sobota, 14 marca 2015



            Szatyn siedział na czarnym fotelu w swoim biurze. Prace nad domem klienta trwały, a Jay nad wszystkim czuwał. Chciał pomóc kumplowi i odciążyć go chociaż wylotem do Hiszpanii. Sykes i tak miał już sporo problemów... Lucy nie chciała go znać, a Isabela zachowywała się tak, jak dawniej, czyli słodka idiotka tyle, że z humorkami. Miał dosyć latania po herbatki, lody, ciasteczka i takie inne szmery bajery. Miał mieć z nia dziecko, a w ogóle się z tego powodu nie cieszył. Brunetka zawala go informacjami o ubrankach, pokoiku oraz ciągle przypominała mu o wizycie u lekarza i USG, na które chciała iść razem z nim. Jakoś nie poczuwał się do roli ojca... Patrzył na zdjęcie w telefonie, na którym znajdowała się Lucy. Bardzo za nią tęsknił, ale po jej ostatnich wypowiedzianych słowach czuł do niej lekką nienawiść. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk cichego pukania do drzwi. Zaprosił osobę do środka, wkładając telefon komórkowy do kieszeni spodni od garnituru. Do gabinetu weszła jego sekretarka, obwieszczając mu, że ma gościa. Nie pytając kto to, rozkazał go wpuścić. Kobieta zniknęła za drzwiami, a po chwili oczom bruneta ukazał się nie kto inny jak Max George. Nath zmarszczył brwi zastanawiając się po co przyszedł mężczyzna, a chwilę później wstał, przywitał się z nim podaniem ręki i wskazał fotel na przeciwko biurka... Gość usiadł na wskazanym miejscu i założył nogę na nogę, opierając się wygodnie o fotel. Widać było, że czuję się w tym miejscu bardzo pewnie, nawet zbyt pewnie...
.....- Coś do picia? - spytał szatyn, zajmując miejsce przy swoim biurku i uważnie przyglądając się mężczyźnie.
......- Kawę. - odparł krótko i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby czegoś szukał. Sykes skinął głową i polecił sekretarce przynieść dwie mocne kawy. Blondynka skinęła głową i wyszła zamykając za sobą drzwi. - Pewnie zastanawiasz się po co przyszedłem i myślisz, że to ze względu na projekt, który mieliśmy wykonać. - brunet spojrzał na właściciela firmy, który wygrał za sprawą jego porażki. - Otóż nic z tych rzeczy... Nawet nie zgadniesz. Chodzi o twoją żonę. - Uśmiechnął się lekko, a Nathan zmarszczył brwi, nie wiedząc co takiego Max może mieć wspólnego z Isabelą. Zaraz zaraz... - Miałem z nią romans.
......- Co? - Sykes zadał automatycznie pytanie, jakby nie wiedział czy dobrze usłyszał słowa wypowiedziane przez jego gościa.
......- Miałem romans z twoją żoną. Przez dłuższy czas się razem spotykaliśmy, uprawialiśmy seks. Widzisz kiedy ja wygrałem ten cały wyścig o kasę i takie tam ona sama do mnie przyszła, a ciebie zostawiła, ale jak się okazało, że ja zawaliłem, a klient wrócił z propozycją dalszego wykonania projektu do ciebie Isabela rzuciła mnie, a wróciła do ciebie. Wtedy do mnie dotarło, że tak naprawdę ona leci tylko na kasę... Wiem również, że jest w ciąży i tak się składa, że jest to moje dziecko, a ona ciebie naciągnęła na ojcostwo. Jestem pewien, że wcisnęła ci niezłą bajeczkę, abyś ty w to uwierzył, a ona mogła do ciebie wrócić i tarzać się w kasie. Powiedz tak szczerze... Chcesz z nią być? Kochasz ją? - spojrzał uważnie na Sykesa, który patrzył na niego intensywnie nad czymś myśląc. W pewnym momencie wstał i podszedł do dużego okna, wyglądając na panoramę miasta, rozciągającą się za szklaną szybą.
......- Miałem już swoje życie i byłem szczęśliwy, gdy jej nie było. Nagle ona wróciła obwieszczając mi, że jest ze mną w ciąży. Nie mogłem w to uwierzyć, ale doszedłem do wniosku, że jeżeli naprawdę to moje dziecko to nie mogę go tak zostawić... - Szatyn odwrócił się, patrząc na Georga'a. Podszedł do biurka i oparł się o jego blat dłońmi. - Nie kocham jej, a wręcz jej nienawidzę... - syknął. - Przez nią rozwalił się mój związek z pewną kobietą, która nie sądzę, żeby dała mi kolejną szansę.
......- Nie możesz być tego pewien jeżeli nie spróbujesz jej odzyskać. - mruknął Max i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
......- Akurat to wiem doskonale, bo nie raz już próbowałem. Ale... Dzięki za informację. I obiecuję, że jeszcze dzisiaj Isabela wyprowadzi się z mojego domu. Nie wiem czy ty będziesz chciał ją przyjąć do siebie, ale to już nie mój problem, niech ona się o to martwi skoro była zdolna do takich posunięć. - warknął i znowu usiadł na swoim fotelu, rozluźniając krawat i rozpinając marynarkę.
......- Ja? Chyba sobie żartujesz... Nawet nie zamierzam. Okej jest w ciąży ze mną i będę miał z nią dziecko, ale nic więcej, niech sobie sama radzi. - Sykesowi bardzo podobało się to co powiedział George. Nie sądził, że Isabela okaże się taką pazerną suką, ale z drugiej strony cieszył się, że wszystko się wyjaśniło i będzie miał od niej święty spokój. Oby tylko to teraz załatwić jak najszybciej. - No dobra to ja już się zmywam i nie przeszkadzam ci w pracy. - Max podniósł się, a razem z nim szatyn. - A i stary... Sorry za wszystko. Chyba w tym wszystkim się trochę pogubiliśmy... W końcu kiedyś byliśmy dobrymi kumplami.
......- Tak... Pewne rzeczy wymknęły się nam spod kontroli, ale już okej. Zapomnijmy o wszystkim i dzięki za szczerość.
......- Nie ma za co, w końcu jedziemy jakby na tym samym wózku. No i uważaj na Isabelę. Do zobaczenia. - Brunet uścisnął dłoń Nathana z uśmiechem i żegnając się wyszedł za gabinetu. Sykes podszedł do okna i uśmiechnął się cwaniacko do siebie. 
......- Już po tobie skarbie. - wyszeptał do siebie mając nadzieję, że pozbędzie się czarnulki jak najszybciej...



            Jechał przez miasto myśląc w jaki sposób powiedzieć swojej żonie, że ma się wyprowadzić. Zrobić to wprost czy może jednak jakoś okrężnie? W końcu była w ciąży i nie powinna się denerwować... Z resztą co go to obchodziło. Chciał tylko mieć od niej spokój i żeby kobieta poszła w cholerę, nie wchodząc mu ponownie w paradę i nie zatruwała jego życia, bo i tak już dużo w nim spieprzyła. Nacisnął mocniej pedał gazu, przejeżdżając przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Po kilkunastu minutach wjechał na posesję i zaparkował przed wjazdem do garażu. Wysiadł, zabierając se sobą czarną aktówkę i zamknął samochód przyciskając mały przycisk przy kluczyku. Wszedł po schodkach i chwycił za klamkę, otwierając drzwi i wchodząc do domu. Odłożył teczkę na podłodze i zdjął z siebie marynarkę, wieszając ją na wieszaku, a następnie w szafie. Powędrował do salonu, gdzie na kanapie leżała Isabela i oglądała telewizję. Na jego widok cała się rozpromieniła i usiadła powoli.
......- Cześć skarbie. Jak w pracy? Już myślałam, że nie przyjedziesz... Zbieraj się, bo jedziemy na USG. Poznamy dzisiaj płeć dziecka... - mówiła jak najęta, a Nathan spokojnie tego słuchał. Kiedy skończyła swój monolog zabrał wreszcie głos.
......- Ja nigdzie nie jadę. Jedź sama albo zabierz ze sobą ojca dziecka. - spojrzał na nią uważnie. Widział, że chcę po raz kolejny wmówić mu, że przecież to on jest ojcem dziecka, które nosi pod sercem. - Czyli Maxa. Co myślałaś, że się nie dowiem? - Uniósł brwi do góry i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Zabawiłaś się zarówno mną jak i nim samym... Ale koniec tego dobrego, ja nie zamierzam dawać się wykorzystywać. Spieprzyłaś mi już dosyć życie i nie zamierzam ci pozwalać na to dłużej. Masz 30 minut na spakowanie się oraz wyjście z tego domu i żebym cię więcej nie widział. - warknął i spojrzał na nią lodowatym spojrzeniem. Kobieta była zaskoczona, ale również wściekła. Nie wiedziała jakim cudem jej sekret mógł się wydać. 
......- Kochanie, ale ja cię ko...
......- Wynoś się stąd! Ale już! Wychodzę, a jak wrócę ma cię tu nie być i nie obchodzi mnie, gdzie się podziejesz rozumiesz?! Cześć. - Ruszył do wyjścia, ale odwrócił się jeszcze do niej. - Klucze zostaw pod wycieraczką. Jeśli nie to... Nie martw się i tak się tu nie dostaniesz, bo wymienię zamki. - syknął i czym prędzej wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Miał nadzieję, że czarnulki już tutaj nie będzie, gdy wróci. Otworzył samochód i wsiadł do niego, by po chwili odpalić silnik i odjechać z piskiem opon. Był wściekły, że tak dał się manipulować tą suką, ale również czuł wdzięczność do Georga, że poinformował go o przekrętach Isabeli. Przynajmniej jeden kłopot z głowy... Teraz będzie mógł się zając Lucy, choć marnie widział jej wybaczenie. Po kilkunastu minutach jazdy dojechał nad jezioro, nad które często przyjeżdżał z dziewczyną. Zatrzymał się niedaleko brzegu, wysiadł i przeciągnął się patrząc na spokojną wodę. Usiadł na trawie na brzegu i zaczął rozmyślać o brunetce rzucając kamieniami do wody. Pamiętał te wszystkie spędzone chwile z nią, te wszystkie uśmiechy, małe sprzeczki o głupoty i te namiętne chwile. Był wtedy najszczęśliwszym facetem pod słońcem i wiele by zrobił i oddał, żeby znowu było tak jak wcześniej. Chciałby wziąć brunetkę w ramiona i tulić ją do końca swoich dni. Może to głupie, ale właśnie tak myślał... Był dla niej w stanie zrobić wszystko, nawet oddać własne życie. Zakochał się bez pamięci i wiedział, że ta miłość powoli go zabija, gdyż nie ma tej słodkiej Luss przy sobie... Jedna rzecz go zastanawiała. Jego ciotka obwieściła mu, że Lucy jest w ciąży, a ona sama temu zaprzeczyła... Czyżby chciała go okłamać? W końcu wtedy miał już jedno dziecko i może nie chciała, żeby szatyn musiał być odpowiedzialny za drugie? I jeszcze ten tekst, że może to nie jego... Przecież dobrze wiedział, że był tylko on, chociaż... Nie nie nie! Już sam nie wiedział co ma myśleć o tym wszystkim. Być może po prostu była wściekła na niego i powiedziała o kilka słów za dużo... Jednak tak czy siak te słowa go zabolały. Westchnął cicho i wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Odblokował klawiaturę i wszedł w wiadomości odebrane. Nie minęło dużo czasu jak znalazł starą wiadomość od dziewczyny, gdzie było napisane: "Dobranoc kochanie. Kocham cię! Buziaki undefined* PS. Mam kosmate myśli..." Gdyby nie kochała, pisałaby takie rzeczy? Gdyby nie kochała, przeżyłaby z nim swój pierwszy raz? Nie! Stop! Koniec! Potrząsnął lekko głową i przycisnął czerwoną słuchawkę, wychodząc całkowicie z wiadomości tekstowej. Wyszukał numer Jay'a i rozpoczął połączenie, przyciskając telefon do ucha i czekając, aż po kilku sygnałach brunet odbierze...




            Stała przed lustrem i robiła makijaż. Trochę cienia na powieki, eyeliner i czarny tusz na rzęsy. Przejechała błyszczykiem po ustach i cmoknęła, uśmiechając się do swoje odbicia w lustrzanej tafli. Dopasowana sukienka i czarne szpilki do tego. Musiała przyznać, że wyglądała... Seksownie. Usłyszała jak pod jej domem ktoś trąbi. Chwyciła w dłoń torebkę, wiedząc, że to Blondi czeka na nią na dole. Zbiegła po schodach na dół i krzycząc, że wychodzi popędziła do samochodu Kelsey. Wsiadła do auta i ucałowała policzek przyjaciółki na powitanie. Zapięła pasy, a w tym czasie blondynka ruszyła do klubu. Po kilkunastu minutach były na miejscu. Blondi zaparkowała, gdzieś niedaleko budynku i ruszyły, żeby się wyszaleć tej nocy. Weszły do klubu i od razu do ich uszu doszła głośna muzyka, do której młodzi ludzie tańczyli na parkiecie. Od razu ruszyły w stronę baru, gdzie zajęły miejsca na dwóch wysokich krzesłach. Poprosiły o dwa mocne drinki u barmana, uśmiechając się do niego słodko. Blondi przyjechała samochodem, ale nie zamierzała nim wracać do domu. Już oznajmiła rodzicom, że pojedzie po niego na następny dzień, żeby przyprowadzić go z powrotem na miejsce. Dziewczyny zajęły się komentowaniem strojów innych dziewczyn oraz zachwycaniu się niektórymi "ciachami" na tej sali. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się Tom obok Kelsey, całując jej szyję. Blondwłosa przestraszyła się na początku, co spowodowało, że szatyn dostał kuksańca w brzuch, jednak dziewczyna od razu przeprosiła ukochanego buziakiem w usta. Lucy nie była zadowolona, że jej przyjaciółka spotyka się z jej byłym, który był totalnym idiotą, a do tego damskim bokserem, ale próbowała powoli się do tego przyzwyczaić. Z resztą widziała, że Tom zmienia się pod wpływem Kelsey i to na lepsze. Oby tak dalej... Hale wypiła swojego drinka i poszła na parkiet z przystojnym chłopakiem, który poprosił ją do tańca. Musiała przyznać, że blondyn bardzo dobrze się ruszał, jakby był zawodowym tancerzem, a do tego był zabawny i prawił jej komplementy. Potrzebowała towarzystwa płci przeciwnej i żeby ktoś doceniał jej piękno, bo czuła się bezwartościowa po ostatnich wydarzeniach. Kiedy chłopak zjeżdżał dłońmi na jej pośladki z początku przeszkadzało jej to, jednak po jakimś czasie nie zwracała już na to uwagi. Bawiła się z nim przez większość czasu i w pewnym momencie blondyn pocałował ją. Oszołomiona tym faktem nie wiedziała co ma zrobić, jednak po chwili odwzajemniła gest. Nagle poczuła jak ktoś łapię ją za ramię i zabiera z objęć chłopaka. Poczuła pod swoimi dłońmi dobrze wyrzeźbiony tors i spojrzała w górę, gdzie natknęła się na oczy, które tak dobrze znała...
......- Nath... - wyszeptała cicho, a że muzyka była zbyt głośno nikt tego nie usłyszał, jednak szatyn poznał po ruchu jej warg, że wypowiedziała jego imię. Tak dawno jej nie widział... Zmarszczył brwi i po chwili wybuchnął.
......- Mogę wiedzieć co ty odpierdalasz?! - wypowiedział to głośno, a to zdanie bardzo zaskoczyło dziewczynę.
......- Że co przepraszam?! Ja odpierdalam?! Ja się tylko dobrze bawię i nic ci do tego! Nie jesteśmy już razem! Puść mnie...! - próbowała mu się wyrwać, jednak mężczyzna trzymał ją mocno w objęciach. Nagle blondyn, z którym tańczył odsunął ją od Sykesa i przywalił mu mocno w twarz. Ludzie obok nich odsunęli się, niektórzy piszcząc. Mężczyzna skrzywił się od ciosu, a po chwili spojrzał na przeciwnika i z całej siły oddał mu. Lucy pisnęła i stanęła pomiędzy nimi krzycząc "STOP!!!" Chwyciła dłoń szatyna i pociągnęła go w stronę toalet. Pchnęła go na ścianę i położyła ręce na biodrach. - Co ty kur*wa odpierdalasz?! 
......- To nie ja zacząłem tylko ten twój kochaś poj*ebany! - warknął mężczyzna dotykając wargi.
......- To nie jest mój kochaś do cholery! Ja z nim tylko tańczyłam jakbyś nie widział! 
......- Tylko tańczyłaś, a on cię obmacywał! Z resztą całowałaś się z nim!
......- No i co?! Mam prawo robić to co chcę rozumiesz?! - krzyknęła i wbiła palec wskazujący w jego klatkę piersiową, a raczej w sam jej środek.
......- Tak?! A pić alkohol jak jesteś w ciąży to też możesz?! 
......- Kur*wa zrozum nie jestem w ciąży! Gdybym była, to nie zrobiłabym czegoś takiego! - tym razem zwinęła dłoń w pięść i mu przywaliła tam, gdzie wcześniej trzymała jeden palec. Szatyn po chwili złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. - Puść mnie! Czego ty ode mnie chcesz?! Mało ci, że rozpier*doliłeś wszystko?! No mało?! - W jej oczach stanęły łzy. Czy zawsze wtedy kiedy próbowała o nim zapomnieć, musiał się nagle pojawiać?!
......- Luss... - powiedział już spokojniej. - Proszę... Chociaż ten ostatni raz... Spędź ze mną ten wieczór. Daj mi te kilka godzin, żebym się tobą nacieszył zanim odejdziesz na zawsze... Obiecuję, że po tym wieczorze nie będę cię nachodził, dzwonił oraz że nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - Spojrzał w jej oczy, w których zobaczył zaskoczenie. Przybliżył głowę bliżej jej i musnął jej usta. Całował delikatnie, aż brunetka rozchyliła usta pozwalając mu na dalsze pieszczoty...

wtorek, 20 stycznia 2015


            Kilkanaście dni ciężkiej pracy. Robienie notatek, czytanie książek, nauka i późne chodzenie spać. Wszystko po to, żeby zaliczyć rok szkolny i zdać maturę. Brunetka postanowiła wziąć się w garść, chociaż ten jeden, jedyny raz i zrobić to co do niej należy. Nie mogła przecież przez tego idiotę stracić możliwości rozwoju. Jasne, że nie zapomniała o nim, bo jednak nie jest to takie proste, ale starała się skupić na nauce, a nie nad szatynem i tym co jej zrobił. Może wydaje się to dziwne, ale nosiła na nadgarstku bransoletkę, którą znalazła w swojej torbie po ich kłótni. Być może tak naprawdę nie chciała o nim zapomnieć. Nadal go kochała i wiedziała, że tak szybko to uczucie nie zniknie. W końcu nie można się odkochać przez dwa dni, tydzień czy miesiąc. To nie takie proste... Przeczesała palcami swoje długie, kręcone włosy i po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Założyła na remie torbę i wyszła z domu, kierując swoje kroki w stronę szkoły. Miała dzisiaj odebrać wyniki matury. Od rana była poddenerwowana z tego powodu, bala się, że egzamin dojrzałości nie poszedł tak, jakby tego chciała. Nie była w formie i sama nie wiedziała czy da radę napisać na minimalną ilość procent. Po kilkunastu minutach spaceru weszła do budynku i poszła pod salę, gdzie mieli wydawać teczki z wynikami. Stanęła, gdzieś z boku, czekając na swoja kolej. Nie chciała z nikim rozmawiać, gdyż zaraz zaczęłyby się pytania, gdzie się wybiera na studia, co chcę robić w przyszłości i jak się czuje po rozstaniu. Tak tak... Plotki szybko się rozchodzą. Po kilku dniach już większa część kolegów i koleżanek z klasy wiedziała dlaczego Hale nie chodzi do szkoły. Brunetka nie miała ochoty nawet rozmawiać z blondwłosą przyjaciółką, wolała samotnie spędzać czas. Wiedziała, że Kel chcę ją jakoś pocieszyć i zająć ja czymś, aby nie myślała o Sykesie, ale Lucy nie miała ochoty słuchać o jej byłym, który był damskim bokserem. Być może zmienił się przy blondwłosej, gdyż dziewczyna była uparta i nigdy nie dała sobą pomiatać. No cóż skoro są szczęśliwi to brunetka nie mogła w to ingerować. W końcu Kelsey jest dorosła i może sama decydować o swoim życiu. Oby nie żałowała swoich decyzji tak, jak teraz Hale. Lucy usłyszała swoje nazwisko i ruszyła do sali, aby odebrać wyniki. Przywitała się z dyrektorką i wzięła od niej teczkę. Już miała wyjść, gdy pani Sanchez zatrzymała ją.
- Lucy zaczekaj. - po tych słowach brunetka odwróciła się do niej przodem i uniosła brwi.
- Tak? - spytała cicho zastanawiając się o co może chodzić dyrektorce.
- Jak się czujesz? - spytała dyrektorka opiekuńczym głosem. Cholera czy wszyscy muszą o to pytać?
- Dobrze. - ucięła krótko nie chcąc się z niczego tłumaczyć.
- Jeżeli byś czegoś potrzebowała... - zaczęła, lecz dziewczyna weszła jej w słowo zdenerwowana.
- Niczego nie potrzebuję. A nie... Przepraszam... Chcę świętego spokoju i żeby nikt nie zadręczał mnie pytaniami. Czy to tak trudno zrozumieć?
- Przepraszam za Nathana...
- Pani nie musi za niego przepraszać... Nawet nie rozumiem czemu się pani tym tak przejmuję. To on jest idiotą... Z resztą... Nie ważne. To jego problem, a może nie jego... W ogóle... Co mnie on obchodzi. Niech robi co chcę, dla mnie on już nie istnieje. - powiedziała stanowczo, bez żadnych uczuć w głosie. W głębi serca wiedziała, że to nie prawda. Odgarnęła włosy.
- A dziecko? - spytała pani Sanchez patrząc uważnie na brunetke, która przekręciła oczami.
- A co mnie to obchodzi? To nie moje dziecko, ja nie mam z tym nic wspólnego i nie chce mieć. To jego dziecko i jego żony...
- Ale chodzi mi o twoje dziecko...
- Co? Skąd pani to wie? - zielone oczy dziewczyny automatycznie wyszczerzyły się na dyrektorkę. Super... Powiedzieć coś Blondi, a wszyscy zaraz będą wiedzieć. - Nie jestem w ciąży. Nie wiem co pani słyszała, ale nie jestem w ciąży. Nathan ma tylko jedno dziecko. To wszystko?
- Dobrze... Tak, możesz już iść. I gratuluję tak dobrze zdanej matury. - uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję i do widzenia. - wyszła na korytarz i otworzyła teczkę z wynikami. Spojrzała na wykaz i uśmiechnęła się. Dala radę! Ha! I co?! Mam cię w dupie Sykes! Nawet ty tego nie popsułeś! Zadowolona z wyników wyszła z budynku i ruszyła na miasto, by uczcić to zakupami. Może tym się odpręży...



            Położyła torby z zakupami na łózku i po kolei rozpakowała je, chowając do szafy. Był to jeden z najlepszych dni przez ostatni miesiąc, a nawet i dłużej. Odprężyła się, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Po raz pierwszy od kilku tygodni zajęła się sobą, a zapomniała o szatynie. Potrzebowała takiej chwili, tylko i wyłącznie dla siebie, by mogła zapomnieć o problemach i skupić się na tym co tu i teraz. Schowała ubrania i położyła torby do szafki, gdzie składowała je, by mieć, gdyby przydałyby się w przyszłości. Zrobiło się zimno na dworze, więc zdjęła granatową marynarkę, a założyła na siebie czarną bluzę z kapturem i biało - czerwonymi napisami na klatce piersiowej. Zmieniła koturny na trampki, schowała telefon komórkowy do kieszeni jeansów i wyszła z pokoju, kierując się na dół do wyjścia. Krzyknęła, że wychodzi i opuściła budynek. Schowała dłonie w kieszeniach bluzy i ruszyła w prawą stronę na spacer. Było ciemno, ale jej to nie przeszkadzało, gdyż kiedyś często chodziła na wieczorne spacery. Nieduże światło padało na chodnik z ulicznych latarni, a ruch na osiedlu był właściwie żaden. Szatynka skręciła w boczną uliczkę, aby ruszyć w stronę miejsca, gdzie było widać panoramę miasta. Narzuciła kaptur na głowę i potarła jedną dłoń o drugą. Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w pasie i ciągnie w jakiś zaułek. Próbowała się wyrwać, jednak mężczyzna był silniejszy. Przyparł ją do ściany, ale brunetka nie dała za wygraną. Zaczęła się z nim szamotać, ale po chwili poczuła pieczenie lewego policzka i jak mężczyzna całuje ją po szyi. Próbowała go odepchnąć, jednak tak mocno napierał na nią, że nie była w stanie. Nagle do jej uszu doszedł krzyk mężczyzny, którego dobrze znała. Odepchnął od niej napastnika i z pięści przyłożył mu w twarz, a mężczyzna się zachwiał. Przeklął pod nosem i odszedł, a szatyn przytulił do siebie Hale. Nie opierała się mu, tylko mocno wtuliła w jego silne ramiona. Stali tak chwilę, jednak brunetka cofnęła się dwa kroki w tył, poprawiając włosy oraz bluzę.
- Lucy...- zaczął jednak dziewczyna przerwała mu.
- Dzięki. - ucięła krótko i ruszyła z powrotem do domu. Szatyn zmarszczył brwi i pobiegł za nią, doganiając ją i chwytając ją za ramię. Chciał z nią wyjaśnić pewne sprawy... Za długo z tym zwlekał, po za tym pojawiła się jeszcze jedna, ważna rzecz.
- Poczekaj... Pogadajmy. - stanął naprzeciwko niej.
- Śledziłeś mnie czy jak? - spytała przechylając głowę w bok i patrząc uważnie na jego twarz.
- Tak... Chciałem z tobą porozmawiać.
- Dobrze... - westchnęła cicho i ruszyła na przód. Da mu szansę, porozmawiania... Chociaż tyle.
- Jak sobie radzisz? Słyszałem, że dobrze ci poszła matura. Gratuluję. - dorównał jej kroku, przyglądając się jej.
-Czyli już masz odpowiedź. Nie musisz się o mnie martwić, przecież masz już o kogo...
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Chyba mam prawo wiedzieć, że będę ojcem, prawda?
- Kur*wa... Ty już jesteś ojcem! - zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na niego. - Nie jestem w ciąży, czy to tak trudno pojąć?! Jeden test nie oznacza, że możesz mieć dziecko! Po za tym skąd wiesz, że ono mogło być twoje?!
\- Ale przecież... - Sykes zamarł po jej słowach.
- Gówno, a nie przecież! Nie twoja sprawa! Ty masz swoją żonę, z którą się pieprzyłeś, więc ja też mogłam z innym i nic ci do tego! Przestań do kurwy nędzy mnie śledzić, nachodzić i wypytywać o mnie wszystkich wkoło! Zajmij się swoją rodziną! Nie kocham cię i niech to do ciebie w końcu dotrze! - wykrzyknęła i nagle zapadła cisza. Słychać było tylko przyśpieszony oddech dziewczyny. Zmierzyła szatyna wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć i poszła w stronę swojego domu, zostawiając Natha samego, wpatrującego się w jej osobę jak się oddala. Zabolały go ostatnie słowa, które wypowiedziała. On nadal darzył ją ogromnym uczuciem i martwił się o nią, a ona tak po prostu powiedziała, że go nie kocha. Poczuł jak jego serce rozpada się na miliony małych kawałeczków. Jeszcze to, gdy powiedziała, że być może to nie jego dziecko... Cholerny ból w klatce piersiowej... Wydarł się na całe gardło. Był zły na siebie, że wszystko spieprzył. Upadł na kolana i rozpłakał się jak małe dziecko... Myślał, że jeszcze jest szansa, aby byli razem, jednak ta nadzieja właśnie wygasła...


            Szatyn siedział na czarnym fotelu w swoim biurze. Prace nad domem klienta trwały, a Jay nad wszystkim czuwał. Chciał pomóc kumplowi i odciążyć go chociaż wylotem do Hiszpanii. Sykes i tak miał już sporo problemów...  Lucy nie chciała go znać, a Isabela zachowywała się tak, jak dawniej, czyli słodka idiotka tyle, że z humorkami. Miał dosyć latania po herbatki, lody, ciasteczka i takie inne szmery bajery. Miał mieć z nia dziecko, a w ogóle się z tego powodu nie cieszył. Brunetka zawala go informacjami o ubrankach, pokoiku oraz ciągle przypominała mu o wizycie u lekarza i USG, na które chciała iść razem z nim. Jakoś nie poczuwał się do roli ojca... Patrzył na zdjęcie w telefonie, na którym znajdowała się Lucy. Bardzo za nią tęsknił, ale po jej ostatnich wypowiedzianych słowach czuł do niej lekką nienawiść. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk cichego pukania do drzwi. Zaprosił osobę do środka, wkładając telefon komórkowy do kieszeni spodni od garnituru. Do gabinetu weszła jego sekretarka, obwieszczając mu, że ma gościa. Nie pytając kto to, rozkazał go wpuścić. Kobieta zniknęła za drzwiami, a po chwili oczom szatyna ukazał się nie kto inny jak Max George. Nathan zmarszczył brwi zastanawiając się po co przyszedł mężczyzna, a chwilę później wstał, przywitał się z nim podaniem ręki i wskazał fotel na przeciwko biurka...