wtorek, 9 września 2014


            Brunetka siedziała na parapecie, przykryta ciepłym kocem i trzymając kubek z herbatą w dłoniach patrzyła przez szybę. Jej wzrok zatrzymał się kilkanaście minut wcześniej w oknie domu stojącego naprzeciwko. W jej głowie cały czas przewijały się wspomniania z wspólnie spędzonych chwil z szatynem. Nie widzieli się już dwa tygodnie od ostatniego spotkania w kantorku. Brakowało jej go... Jego uśmiechu, pocałunków, a przede wszystkim kiedy przychodził do niej wkradając się przez okno i przytulał ją na dobranoc. Czuła się wtedy kochana i jedyna. Teraz siedziała sama, a po policzkach spływały łzy. Tak bardzo chciałaby móc się przytulić do niego i zasnąć czując jego obecność. Była druga w nocy, a ona nie mogła zmrużyć oka. Schemat, który powtarzał się codziennie wieczorem od trzech tygodni. Często zastanawiała się co Nathan robi i czy myśli o niej. Była zła, że ją okłamał, choć powoli przechodziło jej. Miał mieć dziecko, a ona nie mogła utrudniać mu życia. W końcu taki mały szkrab potrzebuję ojca cały czas, a nie tylko w weekendy czy święta. Nie chciała go odciągać, bo była pewna, że gdyby to ona zaszła w ciążę to chciałaby, żeby ojciec dziecka zajmował się nim, a nie uciekał do innej. Postanowiła już i zdania nie zmieni, choćby nie wiem co. Na pewno uda jej się o nim zapomnieć Być może nie będzie to takie proste, ale na pewno kiedyś szatyn przestanie zaprzątać jej głowę. Oby... Nagle poczuła jak robi jej się niedobrze. Odstawiła kubek z gorącą herbatą i zrzuciła koc biegnąc do łazienki. Wpadła do pomieszczenia i ukucnęła przy toalecie... Cholera, od kilku dni to samo. Coś jest nie tak... Tylko co?


            Wyszła z apteki chowając małe pudełeczko do torby. Wyglądało to trochę jakby nie chciała, aby ktoś zobaczył co to. Ruszyła szybkim krokiem w stronę domu. Zrobiła sobie dzisiaj dzień wolny od szkoły, żeby trochę odpocząć i przede wszystkim odespać kilka ostatnio zarwanych nocy. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Przekrwione oczy od płaczu i blada twarz, przez co wyglądała jakby miała za chwilę stracić przytomność. Po części tak się czuła i wiedziała, że to przez jej głupotę. Hmm... Ale czy na pewno. Czasem sami nie możemy nic poradzić na to, gdy ktoś nas zrani, a my nie możemy spać, myśląć cały czas o wspólnie spędzonych chwilach. Szkoda, że nie wymyślili leku na złamane serce, wtedy żyłoby się o wiele prościej. Przeszła przez pasy mało nie wpadając pod samochód i weszła na spokojną uliczkę, na której mieszkała. Ominęła kilka domów sąsiadów i po chwili znalazła się już na swoim podwórku. Weszła do domu i czym prędzej weszła na piętro i do łazienki. Zamknęła drzwi na klucz, po czym wyjęła z torby niebiesko - różowe pudełeczko i wyciągnęła ulotkę. Przeleciała wzrokiem po małych, czarnych literkach, by po chwili wyjąć małe urządzenie. Miała nadzieję, że jej przeczucia nie sprawdzą się, bo wtedy wszystko skomplikowałoby się jeszcze bardziej... Wiedziała, że nie jest przygotowana na taki obrót sprawy. Zrobiła test, po czym usiadła na brzegu wanny czekając na jego wynik. Modliła się w myślach, aby wyszedł negatywny. Przecież objawy wcale nie musiały wskazywać jednego... Różne inne czynniki mogły się na to składać. Chociażby nieprzespane noce. Pukała cicho palcami o kafelki nie mogąc wysiedzieć w miejscu. Wstała i stanęła naprzeciwko lustra, przyglądając się swojemu odbiciu. Naprawdę to możliwe, żeby przez kogoś tak się zapuścić... Nawet nie chodziło o sam wygląd, ale też i szkołę. Na początku nie chodziła, a później tak naprawdę przestała się uczyć, przez co nałapała sporo negatywnych ocen. Koniec roku... Przecież za niecałe dwa tygodnie rozdadzą świadectwa, a potem czeka ją najważniejszy test w całym jej dotychczasowym życiu. Ostatnie sprawdziany zawaliła, a teraz nie wiedziała co ma zrobić, żeby się poprawić, aby zdać. Później musi douczyć się na maturę, co nie jest takie proste w jej stanie. Nie miała ochoty na siedzenie nad książkami. Jedyne co chciała robić to siedzieć i płakać, choć często nie miała już siły nawet na to. Odkręciła kran i zimną wodą ochlapała twarz, po czym sięgnęła po ręcznik i wytarła nim mokrą skórę. Ponownie spojrzała na siebie w lustrze... Nic nie dało. Była beznadziejna... Pff zakochała się beznadziejnie w starszym od siebie mężczyźnie! Przecież to nie miało prawa do dalszego funkcjonowania. Prędzej czy później i tak by się rozstali. Tylko dlaczego nie była mądrzejsza wcześniej i tego nie zakończyła, kiedy jeszcze nie było za późno. Westchnęła ciężko i pochwyciła urządzenie, na którym miała odczytać wynik. Spojrzała na wyświetlacz. Dwie kreski... Nie nie nie! To musi być pomyłka! Osunęła się po ścianie, siadając na zimnych kafelkach. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Jedna po drugiej.... Coraz więcej i więcej... Nie... To nie może być prawda...


            Siedział na kanapie i patrzył tępo w migające obrazy na dużym ekranie telewizora. Jego życie stało się szare i nudne odkąd rozstał się z Lucy. Nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Codziennie, gdy kładł się spać myślał o niej i wspólnie spędzonych chwilach. Nie mógł się pogodzić, że stracił ją na zawsze. Nie potrafił... Pierwszy raz ktoś tak bardzo zawrócił mu w głowie, a zarazem przekreślił w jednej chwili wszystko co ich łączyło. Dobrze wiedział, że to była jego wina i chciał to naprawić, jednak po kilkunastu nieudanych próbach dał sobie spokój. Poznał brunetkę i był pewien, że ona się nie ugnie. Za dużo razy ją zranił, przez co ona miała tego dosyć i nie chciała mu dać ostatniej szansy. Fakt nie powiedział jej prawdy i sam nie wiedział dlaczego... Przecież nie okłamuję się osób, które się kocha i są dla nas bardzo ważne. To nie fair... Obiecał sobie po ostatniej ich 'kłótni', że nie dopuści do tego, by kolejny raz ją stracić, a co on zrobił? Dokładnie to co wcześniej, czyli zerwał obietnicę. Westchnął ciężko i wyłączył telewizor, gdy tylko usłyszał głos Isabeli, żeby przyniósł jej herbatę. Wstał z kanapy i ruszył do kuchni. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk dzwonka jego telefonu komórkowego. Wyjął urządzenie z kieszeni i przyciskając mały zielony guzik odebrał. Po kilkunastu minutach rozmowy zakończył połączenie i zaniósł swojej żonie herbatę, przekazując jej, że wychodzi. Narzucił na siebie bluzę z kapturem i wyszedł z domu, wsiadając zaraz do swojego BMW. Odpalił samochód i ruszył w dobrze mu znanym kierunku.


            Usłyszała dzwonek do drzwi, ale nie miała ochoty wyjść z łóżka i otworzyć. Czekała, aż ktoś da za wygraną i odejdzie, jednak ktoś był na tyle natrętny, że dzwonił już z kilka dobrych minut. Westchnęła ciężko i zwlekła się z łóżka niezadowolona. Włożyła bose stopy w puchowe kapcie i wyszła z pokoju, kierując się po schodach na dół. Chwyciła za klamkę od drzwi wejściowych i nacisnęła ją tym samym otwierając drzwi. Zamurowało ją, gdy zobaczyła w nich szatyna. Sykes zmierzył ją od góry do dołu wzrokiem i przełknął ślinę widząc ją w takim stanie. Wiedział, że to była jego wina. Nie mógł otworzyć ust i powiedzieć czegoś sensownego, choć dobrze wiedział po co tu przyjechał. Brunetka uniosła brwi do góry, czekając na chociaż jedno słowo z jego strony.
- Po co tu przyjechałeś? - zaczęła w końcu oschłym tonem. Nie miała ochoty z nim rozmawiać.
- Cześć. - westchnął cicho i włożył ręce do kieszeni spodni. - Musimy porozmawiać. - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nie zamierzam z tobą gadać. Nas nic już nie łączy...
- Obiecuję, że nie będę poruszać tematu dotyczącego nas...
- Poprawka... Nas już nie ma, a ja nie mam z tobą o czym rozmawiać. Cześć. - westchnęła i zaczęła zamykać drzwi, jednak szatyn nie pozwolił na to i zablokował je nogą. Spojrzała na niego i przekręciła teatralnie oczami. - Masz pięć minut. - powiedziała bez jakichkolwiek uczuć i otworzyła drzwi, po czym skierowała się do salonu. Sykes zamknął je i powędrował za Hale. Kiedy znaleźli się już w jasnym i dużym pomieszczeniu stanął naprzeciwko niej. - Czas ci ucieka. - ponagliła go.
- Luss... Wszystko w porządku? - Chciał się upewnić, bo nie wyglądała zbyt dobrze. Była blada i miała czerwone oczy, przez co mógł stwierdzić, że miała za sobą przepłakane godziny. - Wiem, że zawiniłem... - zaczął, ale brunetka nie chciała dać mu skończyć.
- Tak wszystko w porządku. Wchodzisz na ten temat, którego miałeś nie poruszać.
- Daj mi dokończyć... - westchnął i przeczesał palcami włosy. - Wiem, że zawiniłem i cię zraniłem. Wiem również, że ci ciężko, ale proszę cię... Kurde zadzwoniła do mnie dzisiaj moja ciotka i opowiedziała mi o twojej sytuacji w szkole. Lucy przecież już koniec roku i matura. Co ty wyprawiasz? Chcesz nie zdać? Przecież teraz własnie toczą się losy twojej przyszłości... Weź się w garść i popraw te oceny. Ja porozmawiam jeszcze z ciotką, ale nie obiecuję, że coś pomoże...
- Gówno mnie to obchodzi! - wybuchnęła. - Nie jesteś moim ojcem, więc zamknij się do cholery i przestać mnie pouczać oraz nakazywać mi co mam robić! To już nie twoja sprawa! Zajmij się sobą, swoją żoną i dzieckiem, a mi do cholery daj święty spokój raz na zawsze! - krzyczała, a z jej oczu wypływał potok łez. - To nie twoja sprawa jakie mam oceny, czy się uczę, czy zdam czy nie! Daj mi kur*wa spokój i zniknij z mojego życia! - zaczęła okładać mężczyznę pięściami. Nie bronił się, jednak po chwili przytulił ją mocno, żeby się uspokoiła. Niestety nie na długo... Nie minęło nawet pół minuty jak znowu zaczęła krzyczeć. - Wynoś się! - wrzasnęła i wzięła do ręki figurkę stojącą na komodzie. Zamachnęła się i rzuciła w stronę Sykes, który w ostatniej chwili schylił się, unikając ciosu. Po chwili wyprostował się o spojrzał na zapłakaną Lucy. Poczuł jak pieką go oczy.
- Przepraszam... - wyszeptał i szybkim krokiem opuścił dom dziewczyny, by nie spostrzegła jego łez. Zbiegł z ganku i wsiadł do samochodu. Odpalił go i z piskiem opon odjechał z posesji państwa Hale. Lucy kiedy szatyn wyszedł, usiadła na podłodze przyciągając kolana do klatki piersiowej oraz próbując się uspokoić.


niedziela, 3 sierpnia 2014


            - Cześć kochanie... Jestem z tobą w ciąży... - zamarł w bezruchu. Jego serce zaczęło walić jak młot, a oddech przyśpieszył ze zdenerwowania. Nie nie nie! Przecież to niemożliwe! To nie może być prawda! Przeczesał palcami swoje czarne włosy i nerwowo zaczął chodzić po salonie intensywnie myśląc.
- To nie może być prawda... Kłamiesz! Zostawiłaś mnie dla innego, a teraz próbujesz wkręcić mnie w dziecko! Jestem pewny, że nie jest ono moje tylko tego drugiego! Nie wciskaj mi bajek do cholery!
- Nathan do cholery ja nie kłamię! Jestem pewna, że jest ono twoje! Ty jesteś jego ojcem! Wszystko by się zgadzało jeśli chodzi o terminy! To było przed Maxem! Jestem w drugim miesiącu! - Szatynka na te słowa pokręciła z niedowierzaniem głową. W tej chwili nawet nie myślał co to za Maxem. Teraz myślał tylko o tym co powiedziała czarnowłosa i o tym, że jego świat po raz kolejny się wali.
- Nie! Przecież... - zaczął, ale Isabela się wtrąciła, nie dając mu szansy na skończenie.
- Pamiętasz wieczór, gdy wróciłeś z Włoch? - spytała brunetka i spojrzała na swojego, męża który zmarszczył brwi. Dobrze to pamiętał... Było to jakieś dwa miesiące temu, a kilka dni przed spotkaniem Lucy... Cholera! Wszystko się zgadzało! Usiadł bezradnie na kanapie i schował twarz w dłoniach.To na pewno zły sen, z którego zaraz się obudzi. Zamknął oczy mając nadzieję, że to okaże się nieprawdą. Po chwili otworzył oczy, jednak Isabela nadal stała w salonie i patrzyła na niego z uśmiechem.
- Muszę się zastanowić... Więc proszę, żebyś teraz wyszła i dała mi to na spokojnie przemyśleć. - Wstał i posłał jej krótkie spojrzenie, po czym poszedł do kuchni, gdzie wyciągnął z szafki przezroczystą szklankę i nalał do niej wody mineralnej. Wypił całą zawartość i oparł dłonie o jasny blat. Dlaczego jeżeli coś się układa to drugie się wali? Szatyn myślał, że będzie mieć już z głowy swoją żonę, a teraz nagle przychodzi i obwieszcza mu, że jest z nim w ciąży. Czy ona musi powodować wszystkie problemy? Wiedział, że nie ważne jaką decyzję podejmie, bo i tak kogoś wtedy zrani. Wyciągnął z kieszeni spodni telefon komórkowy i napisał do swojej dziewczyny smsa, że spotkają się za dwie godziny. Musi mieć czas, żeby wszystko przemyśleć i jakoś to wszystko wytłumaczyć Lucy. Przecież brunetka ma prawo wiedzieć, że będzie miał dziecko. Na pewno nie przyjmie tego entuzjastycznie, ale przynajmniej może poradzi mu co ma teraz zrobić... Rozwiązał krawat zwisający na jego szyi i wolnym krokiem ruszył na piętro, żeby wziąć zimny prysznic.


            Hale czekała na szatyna w ich sekretnym miejscu, gdzie często spędzali razem czas. Była ciekawa jak poszła rozmowa z klientem Natha i oczywiście o co mogło w niej chodzić. Chciała też opowiedzieć szatynowi o Loly i jej nowym przyjacielu, którego podarował jej sam Sykes. Trzeba było przyznać, że malutka blondyneczka była zachwycona zwierzakiem i uśmiech nie schodził z jej twarzyczki przez cały dzień. No i oczywiście trzeba było wspomnieć o reakcji państwa Hale. Uczucie gniewu pomieszane z zaskoczeniem oraz radością, że ich mała córeczka jest szczęśliwa mając przy sobie włochatego przyjaciela. Sam Naith był wniebowzięty zabawą z dziewczynką. Mała ganiała go, a za jakiś czas rolę się odwracały. Brunetka zrobiła nawet trochę zdjęć by uwiecznić roześmianą buźkę swojej młodszej siostry. Ściemniało się, a Lucy siedziała na trawie czekając na swojego chłopaka. Dziewczyna spojrzała na wyświetlacz by sprawdzić godzinę oraz czy szatyn nie napisał. Spóźniał się już 20 minut. Nagle zobaczyła światła samochodu, które z oddali oślepiały ją. Przymknęła oczy i otworzyła je dopiero, gdy usłyszała, że samochód stanął niedaleko niej. Wstała z uśmiechem, gdy z auta wysiadł Nathan. Podbiegła do niego i uwiesiła na jego szyi, całując namiętnie jego usta. Mężczyzna odwzajemnił, lecz po chwili oderwał się od niej i lekko odsunął jej osobę od siebie. Brunetka zmarszczyła brwi nie rozumiejąc o co chodzi.
- Kochanie o się dzieję? - spytała, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej co spowodowało ten odruch u jej ukochanego.
- Musimy porozmawiać. - westchnął cicho i zamknął samochód.
- Okej, ale najpierw mi powiedz jak spotkanie. - Uśmiechnęła się lekko zielonooka, zupełnie nie wiedząc co chce powiedzieć Sykes. Nie lubiła, gdy miał przed nią tajemnicę...
- Wszystko okej. Ramirez dał mi szansę i to ja mam wybudować dom. To znaczy... W końcu mój projekt wygrał.
- Ayy! Kochanie to wspaniale! - Brunetka zapiszczała i ucałowała jego usta.
- Luss... Poczekaj... To ważne. - westchnął nerwowo i złapał ją za ramiona. Dziewczyna spojrzała w jego tęczówki. - Przyszła do mnie Isabela... - zaczął i spojrzał na twarz swojej dziewczyny, która nie wróżyła niczego dobrego. Mimo tego postanowił kontynuować. - Nie wiem dlaczego, jak, skąd, ale... Boże ona jest w ciąży. - jęknął ciężko. - Podobno ze mną... Ja nie rozumiem... Wraca i nagle obwieszcza mi, że jest ze mną w ciąży... Nie wiem co mam robić... Zupełnie nie mam pojęcia...
- Przepraszam... Co ty powiedziałeś? Wróciła? W ciąży? - Brunetka zmarszczyła brwi nie wiedząc czy dobrze usłyszała.
- No tak... Luss... Bo ja wtedy... Ja wtedy cię okłamałem... - Skrzywił się lekko. - Wcale wtedy nie wyrzuciłem jej... Ona sama odeszła... Zostawiła mi tylko list... Luss... Przepraszam...
- Nie... Ja nie wierzę... Jak mogłeś?! Okłamałeś mnie, bo tak ci wygodnie było?! Przecież to lepiej brzmi jak powiesz, że to ty ją wywaliłeś! Nic tak naprawdę nie zrobiłeś w tym kierunku! Nic! A nie... Przepraszam zrobiłeś jej dziecko! I nie mów, że nie wiesz co masz teraz zrobić! Zabieraj dupę i leć do tej... Do tej idiotki! A mnie zostaw w spokoju! Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy! - wrzasnęła zdenerwowana i uderzyła go w tors. Jęknęła cicho z bólu, złapała się za rękę i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu. Nie obchodziło ją, że ma daleko, ani że jest już ciemno. Po jej zaczerwienionych policzkach zaczęły spływać łzy. Oszukał ją! Dla swoich pieprzonych korzyści oszukał ją, a ona nie zamierzała być z kimś, kto ją okłamuję. Ona nigdy go nie zawiodła, a ona to robił notorycznie. Miała dosyć tego wszystkiego... Tej cholernej Isabeli, przez którą ona cierpiała, a przede wszystkim samego szatyna, który robił wszystko, żeby ją upokorzyć. Dopiero teraz zrozumiała, że ten związek tak naprawdę nie ma przyszłości. Cały czas będzie coś źle i zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ich rozdzielić.
- Lucy! - krzyknął za nią Sykes, po czym wsiadł jak najszybciej do samochodu i podjechał do idącej brunetki. - Luss wsiadaj! Nie wygłupiaj się do cholery! - krzyknął przez otworzone okno, ale Hale nie zrobiła sobie nic z tego i szybkim krokiem szła dalej. - Luss wsiadaj no! Jest ciemno! Nie pozwolę na to, żebyś szła sama! Wsiadaj do cholery jasnej i mnie nie denerwuj!
- Nie, to ty mnie denerwujesz, a ja nie zamierzam z tobą rozmawiać ani przebywać!
- Kochanie proszę...! Nie musimy rozmawiać, ale wsiądź odwiozę cię do domu!
- Nie mów do mnie kochanie! - Stanęła, na co on zrobił to samo z samochodem. Brunetka otworzyła drzwi srebrnego BMW i wsiała do środka, zapięła pasy i wlepiła wzrok w szybę.
- Luss... - zaczął, ale Hale nie dała mu skończyć.
- Nie odzywaj się do mnie, bo wysiądę. - syknęła nie patrząc na niego. Nathan nie pisnął już ani słówka. Patrzył na drogę, choć jego wzrok czasem wędrował na dziewczynę. Słyszał jak płaczę, choć starała się robić to jak najciszej. Wiedział, że źle zrobił mówiąc jej kiedyś, że to on rozstał się z Isabelą, ale wtedy był rozżalony oraz pijany i chciał się jak najszybciej pogodzić z Lucy. Teraz wszystko zepsuł... Boże, dlaczego musiał być taki głupi?! Westchnął ciężko, a po chwili zatrzymał się pod domem dziewczyny. Spojrzał na nią i położył dłoń na jej nodze, chcąc ją zatrzymać, jednak Lucy natychmiastowo zdjęła ją z siebie i wysiadła czym prędzej z auta, trzaskając drzwiami. Pobiegła do drzwi, za którymi po chwili zniknęła. Sykes odprowadził ją wzrokiem, po czym oparł czoło o kierownicę, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Był cholernym dupkiem! Wszystko spieprzył na własne życzenie!


            Wbiegła do domu i nie zważając na pytania swojej mamy popędziła schodami na górę do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami, zamknęła je na klucz i rzuciła się na łóżko, chowając zapłakaną twarz na poduszce. Nie mogła się uspokoić... Cały czas w jej głowie huczały słowa szatyna. Okłamał ją, a do tego będzie miał dziecko tą suką! Przecież to było pewne, że i tak z nią zerwie... A jeżeli nie on to ona z nim. W końcu dziecko potrzebuję ojca, a ona nie będzie stać pomiędzy nimi. Dlaczego musiała tak niewłaściwie ulokować swojego uczucia?! W kimś kto jest starszy, żonaty, a do tego tak głupi! Poświęciła dla niego wszystko, a on tak naprawdę nic... Uderzyła pięścią w łóżko i zerwała się na równe nogi podchodząc do szafki, na której stało czerwone pudełeczko. Otworzyła je i wyjęła ich wspólne zdjęcie. Spojrzała na nie i krzycząc podarła je na drobne kawałeczki. Do jej uszu doszedł dźwięk dzwoniącego telefonu, który wydobywał się z jej torby. Wyjęła z torby dzwoniące urządzenie i spojrzała na wyświetlacz, na którym było napisane "Nath dzwoni". Rzuciła nim o ścianę co spowodowało, że telefon przestał dzwonić ale również rozpadł się na kilka części. Spojrzała na torbę i zauważyła w jej wnętrzu małe, czarne pudełeczko, a do niego przyczepiona mała karteczka. Usiadła na podłodze i wyjęła pudełeczko z torby. Odczepiła papier i rozłożyła go. Zaczęła czytać krótką wiadomość, która była na niej zapisana. Brunetka skończyła i przymknęła oczy, po czym otworzyła pudełeczko i wyjęła z niego srebrną bransoletkę, na której wisiały dwie literki 'L', "N" i serduszko. Założyła prezent na rękę i ciężko wzdychając podciągnęła kolana pod klatkę piersiową. Bransoletka była śliczna, ale co z tego? Przeprosił w liście, ale co z tego?! Nie potrafiła mu wybaczyć... Nie teraz...


            Lekcja wychowania fizycznego, na której dziewczyny grały w kosza. Trener poprosił Hale, o przyniesienie dodatkowych piłek, gdyż zabrakło dla kilku dziewczyn. Brunetka zgodziła się bez wahania i wyszła z sali, by pójść do kantorka. Otworzyła drzwi i weszła do środka, a raczej została wciągnięta do środka przez jakiegoś delikwenta. Spojrzała na ową osobę i zobaczyła obejmującego ją szatyna. Do cholery! Co on tutaj robi?! Wyrwała się z jego uścisku i chciała wyjść jak najszybciej z pomieszczenia, jednak mężczyzna zagrodził jej przejście i przekręcił kluczyk w zamku, tym samym zamykając drzwi. Schował mały, metalowy przedmiot do kieszeni swoich spodni i spojrzał na zielonooką. 
- Wypuść mnie! - krzyknęła i rzuciła się na niego z pięściami, jednak ten był szybszy i chwycił jej nadgarstki tym samym uniemożliwiając jej jakikolwiek cios w jego osobę. Czekał aż brunetka uspokoi się i chcąc nie chcąc musiała to w końcu zrobić, gdyż zrozumiała, że z nim nie wygra. Odsunęła się od niego i westchnęła. - Wypuść mnie...
- Porozmawiaj ze mną proszę... - Przeczesał palcami swoje włosy i oparł się o drzwi kantorka.
- Tak trudno zrozumieć, że nie chcę z tobą rozmawiać? Musisz mnie codziennie od dwóch tygodni nachodzić chcąc pogadać? Ale dobrze wyjaśnijmy coś sobie... Masz swoją ukochaną i dziecko w drodze, więc zapomnij o mnie i zajmij się nimi. Potraktuj tę znajomość jako... Nie nie. W ogóle jej nie traktuj, zapomnij o niej tak jakby nigdy jej nie było i nic się między nami nie wydarzyło. Nie było mnie, wspólnie spędzonych chwil, pocałunków, seksu i tego wszystkiego co ze mną związane. Zajmij się teraz tym czym powinieneś i zakończmy tą znajomość tu i teraz. Myślę, że w ogóle nie powinniśmy jej nigdy zaczynać, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, że to nie ma przyszłości. Tylko ja byłam głupia, że się w to wplątałam, że zaufałam ci i poświęciłam dużo rzeczy, żeby być z tobą, ale cóż... Teraz to już tylko i wyłącznie mój problem. I nie martw się, dam sobie jakoś radę. Potrafię zmiażdżyć w myślach kogoś kto zalazł mi za skórę. Prędzej czy później zapomnę i myślę, że uda mi się to szybko, a ty zrób to już teraz. Teraz proszę otwórz te drzwi, bo to jest już wszystko co miałam ci do powiedzenia, a ciebie nie zamierzam słuchać i jeżeli nawet będziesz chciał mi coś wyjaśniać to przykro mi, ale zatkam uszy i tyle z tego będziesz miał. Otwieraj i zabieraj swoją dupę do domu i do Isabeli. Aaa... Zapomniałam... Życzę szczęścia i mam nadzieję, że będziesz szczęśliwym tatą. - mówiła stanowczo i bez jakichkolwiek uczuć. Odwróciła głowę i podeszła do półki skąd wzięła trzy piłki do kosza. Odwróciła się w stronę Sykesa i zobaczyła jak mężczyzna wodzi za nią smutnym wzrokiem. - No dalej otwórz to, bo nie zamierzam tu stać całą wieczność. - warknęła. Nathan spuścił głowę i sięgnął do kieszeni po klucz. Po chwili włożył ją do zamka i przekręcił otwierając tym samym drzwi. Dał jej odejść... Tym razem pozwolił jej na to, po tym co mu powiedziała...


-------------------------------------------------

A więc po bardzo długim czasie jest kolejny rozdział. Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, jednak u mnie sporo się teraz dzieję i nie do końca mam czas myśleć o takich rzeczach. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i do zobaczyska! ;)

środa, 5 marca 2014



            Drzwi do sypialni otworzyły się nagle, a do pokoju wbiegła mała dziewczynka i wskoczyła zwinnie na łóżko swojej siostry. Piski, które z siebie wydawała zbudziły brunetkę, która próbowała zrzucić z siebie blondyneczkę.
- Loly daj mi spać... - jęknęła zielonooka nakładając na siebie kołdrę, lecz na nie wiele się to zdało, gdyż mała chwyciła materiał w rączki i ściągnęła go z siostry, robiąc jej na złość.
- Luuuucy! Wśtawaj! Chot! Musiś tio ziobacić! - piszczała uradowana.
- Obiecuję, że zrobię to później, ale daj mi teraz spać. Na pewno to nie ucieknie...
- A wjaśnie zie ucietnie! - krzyknęła mała i zeskoczyła z łóżka, po czym wybiegła z pokoju. Brunetka myśląc, że mała dała za wygraną ponownie przykryła się cieplutką kołdrą. Nawet nie zauważyła, że nie ma obok niej szatyna. Zamknęła znowu oczy i zaczęła odpływać do krainy Morfeusza, gdy nagle poczuła jak ktoś, albo coś chodzi po niej, a siostra znowu piszczy każąc jej wstać. Hale jęknęła cicho i przetarła oczy zewnętrzną stroną dłoni. - Nathian chot tu! Lucy musi zobatcyć Nathia! - na te słowa brunetka zmarszczyła brwi nic kompletnie nie rozumiejąc ze zdania wypowiedzianego przez jej siostrę. Na jedyną rzecz, którą właśnie wpadła, było to, że szatyna nie było obok niej, a właściwie w tej chwili wszedł do pokoju uśmiechając się szeroko. Nagle Luss spojrzała na swój brzuch i zobaczyła słodkiego szczeniaka wpatrującego się w nią. Przestraszyła się, że wyrósł tak nagle przed nią, że aż zapiszczała i zwaliła psiaka obok siebie na łóżko. Loly zrobiła obrażoną minę i wzięła swojego nowego przyjaciela na ręce, a Nath usiadł obok brunetki i ucałował jej słodkie usta na powitanie.
- Cześć skarbie. - Uśmiechnął się do niej i spojrzał na siostrę swojej dziewczyny, tulącą psiaka. - To jest Nathian, jak go nazwała Loly. Sam nie wiem dlaczego tak. - zaśmiał się cicho i wziął blondynkę na swoje kolana.
- Eee... Ale... Skąd wy go wytrzasnęliście? - Luss uniosła brwi i pogłaskała zwierzaka, który ponownie na nią wszedł.
- Twojej siostrze marzył się pies, więc ja z chęcią spełniłem to marzenie. Zobacz tylko jaka jest szczęśliwa. Po za tym Nathian, już jest częścią waszej rodziny, więc wasi rodzice muszą się zgodzić, a jakby co ja wam z nim pomogę.
- No dobra, ale... Loly podziękowałaś Nathowi? - Brunetka zmarszczyła brwi i przechyliła głowę w bok czekając na odpowiedź swojej siostry. Zawsze uczyła ją, że trzeba za prezenty oraz miły uczynek dziękować, dlatego Loly była wychowaną dziewczynką i zazwyczaj grzeczną, choć czasem zdarzało się, że lubiła narozrabiać, ale to chyba każde małe dziecko tak ma.
- Dziętuję. - zaszczebiotała słodko blondynka i ucałowała policzek szatyna, na co ten wykrzywił usta w uśmiechu.
- A teraz leć, my zaraz z twoją siostrą przyjdziemy i zrobimy coś do jedzenia na śniadanie. - Sykes poczochrał włoski małej Hale, na co ta zrobiła obrażoną minę, zupełnie jak jej starsza siostra, kiedy była zła. Brunetka zaśmiała się i podała jej Nathiana, który turlał się na jej poduszce. Mała podziękowała i wybiegła z sypialni. - Jak się spało? - Szatyn uśmiechnął się, a kciuk jego dłoni pogłaskał policzek Lucy. Odwzajemniła gest i poprawiła koszulkę nocną, którą miała na sobie.
- Dobrze tylko strasznie krótko, bo moja siostra nie dała mi pospać. Jakim cudem tak szybko załatwiłeś tego słodkiego sierściucha?
- Wstałem wcześnie rano i znalazłem na internecie, że małżeństwo ma na sprzedanie szczeniaki. I tak oto psiak o imieniu Nathian znalazł się u was. - Wyszczerzył się i przejechał palcami po swoich włosach.
- Moja siostra już cię kocha. - Brunetka zaśmiała się dźwięcznie. Nath chwycił ją w pasie i przyciągnął ją do siebie. 
- No wiesz trzeba się wkupić do twojej rodziny, więc zacząłem od Loly, bo jest najprościej. - Pocałował ją namiętnie.
- Osz ty! - Hale zaśmiała się i odwzajemniła pocałunek. Po chwili oderwała się od niego. - A skąd wiesz, że ja cię zechcę, hm?
- Bo... Ja jestem tego pewien kochanie. - Uśmiechnął się chytrze i przewrócił ją na plecy przygniatając ją swoim ciałem. Musnął jej usta, na co Lucy odwzajemniła czule, wsuwając język do jego buzi i penetrując nim jej wnętrze. Po chwili oderwali się od siebie śmiejąc, gdyż z dołu było słychać krzyk Loly, że Nathian jest głodny. - Dobra ja pójdę, a ty się ubierz i zrób te całe makijaże i inne cuda. - Podniósł się cmokając jej usta. Brunetka wstała i wyjęła z szafy ubranie.
- Faceci... Wy nigdy nie zrozumiecie kobiet oraz tego, że my robimy to, żeby wam się podobać. - westchnęła i wyszła z sypialni kierując swoje kroki do łazienki, by zrobić poranną toaletę.
- Kobiety.. Bez nich świat byłby nudny. - Pokręcił głową z rozbawieniem i wyszedł z pokoju.


            Brunetka weszła do kuchni związując włosy w ciasny kucyk i uśmiechnęła się na widok swojego chłopaka noszącego Loly na swoich barkach. Złapała jedną kanapkę z białego talerza i zaczęła jeść, siadając na blacie i wpatrując się w szatyna. Mężczyzna bardzo dobrze dogadywał się z dzieciakami, a to było widać po Loly. Mała była nim zachwycona, kiedy Sykes się z nią bawił, wygłupiał, ale też gdy opowiadał jej bajki. No cóż, razem z przybyciem Nathana do tego domu, siostra poszła w odstawkę. Gdyby mała Hale była starsza to Lucy czułaby się zazdrosna i zagrożona. Przełknęła ostatni kęs swojego posiłku i napiła się soku. Szatyn postawił dziewczynkę na nóżki i podszedł do brunetki, stając pomiędzy jej nogami.
- Najedzona? - Uśmiechnął się i poklepał jej brzuch. Dziewczyna zaśmiała się i oddała mu tyle, że mocniej. - Ej, a co to miało być?
- Najadłeś się? - wybuchnęła śmiechem, a Nathan zamknął jej usta pocałunkiem. Owinęła rączkami jego szyję, oddając pieszczotę. Nagle do ich uszu doszedł dźwięk dzwonka wylatujący z telefonu Sykesa. Brunetka oderwała się od mężczyzny i zrobiła niezadowoloną minę. - Wszyscy nam dzisiaj przeszkadzają... - westchnęła ciężko.
- Poczekaj, załatwię to szybko. - Ucałował jej czoło i wyjął z kieszeni dzwoniące urządzenie. Nacisnął zielony klawisz i przystawił telefon do ucha. - Słucham?
- ...
- Dzień dobry. Tak, tak mam chwilę, nie przeszkadza pan.
- ...
- Dobrze, tylko niech pan powie gdzie i o której godzinie.
- ...
- Myślę, że tak za godzinę, bo aktualnie nie jestem w domu.
- ...
- Oczywiście. Do widzenia. - zakończył połączenie i schował telefon. Spojrzał na Lucy, która uniosła brwi, czekając na to, żeby coś powiedział.
- Muszę lecieć. Dzwonił do mnie ten facet, któremu robiłem projekt. Chcę się spotkać, ale nie mam pojęcia o co mu może chodzić. Przecież wybrał Georga... - westchnął cicho próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie dla tego telefonu.
- Jak nie pojedziesz to się nie dowiesz. Spotkamy się później. - Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i zeskoczyła z blatu stając na równe nogi. Szatyn skinął głową na znak, że się zgadza, ucałował usta brunetki i żegnając się z Loly i jej towarzyszem wyszedł z domu państwa Hale. Otworzył auto i wsiadł do niego, by po chwili ruszyć i skierować się do swojego domu.


            Srebrne BMW zaparkowało na wolnym miejscu przed ekskluzywną restauracją. Drzwi samochodu otworzyły się, a z jego wnętrza wysiadł szatyn. Zamknął swoje cacko, poprawił marynarkę od garnituru, w który zdążył się przebrać, gdy pojechał do domu i ruszył do wejścia do lokalu. Po chwili był już w środku restauracji, szukając wzrokiem Ramireza, z którym był umówiony. Podszedł do stolika, przy którym czekał na niego mężczyzna i przywitał się z nim uściskiem ręki, po czym usiadł naprzeciw niego.
- Zje pan coś? - spytał blondyn, otwierając menu.
- Nie nie, dziękuję. Napiję się jedynie kawy. - Sykes uśmiechnął się i odłożył swoją kartę na bok. Po chwili podszedł do nich kelner by przyjąć zamówienie,a kiedy odszedł szatyn zaczął rozmowę. - A więc o czym chciał pan ze mną porozmawiać?
- A tak... Widzi pan chodzi o projekty, które przedstawił mi pan razem z Georgem.
- Nie rozumiem... Przecież pan odrzucił mój projekt wybierając ten pana Maxa.
- Zgadza się, dlatego chciałem z panem o tym pomówić. - Szatyn nie rozumiejąc nic z tego, zmarszczył lekko czoło i wsłuchał się w słowa wypowiadane przez Ramireza. Im dłużej mężczyzna mu wszystko wyjaśniał tym Nathan więcej rozumiał, dlaczego został przez niego wezwany...


            Pędził przez miasto, by jak najszybciej dojechać do domu, przebrać się w wygodniejsze ciuchy i pojechać do brunetki. Chciał jej wszystko opowiedzieć i zabrać ją gdzieś, gdzie razem mogliby świętować jego sukces. No i co? Wcale nie przegrał! Tak naprawdę właśnie ta rywalizacja pokazała kto jest lepszy! Może i projekt domu Georga był lepszy, ale tylko na pierwszy rzut oka. Przy bliższym poznaniu tego pomysłu wyszły liczne niedociągnięcia oraz to, że firma budowlana współpracująca z mężczyzną jest niepoważna i nie wywiązuję się ze swoich zadań. Tym sposobem Max stracił ważny kontrakt i przede wszystkim zaufanie, a szansę dostał szatyn. Jedynym problemem było to, że musiał znaleźć firmę, która zajmie się wykonaniem projektu, ale to nie musiało być takie trudne. W końcu Sykes miał sporo znajomości w tej branży i był w stanie załatwić godną zaufania firmę. Podjechał pod dom, wysiadł z samochodu i wszedł po kilku schodkach na taras. Wyciągnął z kieszeni klucze i wsadził go w zamek, chcąc otworzyć drzwi, jednak klucz ani drgnął. Szatyn zmarszczył brwi i chwycił klamkę naciskając ją. Drzwi otworzyły się, a Nathan wszedł ostrożnie do budynku. Czyżby ktoś się włamał? Przecież był pewien, że wychodząc na spotkanie zamknął drzwi na klucz. Odłożył ostrożnie klucze na komodę i wszedł w głąb domu. Gdy dotarł do salonu ujrzał dobrze mu znaną osobę. 
- Co ty tu robisz? - zmarszczył brwi i chciał coś dalej powiedzieć, jednak osoba stojąca naprzeciwko niego nie dała mu dokończyć.
- Cześć kochanie... Jestem z tobą w ciąży... - zamarł w bezruchu..

czwartek, 13 lutego 2014


            Jeszcze umalować usta błyszczykiem i gotowe. Brunetka cmoknęła ustami patrząc na swoje odbicie w lustrze, po czym schowała telefon do kieszeni czarnych szortów i wyszła z pokoju zbiegając po schodach na dół do salonu, gdzie bawiła się Loly, a na kanapie siedziała jej niania. Kobieta wstała na widok córki jej pracodawców i odłożyła wcześniej czytaną gazetę. Pożegnała się z młodą Hale i swoją podopieczną, po czym wyszła z posesji. Lucy zerknęła na zegarek założony na lewej ręce. Jej rodzice powinni być już dawno w domu. Westchnęła cicho i usiadła na kanpie patrząc na swoją młodszą siostrę. Niedługo miał przyjechaćszatyn... Co zrobi z Loly, gdy rodzice nie wrócą do tej pory? Nagle telefon dziewczyny rozdzwonił się. Wyjęła go z kieszeni i nacisnęła zielony przycisk, przystawiając urządzenie do ucha i witając się z rozmówcą. Po niecałej minucie zakończyła połączenie i wstała kierując swojego korki do wyjścia. Otworzyła drzwi i gdy szatyn wszedł do środka, dała mu soczystego buziaka na powitanie.
- Gotowa? - Uśmiechnął się ciepło i objął ją w pasie. Westchnęła i skrzywiła się, kierując wzrok na swoją siostrę siedzącą w salonie.
- Starzy jeszcze nie wrócili i muszę się zająć małą... - jęknęła zrezygnowana i wolnym krokiem poszła do jasnego pomieszczenia, gdzie walały się zabawki Loly, a właścicielka udawała właśnie, że bierze ślub ze swoim ulubionym misiem. Ciemna blondyneczka pisnęła na widok Sykesa i pobiegła do niego krzycząc: "Nathian!".
- Cześć księżniczko. - Szatyn uśmiechnął się i ucałował czółko dziewczynki, na co ta się uśmiechnęła szeroko. - Skoro masz się nią zająć... To weźmiemy ją ze sobą, przynajmniej mała pobędzie trochę na świeżym powietrzu.
- Niech będzie... - westchnęła zrezygnowana Hale i zebrała zabawki do pudełka.
- No to zabieraj co tam trzeba, a my już idziemy do samochodu i czekamy na ciebie. - Nathan uśmiechnął się ciepło i musnął usta swojej ukochanej. Brunetka odwzajemniła gest, po czym pobiegła szybko na górę, by spakować kilka rzeczy siostry i wziąć swoją torbę. Po chwili zamknęła już drzwi wejściowe do domu. Przekręciła kluczyk w zamku, chwyciła za klamkę, aby upewnić się, że drzwi są zamknięte, po czym wsiadła do samochodu obok Natha. Zapięła pasy oznajmiając mężczyźnie, że mogą jechać. Samochód ruszył, a w środku rozchodził się głos Loly śpiewającej swoją ulubioną piosenkę. Nawet Nathan przyłączył się do siostry swojej dziewczyny, na co Luss wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.Mężczyzna pokręcił głową i przestał śpiewać, a brunetka próbowała się uspokoić. Po chwili przybrała poważną minę, lecz zaraz znowu zaczęła się śmiać. Nath ładnie śpiewał, ale Lucy bardziej chodziło o to, że znał dziecięcą piosenkę. Po niedługim czasie dotarli na miejsce. Para wysiadła z samochodu, gdy tylko samochód się zatrzymał.
- Masz jakiś koc? - Hale uniosła brwi czekając na odpowiedź ze strony swojego chłopaka. Skinął głową. - To rozłóż, a ja przebiorę Loly w strój kąpielowy. Zgoda? - Uniosła lekko brwi do góry.
- Okej. - Mężczyzna uśmiechnął się i podszedł do bagażnika, wyjmując z niego granatowy koc oraz koszyk pełen jedzenia. Luss uśmiechnęła się szeroko i wsiadła do auta na tylne siedzenia. Pomogła siostrze zdjąć kolorową sukieneczkę i założyć różowy, jednoczęściowy strój. Po chwili wypuściła małą na dwór, a sama zaczęła się przebierać. W tym czasie Sykes rozłożył duży materiał na trawie i dał kilka długopisów i kartek dziewczynce, która przybiegła do niego w kąpielówkach. - Mała porysujesz sobie chwilę? Muszę iść do twojej siostry. - Ukucnął przy słodkiej blondyneczce i uśmiechnął się do niej jak najładniej tylko umiał. To zawsze działało na kobiety i był pewien, że na taką małą istotkę też zadziała. 
- Dobla. Ale... Cio będziecie lobić? - Spojrzała swoimi niebieskimi oczami na szatyna. Przenikliwy wzrok... Jak siostra.
- Musimy porozmawiać...
- A o cim? - dociekała nie dając za wygraną.
- Mamy pewne sprawy do obgadania.
- A jatie?
- Loly proszę porysuj sobie chwilę, ok? - Uniósł brwi, mając nadzieję, że najmłodsza z rodziny Hale da za wygraną i zajmie się sobą. Udało się! Dziewczynka skinęła głową i wzięła się za malowanie bliżej nieokreślonej rzeczy na białym papierze.Nathan wstał na równe nogi i szybkim krokiem poszedł do samochodu by po chwili otworzyć drzwi i wtargnąć do środka. Brunetka zapiszczała, zakrywając się bluzką i pytając: "Co ty tu robisz?!".
- A jak myślisz? Przyszedłem pomóc ci się przebrać. - Odparł z chytrym uśmieszkiem i wpił się w jej słodkie usta, odrzucając bluzkę, którą przed chwilą się zakrywała. Dziewczyna odwzajemniła czule gest, lecz po chwili oderwała się od niego.
- Ale Loly... - Nie skończyła, gdyż Nath skutecznie zamknął jej buzię zachłannym pocałunkiem, zrywając z niej stanik i biorąc w dłonie jej jędrne piersi.
- Dałem jej przybory do rysowania... - Zamruczał podczas pocałunku i przeniósł się z ustami na jej szyję.Brunetka wsunęła dłonie pod jego koszulkę by po chwili zdjąć ją z niego i rzucić na przednie siedzenie samochodu.
- Sprytne. - Zaśmiała się i usiadła na nim okrakiem, wpijając się zachłannie w jego usta i przejeżdżając językiem po jego dziąsłach, a później po podniebieniu. Sykes zamruczał cicho... - Podnieś się trochę... - Wypowiedziała pomiędzy całusami, a gdy Nath zrobił to co kazała szybkim i zwinnym ruchem zdjęła mu spodnie oraz bokserki, które wylądowały na kole zwanym kierownicą. Usiadła na nim i wyprostowała się gwałtownie, co spowodowało, że uderzyła się o dach. - Ałć... - wysyczała, masując lekko czubek głowy. 
- Biedactwo... - Mężczyzna ujął jej twarz w dłonie i ucałował bolące miejsce, a potem przeniósł się na jej usta. Dziewczyna odwzajemniła i wzięła jego przyjaciela w dłoń, żeby postawić go do pionu. Po chwili szatyn chwycił ją w biodrach i nadział na swoją męskość, przez co z ust brunetki wydobył się cichy jęk. - A tak w ogóle to gratulację wygranej... - Wyszeptał i zrobił malinkę na jej szyi.
- Jakie gratulacje... - Zaśmiała się i zaczęła poruszać się na nim coraz szybciej i głębiej. Po niedługim czasie w samochodzie rozległy się jęki spełnienia...


            Szatyn leżał pod rozgrzanym ciałem swojej dziewczyny i patrzył w jej oczy, które były radosne niczym bezchmurne niebo. Uwielbiał się w nich zatracać... Dawały mu siłę i to czego tak długo szukał, czyli miłość. Odgarnął kosmyk jej ciemnych włosów zakładając go za ucho dziewczyny i delikatnie musnął jej słodkie usta. Była dla niego światełkiem na pochmurne dni, tak jak i kimś kto daję mu energię do działania. Nie wyobrażał już sobie życia bez niej. Wiedział, że gdyby ją kiedykolwiek stracił to już nigdy nie zaznał by szczęścia i spełnienia u boku innej kobiety. Sam dziwił się jak ta młoda dziewczyna w tak krótkim czasie zawładnęła całkowicie jego sercem... Widać było to możliwe. Nagle drzwi samochodu otworzyły się, a on zobaczył młodszą siostrę Luss. W kilku sekundach objął szatynkę w pasie i obkręcił się z nią tak, że wpadli do dziury pomiędzy siedzeniami. W locie złapał jakiś skrawek materiału i zakrył nim swoje pośladki, a swoim ciałem przygniótł dziewczynę do podłoża. Zacisnął na chwilę powieki... Przecież miała rysować! Westchnął cicho i spojrzał na Luss lekko się krzywiąc. Dziewczyna pokręciła głową.
- Cio lobitcie? - Zaszczebiotała czteroletnia dziewczynka i wykrzywiła buźkę w szeroki uśmiech. 
- Loly... My... Weź idź na koc, my zaraz przyjdziemy... Idź sobie jeszcze porysuj. - Brunetka wychyliła lekko głowę zza ramienia swojego ukochanego i uśmiechnęła się lekko do swojej młodszej siostry.
- Źnutciło mi się tio... - Westchnęła cichutko i wpełzała na siedzenia przyglądając się uważnie swoim opiekunom. - Jeśtem gjodna.
- W koszyku są kanapki i parę słodkości. Możesz sobie wziąć. - Nathan obkręcił głowę w jej stronę. 
- Aje nie mogię jeć śjodyci psiet kolaćją... 
- Ale tym razem ja ci pozwalam. Rodzice się nie dowiedzą, obiecuję. 
- Nio tobla, ale choćcie sibko. - Zeskoczyła z fotela i pobiegła w stronę koca, rozłożonego na trawie.
- O matko... Twojej siostrze szybko się wszystko nudzi... - Mężczyzna westchnął i wstał z dziewczyny, chwytając z kierownicy swoje bokserki i zakładając je na siebie. Ma mała wyczucie nie ma co...
- Tak już ma. Dobrze, że nie przyszła jakieś pięć albo dziesięć minut wcześniej. - Sykes skinął na te słowa głową i ujął twarz dziewczyny w dłonie, całując czule jej usta. 
- A teraz chodź, zjemy coś i pokąpiemy się w jeziorze. - Uśmiechnął się i po chwili czekał ubrany na Lucy. Brunetka założyła na siebie strój kąpielowy i wyszła z samochodu, chwytając jego rękę. Oby mała nie wygadała się przed starymi o tym co widziała. W ogóle, żeby nie powiedziała im o Nathanie. Nie żeby specjalnie, ale przypadkiem nie wypaplała ich tajemnicy. Po chwili na jej buźkę wystąpił szeroki uśmiech na wspomnienie dzisiejszego poranka, gdy odwiózł ją pod szkołę. Wskoczyła mu na barana i ucałowała jego policzek. Zaskoczony odwrócił lekko głowę w jej stronę. - A to za co?
- Za to, że mam najprzystojniejszego chłopaka pod słońcem. I oczywiście za to, że traktujesz mnie jak księżniczkę.
- Jesteś moją księżniczką. - Postawił ją na nogi i objął w pasie. - Moją księżniczką i nie oddam cię nikomu, a gdy będzie trzeba to będę walczyć o ciebie jak lew. - Musnął jej usta, na co dziewczyna je lekko rozchyliła zapraszając dalej. Wsunął swój język, penetrując nim jej podniebienie. Do ich uszu doleciał dźwięk klaskania. Oderwali się od siebie i spojrzeli w stronę, z której to się rozchodziło. Pokręcili głowami, śmiejąc się na widok uradowanej Loly. Ta mała była często nie do zniesienia, ale też czasami była słodka jak najlepsze ciastko z kremem. Tylko zjeść takie cudo... - Chodź tu mały potworku, idziemy się wykąpać. - Nath podszedł do blondynki, zabrał ją z koca przerzucając ją sobie przez ramię i poszedł do wody. Wziął ją na ręce i gdy tylko chciał ją wrzucić do wody, mała piszczała, a on się śmiał, zakładając ją sobie znowu przez ramię. Lucy usiadła na kocu patrząc na mężczyznę bawiącego się z jej siostrą. To trzeba było przyznać, że miał podejście do dzieci. Loly go wręcz uwielbiała.


            Drobna blondyneczka spała w na swoim mięciutkim łóżeczku, przykryta białą kołderką w wesołe księżyce, a w rączce ściskała swojego ulubionego misia. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadła w powolnym tempie. Jej starsza siostra siedziała obok jej łóżka i czytała jej ulubioną bajkę. Spojrzała na najmłodszą osóbkę w rodzinie i zabrała z jej twarzy kosmyk włosów. Odłożyła książeczkę i całując czółko dziewczynki zgasiła światło. Cicho, żeby nie obudzić siostry wyszła z jej pokoju i poszła do siebie. Zamknęła za sobą drzwi i spojrzała na leżącego na łóżku Natha. Uśmiechnęła się delikatnie i położyła obok niego patrząc na rysunek, który dostał od Loly. Jej siostra dokładnie powiedziała mu co jest na jej arcydziele. Może nie było ono idealne biorąc pod uwagę, że rysowała go czterolatka, ale co nie co można było się domyśleć. Mężczyzna odłożył prezent na swój brzuch i spojrzał na Lucy.
- Mała chcę psa prawda? - Uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał policzek swojej dziewczyny.
- Tak, ale rodzice jej go nie kupią. Nie chcą mieć kolejnego problemu na głowię. Wiesz takie zwierzątko kosztuję, a po za tym trzeba go karmić i za nim sprzątać. Starych nie ma prawie w ogóle w domu, więc wszystko spadłoby na mnie. Ewentualnie mogłabym się nim zająć, ale oni i tak nie chcą małej sprezentować takiego czworonożnego przyjaciela.
- Szkoda, bo taki psiak może wiele nauczyć takie małe dziecko. Przede wszystkim odpowiedzialności, a oprócz tego taki szkrab ma dużo ruchu przy takim zwierzaku. No nic... Ja nic na to nie poradzę. A teraz kochanie śpij, bo jesteś zmęczona po dzisiejszym dniu. - Ucałował czoło brunetki i przykrył ją ciepłą kołderką, aby przypadkiem nie zmarzła mu w nocy.
- Ale zostaniesz tu do rana? - chciała się upewnić, że nie zwieje jej w nocy. Sykes skinął głową i przytulił ją do siebie, by było jej cieplej. Dziewczyna przymknęła oczy, a on wtulił twarz w jej włosy. Lucy miała fajną siostrę, jednak widać było, że jest ograniczana przez swoich rodziców. Taki mały szkrab powinien mieć więcej swobody, a nie zakazywane wiele fajnych rzeczy. Miał pewien pomysł, który chciał wprowadzić w życie jak najszybciej... Miał nadzieję, że uda się i Loly będzie zadowolona.

wtorek, 28 stycznia 2014


            Czarne BMW zajechało pod sporawych rozmiarów dom, a z niego wysiadł McGuiness. Poprawił marynarkę i zatrzasnął drzwi do swojego auta. Wszedł na niewielki ganek i zapukał. Odczekał chwilę, lecz nikt nie odpowiadał... Nacisnął klamkę i o dziwo drzwi był otwarte. Szatyn zdziwił się trochę, że jego przyjaciel nie zamknął domu na noc. Wszedł do środka wołając głośno jego imię. Wszedł do salonu i nie był za szczęśliwy widząc kilka pustych butelek po wódce po przewalanych na podłodze i śpiącego Sykesa na środku puchatego dywanu. Westchnął cicho i zabrał szkło, wyrzucając je do kosza w kuchni. Pokręcił głową widząc jaki panuje bałagan. Widać szef firmy architektonicznej załamał się rozstaniem z młodą brunetką. Ukucnął przy przyjacielu i szturchnął go lekko, by obudzić go ze snu. Szatyn otworzył oczy i jęknął chwytając się za głowę. Kac męczył... Ale co się dziwić jak mężczyzna wypił sam kilka butelek wódki. Nathan spojrzał na Jay'a i się lekko skrzywił. 
- Cześć... - mruknął cicho i usiadł masując palcami skronie. Nigdy więcej alkoholu. Chociaż... Czy tego dotrzyma to nie wie. Chyba lepiej zalać się w trupa i nie pamiętać co się stało. Pójdzie do sklepu i kupi kilka wódek do wypicia, bo z barku już wszystkie wziął.
- O stary... Widzę, że ty dzisiaj jesteś niezdolny do pracy, ani do niczego innego. I po co było tyle pić? - McGuiness przekrzywił lekko głowę w bok i przyjrzał się uważnie przyjacielowi, ten tylko jęknął.
- Jeeeezuuu.... Ciszej... Ja pier*dole moja głowa... - Sykes rozejrzał się po pomieszczeniu i próbował sobie przypomnieć co wczoraj wieczorem się stało. To, że pił to na pewno, bo przecież w innym wypadku nie nawalałby go tak łeb. Pamiętał tylko jak Lucy przyszła do jego firmy, gdy ten miał spotkanie. Właśnie... Przegrana, przebite opony i... Tak to pamiętał doskonale. Isabela się wyprowadziła. Jedyna dobra rzecz w tym wszystkim, ale co z tego jeżeli Hale go nie chcę znać?
- Masz coś do jedzenia czy ci coś kupić? - Jay wstał na równe nogi i pochwycił chipsa, który jak jeden z niewielu, nie wiadomo jakim cudem ocalał z wczorajszego wieczoru. Skrzywił się, gdyż nie były zbyt dobre, wywietrzały. Tak to jest, jak się ich nie nakryło.
- Chyba nic nie mam... Nawet mleka na kaca... - Jęknął, bo każdy dźwięk drażnił nieprzyjemnie jego bębenki uszne. Przyjaciel skrzywił się i pokręcił głową. No cóż sam się Sykes do tego dopuścił... Wiedział do czego może doprowadzić na dłuższą metę związek z dwoma kobietami na raz. Teraz musi jakoś poukładać to wszystko... On może tylko lekko pomóc.
- Dobra ty się trochę ogarnij, a ja pojadę do sklepu i przywiozę ci coś do jedzenia i picia. Tylko weź prysznic... - Szatyn poklepał przyjaciela po ramieniu i wyszedł z jego domu. Wsiadł do samochodu i odjechał z posesji w szybkim tempie. Musiał coś zrobić, żeby jego przyjaciel stanął na nogi, żeby wziął się w garść. Sprawnie przejechał przez miasto i już po kilkunastu minutach zatrzymał się się przy domu, którego adres poznał już całkiem dawno. Wysiadł z samochodu i przekręcił kluczyk tym samym zamykając zamek w ich drzwiach. Wszedł po schodkach i nacisnął biały przycisk, który wywołał cichy dźwięk po drugiej stronie ściany. Stał chwilę tupiąc nogą, aż drewniane drzwi się otworzyły i ujrzał w nich brunetkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd zna mężczyznę stojącego naprzeciwko niej. Jay uśmiechnął się lekko.
- Jestem Jay. Nathan kiedyś już nas poznał, jestem jego przyjacielem. - Jak na zawołanie McGuiness przypomniał dziewczynie ich spotkanie. Skinęła głową w odpowiedzi i wpuściła go do środka, zastanawiając się co on tutaj robi. Czyżby coś się stało Nathanowi? W jej myślach zaczynały przewijać się czarne scenariusze. Odpędziła je szybko, choć serce zaczęło jej łomotać ze zdenerwowania jak szalone. Zaprowadziła mężczyznę do salonu, gdzie miała nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej.
- Coś się stało? - spytała po wskazaniu na kanapę, aby jej gość mógł usiąść, lecz on raczej nie zamierzał zakotwiczyć się na dłużej.
- Nath się załamał, gdy od niego odeszłaś... - zaczął niepewnie i przypatrywał się reakcji swojej rozmówczyni. Lucy westchnęła tylko i odrzuciła grzywkę do tyłu. Wiedziała, że rozmowa będzie dotyczyła Sykesa... No bo po co jego przyjaciel odwiedzałby ją w sobotni poranek, gdyby nie chodziło to o szatyna? 
- Posłuchaj... Nie lubię jak ktoś gra na dwa fronty. I od razu uprzedzę twoją następną wypowiedź. Tak wiedziałam, że ma żonę kiedy się wpakowałam w ten związek i uwierz mi, było łatwiej to przeboleć, gdy jej nie widziałam, ale ciekawe co ty byś zrobił... - Spojrzała na Jay'a, by sprawdzić czy ją słucha i kontynuowała. - Gdybyś... Załóżmy wrócił z pracy, a twoja dziewczyna akurat by się pieprzyła z jakimś facetem w twojej sypialni. Dobra... Może to nie jest idealne porównanie, ale sens jest prawie ten sam.
- No... Ale zrozum sytuację Nathana. Ona była jego żoną, właściwie nadal jest... - Napotkał srogie spojrzenie dziewczyny. - Dobra no... Zrozum ona była jego żoną, miał teraz problemy w pracy... Sama wiesz, że miał ten durny projekt, bo sama mu pomagałaś. Dla twojej wiadomości, bo może o tym jeszcze nie wiesz... George wygrał, a firma Nathana trzyma się na cienkiej nici, która w każdej chwili może się przerwać. Dobrze wiesz co to oznacza. To, na co tak ciężko pracował zostanie pochowane w gruzach...
- Wiem, ale to nie oznacza... - zaczęła brunetka, ale nie dał jej skończyć.
- Jeszcze nie skończyłem. Ty uważasz, że to proste. Rzucić Isabele i po kłopocie, ale chyba dobrze jej nie znasz. Uwierz, że to nie jest prosta kobieta. Jak się zaweźmie to będzie walczyć do końca, aż zniszczy to co stanie jej na drodze, a w tym wypadku byłabyś ty. Nathan miał naprawdę teraz wiele problemów i nie chciał jeszcze sobie dokładać żony. Chciał się uporać z jednym, a później wziąć za drugie. On cię kocha i to widać... Tylko ty pod wpływem emocji podjęłaś pochopną decyzję. Nawet nie wyobrażasz sobie jak często w pracy opowiadał mi o tobie, o tym jaka jesteś i co w tobie kocha. Czasami dostawałem świra kiedy mówił o tych wszystkich czułościach itd., ale ja byłem szczęśliwy, gdy widziałem na twarzy mojego przyjaciela uśmiech i to, że był szczęśliwy, szaleńczo zakochany. Nawet nie wiesz jak bardzo się przy tobie zmienił... Stał się szalony i nie martwił się wszystkim tak, jak to było kiedyś. Zaczął żyć tym, co jest tu i teraz oraz robić coś pod wpływem chwili. Wreszcie przestał planować i zapisywać te cholerne daty i godziny w swoim zeszyciku. I nawet nie masz pojęcia co poczułem, gdy jakąś godzinę temu pojechałem do jego domu i zastałem go skacowanego, a może nadal pijanego... Sam nie wiem, bo po takiej ilości alkoholu jaką wypił to nie można się domyśleć... Nigdy nie widziałem go w takim stanie. - westchnął i przeczesał palcami swoje włosy. Spojrzał na brunetkę, zdając sobie sprawę, że wygłosił monolog... Dziewczyna uniosła palec wskazujący, dając mu znak, żeby chwilę zaczekał. Wycofała się do schodów, a potem pobiegła na górę. Po kilku minutach wróciła z torbą przewieszoną przez ramię.
- Zawieź mnie do niego. - Poprosiła, a jego oczy momentalnie się zwiększyły. - No nie słyszałeś? Zawieź mnie do niego. - powiedziała głośniej i ruszyła do wyjścia. Jay potrząsnął głową i ruszył za nią. Widać udało mu się trafić do jej serca, a o to najbardziej mu chodziło. 


            Samochód zatrzymał się z piskiem opon przed dużym domem. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a z auta wyskoczyła brunetkaa, chwytając w pośpiechu torbę. Wbiegła na schody i już po chwili otworzyła drzwi, wchodząc do środka i wołając imię właściciela posiadłości. Zajrzała do kuchni, ale nikogo tam nie było. Przeszła do salonu i zobaczyła Sykesa. Siedział na dywanie, oparty o kanapę i wziął ostatniego łyka cieczy, która znajdowała się w przezroczystej butelce. Lucy podbiegła do niego i wyrwała mu ją z ręki, odkładając naczynie na stolik stojący obok niej. Szatyn spojrzał na nią.
- Luss... - wyszeptał i się lekko uśmiechnął. - Moja słodka Lucy... A może już nie moja... Wszystko spieprzyłem...
- Zamknij się. - Warknęła dziewczyna. - I po cholerę doprowadziłeś się do takiego stanu? - Ukucnęła obok niego i odłożyła swoją torbę.
- Zostawiłaś mnie, bo byłem idiotą... Ale wiesz... Zerwałem z nią. Jej już nie ma... Spakowała swoje rzeczy i odeszła. Luss... Pff... Ty też mnie zostawiłaś... Przez moją głupotę. Jestem śmieciem... - Wyjęczał i próbował się podnieść, jednak alkohol krążący w jego krwi nie pomagał, a wręcz przeciwnie... Robił wszystko, żeby przeszkodzić mu w wykonywaniu prostych czynności.
- Nathan przestań... Przepraszam. - Złapała go za podbródek i przekręciła jego głowę tak, żeby na nią spojrzał. - Przepraszam, bo to przeze mnie... - Pogłaskała go po policzku i zmarszczyła brwi. Przyłożyła dłoń do jego czoła. Był cały rozpalony. - Nathan... Ty masz gorączkę. - westchnęła, a w tym samym czasie do pomieszczenia wszedł McGuiness. - Jay... Ogarniesz tu trochę? - Spojrzała na niego z błagalnym spojrzeniem, a ten skinął głową na znak, że się zgadza. - A ja się nim zajmę... Jest kompletnie pijany i ma gorączkę... - Wstała i razem z Jay'em pomogła wstać Nathanowi. Zarzuciła sobie jego rękę na szyję i ruszyła do schodów, a następnie na górę do sypialni. Po schodach było dosyć ciężko wejść, bo szatyn ledwo trzymał się na nogach, jednak po kilku minutach znaleźli się w przytulnym pomieszczeniu, gdzie Lucy położyła mężczyznę i rozebrała go do bokserek, żeby nie kładł się w brudnych ciuchach. Kiedy Sykes wtulił się w poduszkę, okryła go szczelnie kołdrą i chciała odejść, by w kuchni przygotować mu coś do jedzenia, no i oczywiście coś, by złagodzić kaca, który za jakiś czas na pewno go odwiedzi, ale Nath złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, chcąc dać jej buziaka. - Nathan jesteś pijany i śmierdzi od ciebie... Jak wytrzeźwiejesz to pogadamy. - Ucałowała jego czoło i wyszła z pokoju, po czym zbiegła po schodach i wpadła do kuchni. Zajrzała do lodówki, żeby znaleźć mleko... Szatyn będzie potrzebował coś na kaca. Westchnęła i wyjęła czerwony kartonik...


            Nadszedł dzień zawodów w piłkę nożną. Od samego rana brunetka była strasznie zdenerwowana, a do tego jeszcze Nathan chciał jechać razem z nią. Jak dla niej nie był to dobry pomysł, gdyż bała się spotkania mężczyzny razem z Marcosem. Nie chciała, żeby w ich związku pojawiły się jakieś niedomówienia i nieporozumienia, dlatego wyznała co się stało na jednym z treningów. Szczerze mówiąc Nathan nie był zdenerwowany, albo po prostu starał się tego nie okazywać. W każdym bądź razie wszystko sobie wyjaśnili i jak na razie znowu zaczęło się układać.Lucy pozwoliła szatynowi odwieść się pod szkołę, ale na zawody już nie. Srebrne BMW zajechało pod sporawy budynek, a z niego wysiadła brunetka oraz przystojny kierowca, który obszedł samochód i po chwili stanęli twarzą w twarz. Ujął jej buźkę w swoje dłonie i musnął jej czerwone, słodkie usta. Hale odwzajemniła czule gest i oderwała się od niego, lekko uśmiechając. Zarzuciła sportową torbę na ramię, którą Sykes jeszcze przed chwilą trzymał w dłoniach.
- Powodzenia słońce i uważaj na siebie. Aaa no i oczywiście bądź grzeczna, bo wiem, że czasami umiesz pokazać pazurki jak coś cię wkurzy. - Zaśmiał się i przygarnął ją w swoje ramiona. - Dajcie im popalić, trzymam kciuki. - Ucałował jeszcze jej czółko. Brunetka skinęła głową i ruszyła w stronę grupki, która stała już z trenerem i Marcosem. Odwróciła się jeszcze w połowie drogi i pomachała mu, przesyłając buziaka. Nathan uśmiechnął się szeroko, po czym wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, kierując się do firmy. Znowu miał siłę do walki... To ona była tą siłą, dawała mu szczęście, a za razem wiarę w to, że może się udać i dlatego teraz musiał zrobić wszystko, żeby uratować firmę i to, na co tak ciężko pracował.
Kiedy Hale podeszła do dziewczyn, przywitała się z nimi oraz z trenerem i Navasem. Czuła się dosyć dziwnie w jego towarzystwie. Niby wyjaśnili sobie wszystko, ale miała wrażenie, że to wcale nie pomogło. Uciekała wzrokiem, aby tylko nie natknąć się na jego spojrzenie. Tak było prościej, przynajmniej tak uważała. Po chwili koleżanki z drużyny zaczęły się zachwycać szatynem, który przywiózł Luss pod szkołę. Każda chciałaby go dotknąć i pocałować, uważały go za greckiego boga. W sumie jakby nie patrzeć niewiele się pomyliły. Luss pokręciła z rozbawieniem głową. Była dumna z tego, że ten przystojniak był teraz tylko jej i tak naprawdę nikt nie mógł już go jej zabrać. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym i poprawiła torbę na swoim ramieniu. Wpadła na pewien pomysł, który chciała wykonać po powrocie z zawodów. Nathan na pewno będzie zadowolony...


            Cały autobus wypełniony był rozgrzewającą do boju piosenką, która przeplatała się z okrzykami radości z powodu wygranej przez dziewczyny całego turnieju. Trener był zachwycony ostatnią akcją, która była poprowadzona przez Lucy i Kelsey. Obie zapewniły swojej drużynie pierwsze miejsce w turnieju. Do ostatniej minuty był remis, jednak w ostatnich sekundach dwie przyjaciółki były nie do pokonania. Mimo, że nie miały już sił, dziewczyny z przeciwnej drużyny nie był wstanie ich zatrzymać. Brunetka usiadła na miejscu, gdzie nie było za bardzo słychać krzyków dziewczyn i wyciągnęła telefon, wykręcając dobrze jej znany numer.
- Cześć skarbie. I jak turniej? - Usłyszała po drugiej stronie słuchawki.
- Wygrałyśmy! - Pisnęła, wiedząc, że jej ukochany w tym momencie na pewno odsunął aparat od swojego narządu słuchu.
- Bardzo się cieszę. Musimy to w takim razie jakoś dzisiaj uczcić. - Zaśmiał się do słuchawki szatyn.
- Dlatego... Jedziemy dzisiaj nad jezioro, ale ty załatwiasz prowiant! O 16 bądź pod moim domem, tylko się nie spóźnij. Ayy muszę kończyć, bo dziewczyny idą tu wrzeszcząc i zaraz przestanę cię słyszeć! Buziaki! - Nacisnęła czerwony guziczek na telefonie komórkowym i zdążyła schować urządzenie, jak dziewczyny się na nią rzuciły piszcząc, na co brunetka wybuchnęła śmiechem. Miała zwariowane koleżanki, a na ich czele stała Kelsey we własnej osobie.

sobota, 25 stycznia 2014


            Od kilku dni chodził cały rozdrażniony. Przez ten jeden wieczór, przez tą cholerną jego żonę... Ugh! Lucy nie odbierała jego telefonów, nie chciała go wpuścić do domu i zamykając drzwi przed nosem. Nawet kiedy przyjeżdżał po nią pod szkołę, odwracała się w drugą stronę i jakby nigdy nic odchodziła. Po prostu zerwała z nim jakikolwiek kontakt, nie dając sobie niczego wytłumaczyć. Był wściekły na siebie, ale bardziej chyba na brunetkę za to, że robiła wszystko, by zaciągnąć go do łóżka. On bronił się jak tylko mógł, ale kiedy stwierdziła, że pewnie ma romans z brunetką... Uległ. Nie miał innego wyboru. W końcu nie chciał, aby dowiedziała się o nich. Może byłoby to prostsze rozwiązanie, jednak kilka dni przed rozstrzygnięciem walki z projektem, nie mógł sobie na to pozwolić. Nie w takim momencie... I wszystko było by dobrze, gdyby nie te cholerne jęki Isabeli... Szkoda, że nie zatkał jej wtedy tej przebrzydłej gęby. Teraz nie miałby problemów z Luss... Walnął pięścią w ścianę obok lustra w łazience. Spojrzał w swoje odbicie, po czym odkręcił kran, z którego zaczęła lać się woda, nabrał trochę w dłonie i ochlapał twarz. Zakręcił kurek i wytarł twarz ciemnym ręcznikiem. Koniec... Teraz musi skupić się na pracy, przecież ma jechać do firmy i usłyszeć, który projekt został wybrany. Jego czy też może Georga. Złożył go już kilka dni temu, kiedy Lucy mu trochę pomogła. Uważał, że wyszedł całkiem nieźle dzięki jej pomysłom, które mogły spodobać się klientowi. No, ale wszystko się dzisiaj rozstrzygnie i zobaczymy czy aby przypadkiem jego przeciwnik nie zrobił lepszego projektu. Szatyn westchnął cicho i spojrzał jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze. Garnitur dodawał mu powagi, z resztą raczej zawsze go nosił do swojego biura. Przeczesał jeszcze włosy palcami i wyszedł z łazienki, kierując się do salonu, gdzie zostawił dokumenty i kluczyki. Zabrał owe rzeczy, pochwycił w dłoń teczkę i wyszedł z domu kierując się do swojego cacuszka. Przejechał dłonią po masce samochodu i otworzył drzwi, wsiadając do środka. Włożył kluczyki do stacyjki i odpalił go. Wcisnął sprzęgło, włożył pierwszy bieg i naciskając gaz ruszył w stronę swojej firmy. Kilkanaście minut i był na miejscu. Zaparkował na wyznaczonym miejscu dla jego samochodu i wysiadł zabierając czarną teczkę z miejsca pasażera. Zamknął auto przyciskając mały guziczek na pilocie przy kluczykach i ruszył do wielkiego budynku. Przywitał się na wejściu z ochroną, która już bardzo dobrze go znała i ruszył do windy, która właśnie otworzyła swoje metalowe wrota. Wsiadł do środka i nacisnął mały guziczek z odpowiednim piętrem, gdzie znajdował się jego gabinet. Winda ruszyła a on nerwowo strzelał palcami. Był cholernie zdenerwowany tym co za niedługo usłyszy... Po chwili klaustrofobiczna puszka zatrzymała się, a on wysiadł kierując się do swojego gabinetu. Przy recepcji nowa sekretarka obwieściła mu, że ma gościa, który czeka na sali konferencyjnej. Westchnął cicho i skierował swe kroki w tamtą stronę. Wszedł do środka witając się ze swoim klientem...


            Podjechała taksówką pod oszklony budynek, zapłaciła za kurs i pewnym krokiem ruszyła do środka. Chciała załatwić tą sprawę jak najszybciej, gdyż za niecałą godzinę była umówiona z Marcosem na indywidualny trening. Miał pokazać jej kilka trików i sztuczek, które mogłaby wykorzystać na ważnym dla nich meczu. Przywitała się miło z ochroną i ruszyła schodami na górę. Wolała iść pieszo niż wjechać windą. Tak było dla niej szybciej, a sportowe buty, które miała na nogach wcale jej w tym nie przeszkadzały. Wpadła na korytarz i ruszyła do recepcji. Pytając czy Nathan jest u siebie, sekretarka odpowiedziała, że szatyn jest w sali konferencyjnej i ma gościa. Lucy nie zważając na nic ruszyła w tamtą stronę. Oczywiście szatynka stojąca w recepcji jej na to nie pozwoliła. Krzyknęła za nią, żeby Luss zatrzymała się bo inaczej wezwie ochronę. Nowa laska i znowu kłopoty... - przemknęło przez myśl dziewczynie, po czym odepchnęła sekretarkę i wtargnęła do sali konferencyjnej, gdzie siedział Nathan wraz z klientem. Nie zwracając na nic uwagi brunetka rzuciła białą kopertę przed mężczyznę. Ten zaskoczony jej osobą w tym miejscu, nie był w stanie nic powiedzieć.
- To chyba twoje! - warknęła Lucy i oparła ręce na swoich biodrach.
- Luss? - Sykes w kocu otrząsnął się i wstał ze swojego miejsca biorąc kopertę do ręki. Otworzył papier i zobaczył w środku pieniądze... Spojrzał na brunetkę. Widział, że jest wściekła. Nie czekając na nic, chwycił jej rękę i czym prędzej wyprowadził z sali konferencyjnej, za czym ten młody diabeł rozpęta trzecią wojnę światową na oczach jego klienta. Zaprowadził ją do swojego gabinetu. - Co ty do cholery wyprawiasz? Przychodzisz do sali, gdzie omawiam ważna sprawę z klientem i oddajesz mi to... - wskazał na kopertę, którą po wejściu położył na swoje biurku. - Za co to niby jest? - Spojrzał na nią.
- Za wyjazd! Zapłaciłeś za niego, a ja ci za niego oddaję! Nie chcę być zależna od ciebie, po tym co zrobiłeś!
- Luss daj mi to wszystko wytłumaczyć... - chciał coś powiedzieć, ale brunetka oczywiście musiała mu przerwać. Nie chciała go słuchać. Każdy winny się to tłumaczy jak to się mówi.
- Słuchaj... Ty nie musisz mi nic tłumaczyć! Pieprzyłeś się ze swoją żoneczką, ok! - podeszła do niego i uniosła palec wskazujący na wysokości jego oczu. - Ale nigdy więcej nie będziesz robił tego ze mną! Jestem głupia, że ci zaufałam! Że się z tobą związałam i liczyłam na to, że w końcu odejdziesz od tej pierdolonej idiotki! Ale wiesz co...? Przeszło mi już! Nic do ciebie nie czuję, zupełnie nic, oprócz obrzydzenia! - Spojrzała na niego z pogardą i podeszła do drzwi. Już otwierała drzwi, żeby wyjść na korytarz, jednak odwróciła się w jego stronę. - Mam nadzieję, że pierdolniesz z tą swoją czarnowłosą suką! - Wyszła z jego biura jak najszybciej, gdyż czuła, że łzy napływają jej do oczu, a nie chciała by Sykes to zauważył. Usłyszała jeszcze tylko jak szatyn krzyczy jej imię i próbuję ją dogonić, jednak sekretarka go zatrzymała mówiąc, że musi wracać do klienta. Wsiadła do windy i zjechała na dół, po czym, czym prędzej wyszła z budynku kierując się do postoju taksówek, jednak jedna myśl przyszła jej do głowy. Odwróciła się na pięcie i poszła w miejsce gdzie stał samochód Nathana. - I to twoje pierdolone cacuszko! - Wrzasnęła i wyjęła scyzoryk z torebki, po czym przebiła wszystkie koła, wbijając ostrze we wszystkie cztery opony po kolei. Stanęła patrząc jak powietrze uchodzi z każdego z kół srebrnego BMW. Rozejrzała się dookoła i dopiero teraz odeszła, żeby pojechać w umówione miejsce, gdzie miał czekać Marcos.


            Pożegnał się z klientem, a gdy mężczyzna wyszedł złapał teczkę i rzucił nią o ścianę. Był wściekły... Nie dość, że ten facet wybrał projekt tego przygłupa Maxa, to jeszcze Luss... Miał powoli dosyć tego wszystkiego, co działo się w jego życiu. Czy naprawdę jest taki zły, że wszystko wychodzi inaczej niż on by tego chciał? To jakaś kara za grzechy czy jak? Teraz już wszystko zostało przesądzone. George dostanie kasę, a jego firma upadnie... Sprawiedliwość. Czegoś takiego nie ma. Krzyknął po czym zebrał papiery, które wysypały się z czarnej teczki. Włożył je z powrotem na miejsce i wyszedł z sali kierując się do wyjścia. Miał dosyć tego dnia... Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i zamknąć, gdzieś z dala od innych. Nie chciał czekać na windę, która wlekła się jak ślimak, więc poszedł schodami. Wyszedł z budynku nawet nie żegnając się z ochroniarzami i poszedł w stronę miejsca, gdzie czekało jego zaparkowane auto. Gdy zobaczył przebite opony przeklął pod nosem.
- Lucy... - westchnął i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Wykręcił numer po taksówkę. Kiedy skończył rozmowę zadzwonił do serwisu, żeby zabrali jego samochód do mechanika. W końcu musi mieć czym jeździć. Po kilkunastu minutach przyjechali i zabrali go, a szatyn wsiadł do taksówki i podał kierowcy adres pod który ma jechać. Chciał się napić jak najszybciej...


            Chwyciła prawą dłonią czarną, wypchaną walizkę i ruszyła w stronę wejścia do dużego domu. Dobrze znała to miejsce... Zdążyła się do niego przyzwyczaić. Weszła po schodkach i wyjęła z torebki pęk kluczy, którymi otworzyła drewniane drzwi. Przekroczyła próg i odstawiła bagaż przy białej ścianie na korytarzu. Podeszła do kuchni i nalała sobie do przezroczystej szklanki trochę soku pomarańczowego, by po chwili móc się nim delektować, siedząc na ciemnej kanapie i włączając telewizor w poszukiwaniu swojej ulubionej telenoweli. Zdrady, intrygi... Tak ona to uwielbiała, a najlepsze było to, że sama w tym siedziała i jak na razie bardzo dobrze jej w tym szło. Nagle usłyszała jak ktoś wchodzi do domu... Odstawiła szklankę i wyłączyła sporych rozmiarów plazmę. Rzuciła czarny pilot na fotel obok, a sama pobiegła do wejścia, żeby zobaczyć kto przyszedł. Gdy zobaczyła bruneta, uśmiech momentalnie pojawił się na jej twarzy. Wskoczyła na mężczyznę oplatając nogami jego biodra, a rękami szyję i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Uwielbiał smak tych delikatnych i miękkich ust, którymi mógł się nie raz rozkoszować.
- Wreszcie jesteś... - oderwał się od niej i uśmiechnął szeroko.
- Max no przecież obiecałam. Zostawiłam temu pacanowi karteczkę... Że odchodzę. Teraz jestem z tobą. Z moim najlepszym i najseksowniejszym mężczyzną na świecie. - Pokazała rządek białych zębów i zeszła z bruneta.
- Miło mi to słyszeć. No i tak jak pisałem... Dzisiaj oblewamy mój sukces. Dzień w którym pokonałem tego idiotę Sykesa i dostałem kontrakt. Klient wybrał mój projekt, a nie tego przydupasa, który nie umie nic dobrze zrobić. 
- W końcu mój Max jest najlepszy. - Isabela ponownie uśmiechnęła się szeroko i ponownie zatopiła w ustach Georga.
- Chodź... Idziemy oblać mój sukces. Kupiłem pyszne wino. - brunet złapał dłoń czarnulki i zaprowadził do sypialni, gdzie po chwili do dwóch kieliszków nalał czerwonej cieszy. Po pokoju rozległ się jego głos... - Za mój projekt i za nas!


            Z taksówki wysiadła brunetka, płacąc kierowcy za kurs. Uśmiechnęła się do mężczyzny na pożegnanie i pognała w miejsce, gdzie była umówiona z Marcosem. Widząc go, pomachała i gdy tylko znalazła się przy nim, przywitali się całusem w policzek. Po chwili założył swoją torbę sportową na ramię i poszli na boisko, gdzie dziewczyna miała zacząć trening prowadzony przez chłopaka. Miał jej dać parę rad i trochę ją potrenować, żeby na meczu była w formie. W końcu musieli to wygrać, a znając ich przeciwników na pewno nie będzie łatwo. Lucy zdjęła spodnie, zakładając krótsze oraz zdjęła bokserkę, zmieniając ją na luźniejszą koszulkę, by było jej wygodniej. Na koniec związała swoją burzę loków w koński ogon i była już gotowa. Spojrzała na przebierającego się Marcosa i pokręciła głową, śmiejąc się przy tym, że się tak wolno rusza. Pobiegła na murawę, by się rozgrzać. W końcu nie mogła sobie pozwolić teraz na jakąkolwiek kontuzję. Zawody najważniejsze. Zrobiła jedno okrążenie, po czym dołączył do niej Marcos. Chciała sprawdzić jego możliwość, a raczej czy da mu radę, choć tak naprawdę szanse były niewielkie. Przyśpieszyła odbiegając kawałeczek od bruneta, jednak nie na długo, bo ten, gdy tylko zobaczył, że go wyprzedziła zebrał więcej sił i przyśpieszył kroku doganiając ją. Zatrzymała się śmiejąc i siadając na zielonej trawie. Rozkraczyła nogi i chwyciła za przednią część butów rozciągając się.
- Jesteś za szybki, a do tego masz dobrą kondycję. - Westchnęła i wyprostowała się.
- No wiesz, już trochę lat gram w piłkę w różnych drużynach, więc się nie dziw. Ty też nie masz najgorszej.
- O to miło mi to słyszeć, bo mój... - zamilkła. Spojrzał na nią unosząc brwi do góry. - Nie nic. Po prosto ktoś inny uważa, że mam słabą, choć po części to prawda. Ze mnie żadna sportsmenka. 
- Nie przesadzaj, a teraz wstawaj bo zaczynamy. Może się trochę pokiwamy? Ja spróbuję ci zabrać piłkę, a później ty mnie. - Chwycił jej dłoń i pomógł wstać na równe nogi. Poszedł do miejsca, gdzie zostawił swoją sportową torbę i wyjął z niej piłkę, kopiąc ją do niej, co z łatwością przyjęła. - Zaczynamy! - krzyknął do brunetki i zaczęli kiwanie. Na początku szło jej całkiem nieźle, ale im dłużej to trwało i im mniej skupiała się na tym co robi, Marcos z łatwością zabierał jej piłkę. Myślała, że chociaż podczas treningu zapomni o Sykesie i wyżyję się na piłce, jednak jak na razie stawało się zupełnie odwrotnie, a zwłaszcza z tym pierwszym. Chciała dać z siebie wszystko, aby Marcos był z niej dumny. Lubiła go i gdzieś w podświadomości chciała go uwieść. Zwłaszcza po tym co zrobił jej Nathan. Cała mokra kopnęła w końcu z całej siły w piłkę i krzyknęła wyładowując swoje emocje. Przebiegła jeszcze kawałek, lecz niefortunnie postawiła nogę i upadła. Nic sobie jednak nie zrobiła... Usiadła podciągając kolana pod brodę, chowając twarz w dłoniach. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Przestraszony Marcos podbiegł do niej i ukucnął. - Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku... - jęknęła zabierając dłonie z twarzy i pokazując już rozmazany makijaż. Marcos podniósł rękę i zdjął z jej twarzy grzywkę, która wyskoczyła wcześniej spod gumki do włosów.
- Wiem, że dzisiaj nie idzie ci tak jak zawsze, ale to nic nie szkodzi. Każdy ma złe dni, tak już jest... - Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny i usiadł obok niej. Lucy pokręciła przecząco głową, wycierając łzę spływającą po jej czerwonym policzku.
- To nie o to chodzi... - mruknęła. Spojrzał na nią pytająco. Już chciał coś powiedzieć, ale ona była szybsza. - Myślałam, że mnie kocha... Byłam taka głupia... Przecież kto normalny odejdzie od swojej żony. Zapewniał mnie, że jak tylko skończą mu się problemy w pracy to zrobi to i będzie ze mną... Co prawda wiedziałam, że pewnie dopiero to nastąpi jak odda ten projekt... Był taki czuły i kochany. Ale czego ja się spodziewałam?! Zabawił się mną, a przy najbliższej możliwej okazji poszedł do łóżka z tą swoją pierdoloną Isabelą i to jeszcze wtedy jak ja byłam za ścianą! A najbardziej boli to, że mu zaufałam. Zakochałam się w nim bez pamięci, oddałam się mu... Był pierwszym facetem, z którym... Ugh! Idiota... Cholerny idiota... - Rozpłakała się jak mała dziewczynka. Przez cały ten czas, gdy mówiła brunet jej nie przerywał. Słuchał jej uważnie, chcąc aby wyrzuciła z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Gdy przestała mówić, objął ją ramionami i przytulił, by wypłakała się w jego koszulkę, żeby się uspokoiła. Gdy emocje z niej trochę opadły, oderwała się od niego i otarła policzki z łez. - Przepraszam... Nie powinnam.
- Daj spokój... Przecież nic się nie stało. Widocznie musiałaś w końcu wybuchnąć, bo pewnie nosiłaś to w sobie jakiś czas. - Uśmiechnął się przyjaźnie i chwycił jej podbródek tak, żeby na niego spojrzała. - Wiesz... Gdy pierwszy raz spotkałem ciebie to zobaczyłem śliczną i utalentowaną dziewczynę, ale też bardzo zadziorną i seksowną, bo nawet w sportowym ubraniu wyglądasz bardzo uwodzicielsko. Po paru treningach myślałem, że chcesz mnie zdobyć... Przynajmniej tak to wyglądało. Te uśmiechy i takie inne, ale po tym co powiedziałaś. Chyba się myliłem... Ty kochasz tamtego, a on jest draniem skoro cię tak potraktował.
- Chyba się nie myliłeś... Bo fakt, chciałam cię poderwać. - Uśmiechnęła się delikatnie i przybliżyła swoją twarz, wpijając się namiętnie w jego usta. Zaskoczyła go tym gestem, jednak po chwili położył dłoń na jej policzku i odwzajemnił pocałunek...


            Zajechał pod dom swoim srebrnym BMW. Wysiadł z niego, chwytając w dłoń czarną teczkę. Był wściekły całym dniem. Miał dosyć wszystkiego... Jak zawsze wszystko musiał schrzanić. Zamknął samochód i wszedł po schodach do domu, wyjmując kluczyki z kieszeni i otwierając nimi drzwi. Wszedł do środka rzucając schowane papiery, gdzieś na podłogę w korytarzu. Rozluźnił krawat i zdjął go przez głowę, wchodząc do salonu i rzucając go na kanapę. To samo zrobił z marynarką i koszulą. Podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę z przezroczystą cieczą. Odkręcił korek i przystawił gwint do swoich ust, biorąc kilka łyków procentowego napoju. Tak to było mu potrzebne... Chciał teraz się zalać w trupa, nie myśleć o problemach. I tak był skończony pod każdym względem, krótko mówiąc wszystko spierdolił... Usiadł na dywanie opierając się o białą kanapę i wlewając kolejne łyki wódki. Pierdolić pracę... Jest szefem, nic się nie stanie, że jutro nie pójdzie do firmy. Z resztą... Jakiej firmy? Jutro i tak może już jej nie być. Co go obchodzi ta wredna suka, która zaciągała go do łóżka... Często skutecznie jej odmawiał tłumacząc, że jest zmęczony... Nie chciał 'zdradzać' Luss... Ale co z tego jak tamtego wieczoru ten potwór zrobił wszystko, żeby znalazł się z nią w tym przeklętym łóżku i pieprzył się z nią, choć nie chciał. Mógł już wcześniej ją kopnąć w dupę, ale co z tego... Był cholernym gnojem, który nie chciał narobić sobie w tamtym momencie jeszcze więcej problemów. A teraz? Już żadnego nie miał... Bo w końcu wszystko spieprzył. Teraz liczyło się tu i teraz, czyli ten alkoholowy trunek zwany wódką. W niecałe 30 minut wypił całą butelkę. Wstał chwiejnym krokiem i podszedł do barku wyciągając kolejną napełnioną butelkę. Wracając z powrotem na swoje miejsce zobaczył małą karteczkę leżącą na stoliczku obok kanapy. Chwycił ją w dłoń i zaczął czytać, jednak literki mu się zlewały. Wytężył wzrok i zaczął czytać:
Odeszłam. Nie mogłam tak dłużej żyć... Prawie cały czas byłeś poza domem, nie zauważałeś mnie, nie odbierałeś moich telefonów. Cały czas byłeś zmęczony... Chcę znowu poczuć, że żyję, a nie czekać na ciebie późnym wieczorem w łóżku i zamartwiając się czy nic ci nie jest. Nie widzę już z tobą przyszłości, choć cię kocham. Wybacz... Isa. Gdy skończył uśmiechnął się do siebie. I po problemie... Szkoda, że dopiero teraz, gdy już spierdoliła mi wszystko. - pomyślał i odkręcił korek od drugiej butelki. Napił się kilka łyków jednym tchem i wstał idąc do łazienki, by odcedzić swoje kartofelki. Przeszedł przez korytarz, przewracając przy tym kwiatek. Wszedł do łazienki i rozpiął rozporek... Po załatwieniu potrzeby naciągnął z powrotem spodnie i wyszedł z pomieszczenia kierując się znowu do salonu, by napić się wódki. Usiadł znowu na dywanie i wlał w siebie kolejną porcję przezroczystej cieczy. Nie minęło dużo jak kolejna butelka została opróżniona, a on legł na dywanie całkiem pijany...