Kilkanaście dni ciężkiej pracy. Robienie notatek, czytanie książek, nauka i późne chodzenie spać. Wszystko po to, żeby zaliczyć rok szkolny i zdać maturę. Brunetka postanowiła wziąć się w garść, chociaż ten jeden, jedyny raz i zrobić to co do niej należy. Nie mogła przecież przez tego idiotę stracić możliwości rozwoju. Jasne, że nie zapomniała o nim, bo jednak nie jest to takie proste, ale starała się skupić na nauce, a nie nad szatynem i tym co jej zrobił. Może wydaje się to dziwne, ale nosiła na nadgarstku bransoletkę, którą znalazła w swojej torbie po ich kłótni. Być może tak naprawdę nie chciała o nim zapomnieć. Nadal go kochała i wiedziała, że tak szybko to uczucie nie zniknie. W końcu nie można się odkochać przez dwa dni, tydzień czy miesiąc. To nie takie proste... Przeczesała palcami swoje długie, kręcone włosy i po raz ostatni spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Założyła na remie torbę i wyszła z domu, kierując swoje kroki w stronę szkoły. Miała dzisiaj odebrać wyniki matury. Od rana była poddenerwowana z tego powodu, bala się, że egzamin dojrzałości nie poszedł tak, jakby tego chciała. Nie była w formie i sama nie wiedziała czy da radę napisać na minimalną ilość procent. Po kilkunastu minutach spaceru weszła do budynku i poszła pod salę, gdzie mieli wydawać teczki z wynikami. Stanęła, gdzieś z boku, czekając na swoja kolej. Nie chciała z nikim rozmawiać, gdyż zaraz zaczęłyby się pytania, gdzie się wybiera na studia, co chcę robić w przyszłości i jak się czuje po rozstaniu. Tak tak... Plotki szybko się rozchodzą. Po kilku dniach już większa część kolegów i koleżanek z klasy wiedziała dlaczego Hale nie chodzi do szkoły. Brunetka nie miała ochoty nawet rozmawiać z blondwłosą przyjaciółką, wolała samotnie spędzać czas. Wiedziała, że Kel chcę ją jakoś pocieszyć i zająć ja czymś, aby nie myślała o Sykesie, ale Lucy nie miała ochoty słuchać o jej byłym, który był damskim bokserem. Być może zmienił się przy blondwłosej, gdyż dziewczyna była uparta i nigdy nie dała sobą pomiatać. No cóż skoro są szczęśliwi to brunetka nie mogła w to ingerować. W końcu Kelsey jest dorosła i może sama decydować o swoim życiu. Oby nie żałowała swoich decyzji tak, jak teraz Hale. Lucy usłyszała swoje nazwisko i ruszyła do sali, aby odebrać wyniki. Przywitała się z dyrektorką i wzięła od niej teczkę. Już miała wyjść, gdy pani Sanchez zatrzymała ją.
- Lucy zaczekaj. - po tych słowach brunetka odwróciła się do niej przodem i uniosła brwi.
- Tak? - spytała cicho zastanawiając się o co może chodzić dyrektorce.
- Jak się czujesz? - spytała dyrektorka opiekuńczym głosem. Cholera czy wszyscy muszą o to pytać?
- Dobrze. - ucięła krótko nie chcąc się z niczego tłumaczyć.
- Jeżeli byś czegoś potrzebowała... - zaczęła, lecz dziewczyna weszła jej w słowo zdenerwowana.
- Niczego nie potrzebuję. A nie... Przepraszam... Chcę świętego spokoju i żeby nikt nie zadręczał mnie pytaniami. Czy to tak trudno zrozumieć?
- Przepraszam za Nathana...
- Pani nie musi za niego przepraszać... Nawet nie rozumiem czemu się pani tym tak przejmuję. To on jest idiotą... Z resztą... Nie ważne. To jego problem, a może nie jego... W ogóle... Co mnie on obchodzi. Niech robi co chcę, dla mnie on już nie istnieje. - powiedziała stanowczo, bez żadnych uczuć w głosie. W głębi serca wiedziała, że to nie prawda. Odgarnęła włosy.
- A dziecko? - spytała pani Sanchez patrząc uważnie na brunetke, która przekręciła oczami.
- A co mnie to obchodzi? To nie moje dziecko, ja nie mam z tym nic wspólnego i nie chce mieć. To jego dziecko i jego żony...
- Ale chodzi mi o twoje dziecko...
- Co? Skąd pani to wie? - zielone oczy dziewczyny automatycznie wyszczerzyły się na dyrektorkę. Super... Powiedzieć coś Blondi, a wszyscy zaraz będą wiedzieć. - Nie jestem w ciąży. Nie wiem co pani słyszała, ale nie jestem w ciąży. Nathan ma tylko jedno dziecko. To wszystko?
- Dobrze... Tak, możesz już iść. I gratuluję tak dobrze zdanej matury. - uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję i do widzenia. - wyszła na korytarz i otworzyła teczkę z wynikami. Spojrzała na wykaz i uśmiechnęła się. Dala radę! Ha! I co?! Mam cię w dupie Sykes! Nawet ty tego nie popsułeś! Zadowolona z wyników wyszła z budynku i ruszyła na miasto, by uczcić to zakupami. Może tym się odpręży...
Położyła torby z zakupami na łózku i po kolei rozpakowała je, chowając do szafy. Był to jeden z najlepszych dni przez ostatni miesiąc, a nawet i dłużej. Odprężyła się, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Po raz pierwszy od kilku tygodni zajęła się sobą, a zapomniała o szatynie. Potrzebowała takiej chwili, tylko i wyłącznie dla siebie, by mogła zapomnieć o problemach i skupić się na tym co tu i teraz. Schowała ubrania i położyła torby do szafki, gdzie składowała je, by mieć, gdyby przydałyby się w przyszłości. Zrobiło się zimno na dworze, więc zdjęła granatową marynarkę, a założyła na siebie czarną bluzę z kapturem i biało - czerwonymi napisami na klatce piersiowej. Zmieniła koturny na trampki, schowała telefon komórkowy do kieszeni jeansów i wyszła z pokoju, kierując się na dół do wyjścia. Krzyknęła, że wychodzi i opuściła budynek. Schowała dłonie w kieszeniach bluzy i ruszyła w prawą stronę na spacer. Było ciemno, ale jej to nie przeszkadzało, gdyż kiedyś często chodziła na wieczorne spacery. Nieduże światło padało na chodnik z ulicznych latarni, a ruch na osiedlu był właściwie żaden. Szatynka skręciła w boczną uliczkę, aby ruszyć w stronę miejsca, gdzie było widać panoramę miasta. Narzuciła kaptur na głowę i potarła jedną dłoń o drugą. Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w pasie i ciągnie w jakiś zaułek. Próbowała się wyrwać, jednak mężczyzna był silniejszy. Przyparł ją do ściany, ale brunetka nie dała za wygraną. Zaczęła się z nim szamotać, ale po chwili poczuła pieczenie lewego policzka i jak mężczyzna całuje ją po szyi. Próbowała go odepchnąć, jednak tak mocno napierał na nią, że nie była w stanie. Nagle do jej uszu doszedł krzyk mężczyzny, którego dobrze znała. Odepchnął od niej napastnika i z pięści przyłożył mu w twarz, a mężczyzna się zachwiał. Przeklął pod nosem i odszedł, a szatyn przytulił do siebie Hale. Nie opierała się mu, tylko mocno wtuliła w jego silne ramiona. Stali tak chwilę, jednak brunetka cofnęła się dwa kroki w tył, poprawiając włosy oraz bluzę.
- Lucy...- zaczął jednak dziewczyna przerwała mu.
- Dzięki. - ucięła krótko i ruszyła z powrotem do domu. Szatyn zmarszczył brwi i pobiegł za nią, doganiając ją i chwytając ją za ramię. Chciał z nią wyjaśnić pewne sprawy... Za długo z tym zwlekał, po za tym pojawiła się jeszcze jedna, ważna rzecz.
- Poczekaj... Pogadajmy. - stanął naprzeciwko niej.
- Śledziłeś mnie czy jak? - spytała przechylając głowę w bok i patrząc uważnie na jego twarz.
- Tak... Chciałem z tobą porozmawiać.
- Dobrze... - westchnęła cicho i ruszyła na przód. Da mu szansę, porozmawiania... Chociaż tyle.
- Jak sobie radzisz? Słyszałem, że dobrze ci poszła matura. Gratuluję. - dorównał jej kroku, przyglądając się jej.
-Czyli już masz odpowiedź. Nie musisz się o mnie martwić, przecież masz już o kogo...
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? Chyba mam prawo wiedzieć, że będę ojcem, prawda?
- Kur*wa... Ty już jesteś ojcem! - zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na niego. - Nie jestem w ciąży, czy to tak trudno pojąć?! Jeden test nie oznacza, że możesz mieć dziecko! Po za tym skąd wiesz, że ono mogło być twoje?!
\- Ale przecież... - Sykes zamarł po jej słowach.
- Gówno, a nie przecież! Nie twoja sprawa! Ty masz swoją żonę, z którą się pieprzyłeś, więc ja też mogłam z innym i nic ci do tego! Przestań do kurwy nędzy mnie śledzić, nachodzić i wypytywać o mnie wszystkich wkoło! Zajmij się swoją rodziną! Nie kocham cię i niech to do ciebie w końcu dotrze! - wykrzyknęła i nagle zapadła cisza. Słychać było tylko przyśpieszony oddech dziewczyny. Zmierzyła szatyna wzrokiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć i poszła w stronę swojego domu, zostawiając Natha samego, wpatrującego się w jej osobę jak się oddala. Zabolały go ostatnie słowa, które wypowiedziała. On nadal darzył ją ogromnym uczuciem i martwił się o nią, a ona tak po prostu powiedziała, że go nie kocha. Poczuł jak jego serce rozpada się na miliony małych kawałeczków. Jeszcze to, gdy powiedziała, że być może to nie jego dziecko... Cholerny ból w klatce piersiowej... Wydarł się na całe gardło. Był zły na siebie, że wszystko spieprzył. Upadł na kolana i rozpłakał się jak małe dziecko... Myślał, że jeszcze jest szansa, aby byli razem, jednak ta nadzieja właśnie wygasła...
Szatyn siedział na czarnym fotelu w swoim biurze. Prace nad domem klienta trwały, a Jay nad wszystkim czuwał. Chciał pomóc kumplowi i odciążyć go chociaż wylotem do Hiszpanii. Sykes i tak miał już sporo problemów... Lucy nie chciała go znać, a Isabela zachowywała się tak, jak dawniej, czyli słodka idiotka tyle, że z humorkami. Miał dosyć latania po herbatki, lody, ciasteczka i takie inne szmery bajery. Miał mieć z nia dziecko, a w ogóle się z tego powodu nie cieszył. Brunetka zawala go informacjami o ubrankach, pokoiku oraz ciągle przypominała mu o wizycie u lekarza i USG, na które chciała iść razem z nim. Jakoś nie poczuwał się do roli ojca... Patrzył na zdjęcie w telefonie, na którym znajdowała się Lucy. Bardzo za nią tęsknił, ale po jej ostatnich wypowiedzianych słowach czuł do niej lekką nienawiść. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk cichego pukania do drzwi. Zaprosił osobę do środka, wkładając telefon komórkowy do kieszeni spodni od garnituru. Do gabinetu weszła jego sekretarka, obwieszczając mu, że ma gościa. Nie pytając kto to, rozkazał go wpuścić. Kobieta zniknęła za drzwiami, a po chwili oczom szatyna ukazał się nie kto inny jak Max George. Nathan zmarszczył brwi zastanawiając się po co przyszedł mężczyzna, a chwilę później wstał, przywitał się z nim podaniem ręki i wskazał fotel na przeciwko biurka...