięła jeszcze cukierniczkę, by móc posłodzić swoją kawę.
- Kot… - Zaczęła, lecz widząc czarnulkę wchodzącą do kuchni, nie skończyła. – Kota macie w domu? – Szatyn spojrzał na nią, przymykając oczy i zastanawiając się o co jej chodzi, gdyż nie zauważył żony.
- Nie mamy? O czym ty mówisz?
- Cześć kochanie. – Isabela podeszła do Nathana i ucałowała jego usta. Luss odwróciła się tyłem, żeby tego nie widzieć. I tak już sama obecność jego żony wzbudzała w niej zazdrość i agresje.
- Cześć. – Mężczyzna odpowiedział bez jakichkolwiek uczuć i dalej robił posiłek dla siebie, Isabeli i Lucy. Hale dolała sobie do kawy mleka oraz wsypała trochę cukru, mieszając wszystko małą, srebrną łyżeczką. Chwyciła kubek w rękę i poszła do stołu, gdzie usiadła na krześle. Nathan „szedł” za nią swoim wzrokiem, co zauważyła pani Sykes. Nie omieszkała zwrócić uwagi dziewczynie.
- A ty może byś się ubrała, a nie chodzisz po naszym domu w króciutkiej bluzeczce i samych majtkach, jakbyś była u siebie. Nie życzę sobie takiego zachowania.
- Przepraszam, ale dopiero co wstała, a po za tym tak mi jest wygodnie. – Hale upiła łyk czarnej cieszy w swoim kubku, nie zwracając uwagi na czarnowłosą kobietę.
- Ale ja sobie tego nie ży…
- Isa daj jej spokój. – Westchnął Sykes, stawiając talerz z kanapkami na stół.
- No tak, tobie to nie przeszkadza, bo w końcu możesz sobie popatrzeć na jej nogi i tyłek! – Krzyknęła brunetka i zdenerwowana wyszła z pomieszczenia. Lucy napiła się kawy i uśmiechnęła tryumfalnie., odstawiając kubek.
- Jeden zero dla mnie. – Zaśmiała się i poprawiła, siadając na krześle ze skrzyżowanymi nogami.
- Ja bym powiedział, że od razu dziesięć – zero. – Nath również się zaśmiał i ucałował usta dziewczyny. – Smacznego. – Chwycił jedną z kanapek i zaczął się nią zajadać, popijając kawą. Dalszy posiłek minął im spokojnie, gdyż Isabela zamknęła się w łazience uspokajając się i w tym samym czasie szykując się do pracy. Po posiłku Lucy poszła się ubrać. Nath oczywiście odprowadził ją wzrokiem, skupionym na jej jędrnych pośladkach, po czym zebrał brudne naczynia i je zmył. Czuł, że te kilka dni z obiema paniami będą ciekawe i pełne zazdrości o jego osobę…


            Ciemne ulice oświetlone jedynie latarniami, które dawały nieduże, żółte światło. Duży plac przy starych magazynach, na którym zgromadzili się młodzi ludzie biorący udział w nielegalnych wyścigach, choć byli wśród nich też tacy, którzy przyszli tu tylko dla rozrywki, popatrzeć. Na plac zajechało srebrne BMW, hamując z piskiem opon. Z auta wysiadło dwoje ludzi. Długonoga brunetka ubrana w czarną, króciutką spódniczkę i srebrną bluzkę odkrywającą jej płaski, opalony brzuch oparła się o samochód rozglądając dookoła. Od strony kierowcy wysiadł szatyn, ubrany w szorty za kolano i czarny T-shirt. Podszedł do dziewczyny i przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej usta. Hale odwzajemniła gest, po czym oderwała się od niego i uśmiechnęła zadziornie. Sykes wiedział, że tym pocałunkiem pokazał innym gapiom, że dziewczyna jest jego i jeżeli ktoś ją tknie, będzie miał z nim do czynienia. Lucy wyszeptała mu, że zaraz wraca i poszła po piwo. Szatyn odprowadził ją wzrokiem i oparł się o swój samochód, rozglądając za znajomymi twarzami. Dziewczyna podeszła do punktu, gdzie zawsze można było nabyć złocisty trunek. Nie miała jeszcze odpowiedniego wieku, aby je kupić, jednak tutaj wszyscy ją dobrze znali i była tu traktowana z respektem. Z resztą… Tu wszystko było nielegalne. Czekała na swoje zamówienie, jak ktoś podszedł do niej od tyłu i pocałował w jej gołe ramię. Wiedziała, że to nie Nathan
- Jedziesz ze mną śliczna. – Chłopak wyszeptał do jej ucha i zebrał jej włosy z karku, po czym go musnął ustami. Lucy wyzwoliła się z uścisku jego ramion.
- Sorry, ale ja prowadzę wyścig, znajdź sobie inną.
- Ale ja chcę ciebie. Przecież możesz dać kogoś na zastępstwo. – Szatyn ponownie przyciągnął ją do siebie, na co ona odepchnęła go od siebie.
- Ej! Ona jedzie ze mną! – Wrzasnął Sykes podchodząc do nich i łapiąc Lucy za rękę.
- Sorry koleś, ale ja byłem pierwszy. – I pomiędzy nimi zaczęła się przepychanka słowna. Żaden z nich nie chciał odpuścić. Po kilku minutach szatyn chwycił rękę dziewczyny i zaprowadził ją do swojego samochodu. Nathan cały w nerwach wrócił do swojego BMW i zajechał na linie mety. Dobrze znał zasady panujące na tych wyścigach, więc zabrał ze sobą pierwszą lepszą laskę, która mu się nawinęła. Nie zamierzał jej dotykać, a tym bardziej w razie wygranej, pieprzyć się z nią. Zależało mu tylko na Lucy. Nie mógł pozwolić na to, żeby ten przygłup wygrał, bo widać było, że łatwo nie odpuszcza. Po jego prawej stronie zajechało czarne Audi. Spojrzał srogo na kierowcę, po czym przeniósł wzrok na dziewczynę stojącą naprzeciw i trzymającą flagi. Uniosła je, a po chwili energicznie opuściła w dół. Ruszyli. Szatyn przycisnął mocno pedał gazu, wyprzedzając swojego przeciwnika. Patrzył co chwila do lusterka, patrząc co się dzieje na tyle lub boku. Miał zamiar to wygrać, nie mógł pozwolić na to, żeby jego dziewczynie coś się stało. Dodał jeszcze więcej gazu, gdy zobaczył, że czarne Audi zaczyna go doganiać. Wszedł ostro w zakręt, tarasując drogę mężczyźnie. Kiedy on chciał go wyprzedzić Nathan skręcał lekko w bok, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Jednak szatyn wiozący swoim samochodem Luss, wykorzystał chwilę nieuwagi Sykesa i dogonił go, jadąc z nim łeb w łeb. Skręcił kierownicą w prawo, tym samym przypierając srebrne BMW do metalowych barierek z boku ulicy. Chciał do odepchnąć jednak nie udawało mu się to. Spojrzał w bok i zobaczył przerażoną Lucy, która krzyczała coś do szatyna prowadzącego Audi. Nathan nie martwił się o siebie, ale o nią. Modlił się, aby nic się jej nie stało. Czarny samochód odbił w bok i przyśpieszył, wymijając BMW. Kilka ostatnich metrów i Audi z Hale w środku przejechało jako pierwsze przez linie mety. Samochód zatrzymał się, a kierowca położył swoją rękę na nagim udzie Lucy.
- Teraz jesteś moja… - Uśmiechnął się cwaniacko szatyn i wpił w jej usta. Odepchnęła go od siebie i czym prędzej wysiadła z auta. Mężczyzna odpiął pasy i wyskoczył z Audi, doganiając brunetkę i chwytając ją za rękę. Przyciągnął ją do siebie i musnął jej usta. - Ej, skoro prowadzisz wyścigi to chyba dobrze znasz ich zasady. – Warknął na nią i wsunął rękę pod jej krótką spódniczkę. Próbowała się wyrwać, ale był silniejszy. Nagle ktoś wyrwał ją z jego uścisku. Odetchnęła z ulgą widząc Nathan. Sykes zastawił ją swoim ciałem.
- Zostaw ją! – Wrzasnął na szatyna.
- Znasz zasady! Ona jest moja, znajdź sobie inną i daj mi się spokojnie zabawić z tą gorącą laską! – Mężczyzna chciał wyminąć szatyna i zabrać Lucy, ale Sykes złapał go mocno za ramię.
- Odwal się, bo ona jest moją dziewczyną! - Zamachnął się i z całej siły przywalił pięścią w twarz szatyna, powalając go tym samym na ziemie. Mężczyzna złapał się za nos, z którego sączyła się krew. Wstał i sycząc coś pod nosem odszedł. Nath otoczył ramieniem dziewczynę i ucałował jej czoło.
- Wszystko okej? - Brunetka kiwnęła głową na znak, że wszystko jest w porządku. - Choć wracamy do mojego domu. Nic tu po nas. - Chwycił jej dłoń i ruszyli do samochodu, by po chwili odjechać. Nathan uspokoił się lekko, po tym jakie nerwy zafundował mu ten przydupas. Nikt nie będzie dotykał jego kobiety. Jego kobiety, na której zależy mu jak na żadnej innej... W końcu żaden facet nie chcę się dzielić swoją panią.

            Srebrne BMW podjechało pod wielki dom, gdzie zaparkowało przed samym wejściem. Od strony pasażera wysiadła brunetka, zatrzaskując za sobą drzwi i patrząc na srebrną karoserie, która była nieźle porysowana po starciu z metalowymi barierkami podczas wyścigu. Westchnęła cicho, kręcąc głową. Wiedziała, że szatyn nie będzie zadowolony, gdy zobaczy co się stało z jego cacuszkiem. Nathan wyszedł z samochodu i podszedł do swojej dziewczyny, łapiąc ją za rękę. Jego wzrok spoczął na bok drzwi od jego samochodu, a z jego ust wyszło tylko jedno słowo: "Kur*wa". Po chwili przeprosił jednak brunetkę za swoje słownictwo i postanowił zająć się porysowanym samochodem z rana. Weszli do domu, gdzie panował zupełny mrok, widocznie Isabela już spała. W sumie nie powinno to nikogo dziwić, gdyż była już prawie druga w nocy. Mężczyzna odprowadził Luss pod drzwi jej dotychczasowej sypialni. Dziewczyna miała już wejść do środka, jednak on zatrzymał ją przyciągając do siebie i wpijając w jej usta. Odwzajemniła pieszczotę, lecz po chwili oderwała się od niego i wyszeptała mu na ucho:
- Ale ty przecież nie wygrałeś... - Spojrzała w jego oczy. Nath pokręcił głową i wziął ją na ręce.
- Wygrać może nie, ale za uratowanie chyba mi się coś należy. - Zaśmiał się cicho i wniósł dziewczynę do sypialni, zamykając za sobą drzwi, kopiąc w nie nogą. Postawił brunetkę na nogi i przyparł ją do ściany. Ręką przesunął po jej nodze, przez co przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszczyk. Po raz kolejny przez te kilka minut zasmakował jej malinowych ust. Wtargnął językiem do jej buzi, pieszcząc delikatnie jej podniebienie i raz po raz walcząc z jej językiem. Zdjął z niej krótką spódniczkę i bluzkę ledwo zakrywającą jej piersi, zostawiając dziewczynę w samej koronkowej bieliźnie. Oczywiście ona nie była mu dłużna. Zwinnie zdjęła z niego koszulkę i pasek, trzymający jego szorty. Uśmiechnął się do niej zachęcająco i zrobił niewielką malinkę na jej gładkiej szyi. Zmroziła go wzrokiem i pchnęła w stronę łóżka, tym samym powodując, że szatyn na nie opadł. Usiadła na nim okrakiem i również odpłaciła mu się niewielkim czerwonym śladem na jego szyi, pokazując rządek białych zębów. Mężczyzna pokręcił głową, śmiejąc się cicho i rozpinając jej stanik, który po chwili znalazł sobie miejsce, gdzieś na podłodze. Chwycił w ręce jej piersi i lekko zaczął je ugniatać. Dziewczyna odchyliła lekko głowę oddając się przyjemność, którą dawał jej ukochany. Uniósł się i przekręcił dziewczynę na plecy, sam na niej siadając i obdarowywując pocałunkami jej ciało. Zsunął zwinnie jej koronkowe stringi, po czym lekko rozchylił nogi i zatopił język w jej muszelce. Jednak po chwili doszedł do wniosku, że to nie był dobry pomysł, gdyż z ust Lucy wydobył się jęk. Wstał i zdjął z siebie spodnie oraz bokserki. Ułożył się na szatynce i wszedł w nią powoli, lecz stanowczo. Gdy ponownie do jego uszu doszły jęki dziewczyny, uciszył ją całując w usta. Nie chciał, żeby jego żona zbudziła się i ich przyłapała. Splótł ich dłonie nad głową dziewczyny i poruszał się w niej, co jakiś czas zmieniając tempo. Po niedługim czasie razem szczytowali, cisząc się swoją bliskością i ich uczuciem... 

sobota, 11 stycznia 2014


            Po ruchomej taśmie przesuwały się kolejno walizki. Dwoje opalonych obściskujących i całując się ludzi czekało na dwie duże walizki. Intensywnie i miło spędzony weekend. Baterie zregenerowane i naładowane. Teraz można wrócić do szarej rzeczywistości. Szatyn złapał dwie czarne walizki, które właśnie nadjechały i ruszył za brunetką, która zaczęła iść w stronę wyjścia, by po chwili znaleźć się na parkingu, gdzie stało srebrne BMW mężczyzny. Wyjął z kieszeni swoich spodni kluczyki od swojego auta i przyciskając mały guzik, otworzył drzwi oraz bagażnik, do którego wsadził walizki. Hale zajęła miejsce pasażera na przodzie i czekała, aż jej ukochany wreszcie usiądzie na miejscu obok. Nie musiała długo czekać, gdyż po chwili mężczyzna zjawił się obok niej zdejmując z nosa okulary przeciwsłoneczne. Ucałował jej słodkie usta i zapiął pasy, by po chwili ruszyć spod lotniska z piskiem opon. Lucy siedziała spokojnie na swoim miejscu i patrzyła na skupioną twarz Nathana. Położyła rączkę na jego udzie i uśmiechnęła się, gdy on spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Odwzajemnił gest i ponownie skupił wzrok na drodze, by odwieść swój skarb bezpiecznie do domu. Dziewczyna żałowała, że ten czas z szatynem tak szybko minął. W Hiszpanii byli sami, bez tłumaczeń dlaczego tak, a dlaczego nie. Szczęśliwi, uśmiechnięci... Liczyli się tylko oni, a teraz? Ech, znowu potajemne spotkania i ukrywanie się przed całym światem. Brunetka czasem miała ochotę wykrzyczeć całemu światu, że kocha tego wariata siedzącego obok, nie licząc się z tym jak, kto zareaguje. Ona też ma prawo być szczęśliwa, a skoro znalazła to w ramionach Sykesa, to co komu do tego? Powinni się cieszyć razem z nią. Tak, ale żeby to było takie proste... No cóż... Na razie trzeba się cieszyć z tego co jest i nie przejmować się tym, co może czekać następnego dnia. Z zamyślenia wyrwał ją czuły buziak, skradziony przez szatyna. Uśmiechnęła się lekko i spostrzegła, że są już pod jej domem. Była tak zamyślona, że nawet nie zauważyła jak przejechali z jednego końca miasta na drugi.
- Wejdziesz? - Odpięła pasy i spojrzała w oczy ciemnowłosego.
- Ja? Lucy przecież twoi rodzice są w domu. O czym tak myślałaś co? Przyznaj się. - Zaśmiał się cicho i założył kosmyk włosów brunetki za jej ucho.
- O wyjeździe... I o tych upojnych chwilach z tobą. - Zachichotała i wpiła się w jego usta. Musiała się miło z nim pożegnać. W końcu nie będzie mogła już tego robić, wtedy kiedy tylko będzie miała na to ochotę. Na samą myśl, że Nath jedzie do domu, gdzie czeka na niego jego żona w wnętrzu Hale wszystko się skręcało ze złości i zazdrości. Oderwała się od niego i wykrzywiła usta w uśmiech. - Wyjmiesz mi walizkę?
- No jasne. - Nathan wysiadł z samochodu, obszedł auto i otworzył drzwi od strony Lucy, żeby mogła wysiąść. Podziękowała mu posyłając swój śliczny uśmiech i wyszła z samochodu. Zamknął za nią drzwi i podszedł do bagażnika, skąd wyjął po chwili jej czarną walizkę. - To co księżniczko, zobaczymy się jutro wieczorem? - Objął ją w pasie przysuwając do siebie bardzo blisko.
- Przykro mi mój książę, ale Blondi jutro po szkole zabiera mnie do siebie na noc. Wiesz babskie ploteczki. Z resztą wiesz, że za krycie obiecałam jej co nie co. - Zaśmiała się brunetka, obejmując szyję mężczyzny swoimi rączkami.
- No tak zapomniałem... Ale proszę tam bez większych szczegółów. - Sykes zaśmiał się i wpił w jej słodkie, malinowe usteczka. Odwzajemniła pieszczotę, wpychając do jego buzi swój język i penetrując nim jej wnętrze.
- Więc do zobaczenia... - Lucy oderwała się od niego i ponownie uśmiechnęła się. Skradła mu jeszcze jednego małego całusa i poszła do domu, ciągnąc jedną ręką walizkę, a drugą machając mu na pożegnanie. Szatyn odmachał jej opierając się o swój samochód, po czym wsiadł do niego i odjechał do domu. Gdy młoda Hale weszła do swojego domu, od progu już czekali na nią rodzice. Oczywiście wysypały się pytania typu: "Jak było?", "Co robiłyście z Kelsey?", "Co zwiedziłyście?" i wiele wiele innych, na które dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty odpowiadać. Pozbyła się swoich starych dosyć szybko, mówiąc że jest zmęczona i chcę iść spać, bo jutro idzie do szkoły. Podziałało. Obiecała im następnego dnia opowiedzieć, choć wiedziała, że jej nie będzie. Przytachała swoją walizkę do sypialni, po czym wyjęła z szafy czystą koszulkę nocną i poszła wziąć szybką kąpiel. Po kilkunastu minutach wróciła i zamknęła się w pokoju. Wyjęła z torby aparat, włączyła laptopa, by po chwili móc wszystkie zdjęcia z wyjazdu przełożyć na dysk i przejrzeć je. Całkiem sporo ich wyszło. Oglądała, a uśmiech sam pchał się na jej drobną twarz. Szczególnie przy ostatnich zdjęciach, gdzie zakryła buźkę oglądając fotki z ich łóżkowych igraszek. W końcu takie rzeczy też trzeba uwieczniać. Zaśmiała się cicho i ustawiła na pulpicie ich wspólnego zdjęcia sprzed stadionu Realu. Spojrzała po raz ostatni na czuły pocałunek ze swoim ukochanym i wyłączyła laptopa. Odstawiła go na biurko, po czym wsunęła się pod kołdrę. Sięgnęła po telefon i napisała krótkiego sms'a "Kocham cię kocie. Dobrej nocy :*", ustawiła budzik i z uśmiechem na twarzy odpłynęła do krainy Morfeusza.


            Od kilku godzin dwie przyjaciółki siedziały na łóżku i rozmawiały, śmiejąc się i wygłupiając. Blondwłosa dziewczyna musiała przecież wszystko wiedzieć... Jak było na wyjeździe, co robili, pikantne szczegóły i wszystko co tylko pamiętała jej przyjaciółka. Oczywiście nie obyło się bez ciągnięcia za język, bo Hale nie zawsze skłonna była jej opowiadać o wszystkim. Jednak drążenie dziury w brzuchu brunetki działało. Kelsey nie byłaby sobą, gdyby nie dowiedziała się wszystkiego. Przecież ona zawsze wszystko wie pierwsza. Co, gdzie, jak i dlaczego. Oczywiście udało się Lucy kilka szczególików ukryć przed swoją przyjaciółką. Nie musiała wiedzieć o wszystkim. Niektóre rzeczy muszą zostać tylko dla niej i dla szatyna. W końcu to ich wspólna bajka, a nie wszyscy muszą wiedzieć co robią w łóżku, jak i poza nim. Cały czas wszystko kręciło się wokół tej parki. W końcu Lucy zapytała jak weekend minął jej przyjaciółce, a ta się zmieszała lekko i odpowiedziała, że siedziała w domu gapiąc się w szklany ekran. Nie wyjawiła prawdy przyjaciółce, że odwiedził ją Tom, który szukał zaginionej Hale, ani też tego, że spotkała się z nim... Nie chciała jej martwić. Miała nie iść z chłopakiem nigdzie, ale oczywiście jak on to tylko potrafi, wziął ją podstępem i musiała się zgodzić. Szczerze... Nie żałuje tego. Przekonała się tak naprawdę, że ten idiota, który w całej szkole uważa się za najlepszego i najprzystojniejszego chłopaka czasem umie się zachować i zyskuje przy bliższym poznaniu. Może jeszcze się z nim spotka... Jeżeli on to zaproponuje, bo sama tego nie zrobi. Co to, to nie. Nie będzie się komuś narzucać, a chętnie poznałaby poglądy chłopaka na różne rzeczy. Ostatnio dobrze się bawili w kinie, a później na wspólnym spacerze. Niby nic takiego, ale miło się rozmawiało i spędzało czas. W pewnym momencie rozmowę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu Lucy. Wyciągnęła aparat z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz, gdzie migało "Tata". Nacisnęła zieloną słuchawkę i przystawiła głośnik do ucha.
- Halo?
- ...
- Tato nie krzycz...
- ...
- Nie, przecież dobrze wiesz, że miałam zostać u Kelsey na noc. Krzyżujesz mi plany.
- ...
- Boże, dobra... Niedługo będę. - Wcisnęła czerwoną słuchawkę, tym samym kończąc połączenie. - Kell... Wiem miałam zostać na noc, ale muszę cię przeprosić i się zmyć. Ojciec jest na coś wściekły... Muszę wracać na chate. Nawet nie wiem o co chodzi... - Westchnęła cicho i podniosła się z łóżka. Widziała, że jej blondwłosa przyjaciółka nie jest zachwycona takim obrotem akcji, ale brunetka wiedziała, że jeżeli ojciec dzwoni i to z takim krzykiem jaki usłyszała... To coś przeskrobała. Tym razem nie miała pojęcia co. Przecież w szkole było wszystko okej... Lucy pożegnała się z Blondi i wyszła od niej z domu, kierując się w stronę swojego domu.


            Doszła do domu, otworzyła drzwi wejściowe krzycząc, że już jest. Od razu dopadł ją ojciec, a za nią matka. Ich miny nie wróżyły nic dobrego. Domyślała się, że kroi się awantura. Problem tkwił w tym, że nie wiedziała tak naprawdę o co. Oczywiście wiedziała, że nawet jeżeli będzie chciała wszystko wytłumaczyć, to i tak oni będą przeciwko niej i dostanie szlaban. Pan Hale złapał swoją córkę za rękę i pociągnął w stronę salonu. Kazał jej usiąść na kanapie, co brunetka zrobiła i wlepiała swoje zielone oczy w jego, zastanawiając się jakie zarzuty usłyszy. Jej ojciec na chwilę gdzieś zniknął, by po chwili wrócić do pomieszczenia, trzymając w rękach laptopa swojej córki. Zmarszczyła brwi i w pewnym momencie uzmysłowiła sobie, że wczoraj wieczorem ustawiła tapetę... z Nathem! Cholera jasna! Tylko zaraz zaraz... Jakim prawem oni grzebali w jej osobistych rzeczach?!
- Możesz nam to wytłumaczyć?! - Pan Hale podniósł głos i otworzył klapę laptopa, aby pokazać swojej córce, dobrze jej znane zdjęcie. - Podobno byłaś na wycieczce z Kelsey! A jak na moje oko to twoja przyjaciółka nie jest! Ja tu widzę faceta! Mało tego... Dorosłego faceta! - Uderzył ręką o stolik stojący przy kanapie. Był wściekły. Okłamała ich... A do tego... Przecież on jest o wiele starszy!
- No z dzieckiem pięcioletnim bym się przecież nie całowała... - Mruknęła cicho, jednak jej ojciec wszystko usłyszał. Mogła sobie darować tę uwagę...
- Kur*wa Lucy! Okłamałaś nas! Po za tym co to ma znaczyć?! To jest starszy facet od ciebie! Nie masz chłopaków w swoim wieku?! On nie jest dla ciebie! Ma inne wymagania niż ty! Taki mężczyzna chcę czegoś więcej...! - Miała dosyć tych krzyków ojca... Robi aferę nie wiadomo z czego... Czy ważny jest wiek? Ważne jest to, że ona go kocha i jest z nim szczęśliwa! Tak trudno o tym pomyśleć?!
- Więcej? Masz na myśli seks?! Sorry tato, ale ja jestem właściwie już dorosła i mogę robić co chcę! A dziewicą nie zamierzam być do końca zasranego życia! Z resztą i tak nią już nie jestem!
- Co?! - Pan Hale miał nadzieję, że się przesłyszał. Jego mała córeczka uprawiała seks z... Z tym mężczyzną?!
- To co słyszałeś! - Szatynka wstała ze swojego miejsca i zabrała ze stolika swojego laptopa.
- Ty z nim... - Zaczął, ale Lucy go uprzedziła.
- Tak, ja z nim uprawiałam seks i nic ci do tego! To ja decyduję z kim chcę być, a nie ty za mnie, więc wybacz, ale nie zamierzam dłużej prowadzić tej bezsensownej wymiany zdań! - Fuknęła i ruszyła w stronę schodów, by móc wejść na piętro. Jednak jej ojciec nie zamierzał tego tak zostawić...
- Właśnie, że mam prawo to robić! Dlatego masz szlaban na jakiekolwiek wyjścia na miesiąc! A z tym mężczyzną... Nie pozwalam ci się z nim spotykać! A niech zobaczę cię z nim gdziekolwiek, to zobaczysz, że pożałujesz tego! - Usłyszała za sobą i wbiegła na górę, do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Odłożyła laptopa i zakluczyła zamek w drzwiach. Wyjęła plecak i wpakowała do niego trochę rzeczy. Jeżeli jej ojciec myśli, że ona zrezygnuje z Sykesa, to grubo się myli! Jest z nim szczęśliwa czy to tak trudno pojąć?! Pff... Dobrze, że ojciec nie wie, że Nathan ma żonę, bo wtedy... Boże, wtedy miałaby jeszcze większe piekło. Dlaczego traktują ją jak małe dziecko?! Ma już prawie 18 lat i nie trzeba jej pilnować jak jej czteroletniej siostry...! Po za tym... Co to do cholery miało być?! Jakim prawem tknęli jej laptopa! To jej własność prywatna i nikt nie ma prawa czytać, ani oglądać tego co się w nim znajduję! Kur*wa, Kur*wa, Kur*wa!!! Założyła na ramiona plecak, po czym zgasiła światło i otworzyła okno. Spojrzała w dół po czym zręcznie zeszła na dół po kratce od winogron. Jej jedynym ratunkiem w chwili obecnej był Nathan... Miała nadzieję, że tym razem ją przygarnie...


            Szatyn rozpakowywał swoje bagaże po wyjeździe. Niby mógł zrobić to o wiele wcześniej, ale dopadł go leń i cały dzień przesiedział na kanapie przed telewizorem, oglądając filmy lub mecze, właściwie wszystko co mu się akurat nawinęło. Wyciągał po kolei ubrania z walizki. To brudne, to brudne, brudne... Czyste! Większa kupka utworzyła się tych pierwszych rzeczy. Do sypialni weszła brunetka. Uśmiechnęła się na widok Nathana, który był w samych bokserkach. Podeszła do niego od tyłu i przytuliła się do jego umięśnionych pleców. Mężczyzna przekręcił oczami i nie zaprzestawał czynności. Dobrze wiedział, że kobieta będzie chciała się do niego zbliżyć...
- Skarbie... - Wymruczała i musnęła ustami jego kark. - Zostaw to...
- Chcę to skończyć... Już niewiele mi zostało. - Powiedział, próbując uwolnić się z jej uścisku. 
- Ojj skończysz później... Teraz poświęć mi trochę czasu... Tak bardzo za tobą tęskniłam... - Przygryzła jego ucho i rączką przejechała wzdłuż jego torsu i w dół, aż wsunęła ją pod jego bokserki i złapała jego męskość. Westchnął cicho i już chciał coś powiedzieć, jak do jego uszu doszedł dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych. Uratowany! Czarnulka zmarszczyła brwi. - Spodziewasz się kogoś?
- Nie, ale... Pójdę otworzyć. - Wyjął rękę swojej żony ze swoich bokserek, po czym założył koszulkę i spodnie. Ucałował czoło czarnowłosej i wyszedł z sypialni. Zbieg po schodach i po chwili otworzył drzwi wejściowe. Widok jaki zobaczył, bardzo go zaskoczył. Zmarszczył lekko czoło, ale po chwili wyszedł na zewnątrz. - Lucy?
- Cześć Nath... Rodzice się o nas dowiedzieli... Przypadkiem... Pokłóciłam się z nimi i... Uciekłam. Mogę u ciebie zostać? - Spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Chciała, aby podobna sytuacja, która kiedyś miała miejsce, nie powtórzyła się i teraz. Cisza... Kilka sekund, a myślała, że czeka już na odpowiedź godzinami. - Okej... Nie ma sprawy... - Posmutniała i obkręciła się na pięcie, by odejść, lecz szatyn złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Pokłóciłaś się z nimi o mnie? - Spojrzał w jej zielone oczy. Pokiwała lekko swoją głową, a on się lekko uśmiechnął. Był dla niej ważny... - Możesz zostać... Coś wymyślę przed Isabelą, ale zdaj się na mnie ok?
- Dobrze... Nie obiecuję, że będę grzeczna widząc jak ta jędza cię całuję, ale... Postaram się. 
- Zazdrośnica... Jestem tylko twój. - Uśmiechnął się i ucałował jej usta. - Chodź... - Chwycił ją za rękę i wprowadził do domu. Poszli do salonu, a on powiedział, że zaraz wróci. Ponownie musnął jej usta i pobiegł na górę, gdzie czekała na niego żona. - Isa... Zapomniałem ci powiedzieć, że będziemy mieli gościa.
- Gościa? - Zdziwiła się czarnulka i wstała z łóżka, gdzie siedziała. Szatyn pokiwał głową.
- Ciotka prosiła, żebym przenocował ze dwie, trzy noce jej uczennice. Jakieś problemy z rodzicami...
- No dobrze... Skoro musimy... - Westchnęła Isabela i chwyciła Nathana za rękę. - Przedstaw mi ją... - Uśmiechnęła się lekko. Pociągnął ją z sypialni i skierował się na dół do salonu. Bał się trochę tego wszystkiego... Bał się, że Isabela dowie się prawdy, jednak miał nadzieję, że Lucy będzie trzymała zazdrość na wodzy i nie zrobi żadnego głupstwa. Z drugiej strony... Będzie miał ją przy sobie i w nocy będzie mógł iść z nią spać. Weszli do salonu, gdzie stała brunetka rozglądając się po pomieszczeniu. Gdy usłyszała, że idą stanęła prosto i wyczekiwała, by zobaczyć jego żonę. Wreszcie stanęła z nią oko w oko... Widząc jak trzyma mężczyznę za rękę, miała ochotę wyrwać go z jej uścisku i pocałować jego usta, żeby czarnulka na to patrzyła. Wiedziała jednak, że musi się zachowywać spokojnie i w żadnym wypadku nie dać się sprowokować. Patrzyła to na Nathana, to na jego żonę.
- Dobry wieczór. - Uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń w kierunku żony jej ukochanego. Ironia losu, żeby musieć kłamać i być miłą dla swojego wroga, którego się nienawidzi z całego serca.
- Witaj. Isabela Sykes. - Czarnowłosa uśmiechnęła się i uścisnęła dłoń dziewczyny. "Sykes... Zobaczysz, że już niedługo nie." - Przemknęło przez myśl szatynce. Patrząc na żonę Nathana, wiedziała, że te dni nie będą takie łatwe... Będzie zmagać się z samym sobą i ze swoim wybuchowym charakterem...