sobota, 25 stycznia 2014


            Od kilku dni chodził cały rozdrażniony. Przez ten jeden wieczór, przez tą cholerną jego żonę... Ugh! Lucy nie odbierała jego telefonów, nie chciała go wpuścić do domu i zamykając drzwi przed nosem. Nawet kiedy przyjeżdżał po nią pod szkołę, odwracała się w drugą stronę i jakby nigdy nic odchodziła. Po prostu zerwała z nim jakikolwiek kontakt, nie dając sobie niczego wytłumaczyć. Był wściekły na siebie, ale bardziej chyba na brunetkę za to, że robiła wszystko, by zaciągnąć go do łóżka. On bronił się jak tylko mógł, ale kiedy stwierdziła, że pewnie ma romans z brunetką... Uległ. Nie miał innego wyboru. W końcu nie chciał, aby dowiedziała się o nich. Może byłoby to prostsze rozwiązanie, jednak kilka dni przed rozstrzygnięciem walki z projektem, nie mógł sobie na to pozwolić. Nie w takim momencie... I wszystko było by dobrze, gdyby nie te cholerne jęki Isabeli... Szkoda, że nie zatkał jej wtedy tej przebrzydłej gęby. Teraz nie miałby problemów z Luss... Walnął pięścią w ścianę obok lustra w łazience. Spojrzał w swoje odbicie, po czym odkręcił kran, z którego zaczęła lać się woda, nabrał trochę w dłonie i ochlapał twarz. Zakręcił kurek i wytarł twarz ciemnym ręcznikiem. Koniec... Teraz musi skupić się na pracy, przecież ma jechać do firmy i usłyszeć, który projekt został wybrany. Jego czy też może Georga. Złożył go już kilka dni temu, kiedy Lucy mu trochę pomogła. Uważał, że wyszedł całkiem nieźle dzięki jej pomysłom, które mogły spodobać się klientowi. No, ale wszystko się dzisiaj rozstrzygnie i zobaczymy czy aby przypadkiem jego przeciwnik nie zrobił lepszego projektu. Szatyn westchnął cicho i spojrzał jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze. Garnitur dodawał mu powagi, z resztą raczej zawsze go nosił do swojego biura. Przeczesał jeszcze włosy palcami i wyszedł z łazienki, kierując się do salonu, gdzie zostawił dokumenty i kluczyki. Zabrał owe rzeczy, pochwycił w dłoń teczkę i wyszedł z domu kierując się do swojego cacuszka. Przejechał dłonią po masce samochodu i otworzył drzwi, wsiadając do środka. Włożył kluczyki do stacyjki i odpalił go. Wcisnął sprzęgło, włożył pierwszy bieg i naciskając gaz ruszył w stronę swojej firmy. Kilkanaście minut i był na miejscu. Zaparkował na wyznaczonym miejscu dla jego samochodu i wysiadł zabierając czarną teczkę z miejsca pasażera. Zamknął auto przyciskając mały guziczek na pilocie przy kluczykach i ruszył do wielkiego budynku. Przywitał się na wejściu z ochroną, która już bardzo dobrze go znała i ruszył do windy, która właśnie otworzyła swoje metalowe wrota. Wsiadł do środka i nacisnął mały guziczek z odpowiednim piętrem, gdzie znajdował się jego gabinet. Winda ruszyła a on nerwowo strzelał palcami. Był cholernie zdenerwowany tym co za niedługo usłyszy... Po chwili klaustrofobiczna puszka zatrzymała się, a on wysiadł kierując się do swojego gabinetu. Przy recepcji nowa sekretarka obwieściła mu, że ma gościa, który czeka na sali konferencyjnej. Westchnął cicho i skierował swe kroki w tamtą stronę. Wszedł do środka witając się ze swoim klientem...


            Podjechała taksówką pod oszklony budynek, zapłaciła za kurs i pewnym krokiem ruszyła do środka. Chciała załatwić tą sprawę jak najszybciej, gdyż za niecałą godzinę była umówiona z Marcosem na indywidualny trening. Miał pokazać jej kilka trików i sztuczek, które mogłaby wykorzystać na ważnym dla nich meczu. Przywitała się miło z ochroną i ruszyła schodami na górę. Wolała iść pieszo niż wjechać windą. Tak było dla niej szybciej, a sportowe buty, które miała na nogach wcale jej w tym nie przeszkadzały. Wpadła na korytarz i ruszyła do recepcji. Pytając czy Nathan jest u siebie, sekretarka odpowiedziała, że szatyn jest w sali konferencyjnej i ma gościa. Lucy nie zważając na nic ruszyła w tamtą stronę. Oczywiście szatynka stojąca w recepcji jej na to nie pozwoliła. Krzyknęła za nią, żeby Luss zatrzymała się bo inaczej wezwie ochronę. Nowa laska i znowu kłopoty... - przemknęło przez myśl dziewczynie, po czym odepchnęła sekretarkę i wtargnęła do sali konferencyjnej, gdzie siedział Nathan wraz z klientem. Nie zwracając na nic uwagi brunetka rzuciła białą kopertę przed mężczyznę. Ten zaskoczony jej osobą w tym miejscu, nie był w stanie nic powiedzieć.
- To chyba twoje! - warknęła Lucy i oparła ręce na swoich biodrach.
- Luss? - Sykes w kocu otrząsnął się i wstał ze swojego miejsca biorąc kopertę do ręki. Otworzył papier i zobaczył w środku pieniądze... Spojrzał na brunetkę. Widział, że jest wściekła. Nie czekając na nic, chwycił jej rękę i czym prędzej wyprowadził z sali konferencyjnej, za czym ten młody diabeł rozpęta trzecią wojnę światową na oczach jego klienta. Zaprowadził ją do swojego gabinetu. - Co ty do cholery wyprawiasz? Przychodzisz do sali, gdzie omawiam ważna sprawę z klientem i oddajesz mi to... - wskazał na kopertę, którą po wejściu położył na swoje biurku. - Za co to niby jest? - Spojrzał na nią.
- Za wyjazd! Zapłaciłeś za niego, a ja ci za niego oddaję! Nie chcę być zależna od ciebie, po tym co zrobiłeś!
- Luss daj mi to wszystko wytłumaczyć... - chciał coś powiedzieć, ale brunetka oczywiście musiała mu przerwać. Nie chciała go słuchać. Każdy winny się to tłumaczy jak to się mówi.
- Słuchaj... Ty nie musisz mi nic tłumaczyć! Pieprzyłeś się ze swoją żoneczką, ok! - podeszła do niego i uniosła palec wskazujący na wysokości jego oczu. - Ale nigdy więcej nie będziesz robił tego ze mną! Jestem głupia, że ci zaufałam! Że się z tobą związałam i liczyłam na to, że w końcu odejdziesz od tej pierdolonej idiotki! Ale wiesz co...? Przeszło mi już! Nic do ciebie nie czuję, zupełnie nic, oprócz obrzydzenia! - Spojrzała na niego z pogardą i podeszła do drzwi. Już otwierała drzwi, żeby wyjść na korytarz, jednak odwróciła się w jego stronę. - Mam nadzieję, że pierdolniesz z tą swoją czarnowłosą suką! - Wyszła z jego biura jak najszybciej, gdyż czuła, że łzy napływają jej do oczu, a nie chciała by Sykes to zauważył. Usłyszała jeszcze tylko jak szatyn krzyczy jej imię i próbuję ją dogonić, jednak sekretarka go zatrzymała mówiąc, że musi wracać do klienta. Wsiadła do windy i zjechała na dół, po czym, czym prędzej wyszła z budynku kierując się do postoju taksówek, jednak jedna myśl przyszła jej do głowy. Odwróciła się na pięcie i poszła w miejsce gdzie stał samochód Nathana. - I to twoje pierdolone cacuszko! - Wrzasnęła i wyjęła scyzoryk z torebki, po czym przebiła wszystkie koła, wbijając ostrze we wszystkie cztery opony po kolei. Stanęła patrząc jak powietrze uchodzi z każdego z kół srebrnego BMW. Rozejrzała się dookoła i dopiero teraz odeszła, żeby pojechać w umówione miejsce, gdzie miał czekać Marcos.


            Pożegnał się z klientem, a gdy mężczyzna wyszedł złapał teczkę i rzucił nią o ścianę. Był wściekły... Nie dość, że ten facet wybrał projekt tego przygłupa Maxa, to jeszcze Luss... Miał powoli dosyć tego wszystkiego, co działo się w jego życiu. Czy naprawdę jest taki zły, że wszystko wychodzi inaczej niż on by tego chciał? To jakaś kara za grzechy czy jak? Teraz już wszystko zostało przesądzone. George dostanie kasę, a jego firma upadnie... Sprawiedliwość. Czegoś takiego nie ma. Krzyknął po czym zebrał papiery, które wysypały się z czarnej teczki. Włożył je z powrotem na miejsce i wyszedł z sali kierując się do wyjścia. Miał dosyć tego dnia... Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i zamknąć, gdzieś z dala od innych. Nie chciał czekać na windę, która wlekła się jak ślimak, więc poszedł schodami. Wyszedł z budynku nawet nie żegnając się z ochroniarzami i poszedł w stronę miejsca, gdzie czekało jego zaparkowane auto. Gdy zobaczył przebite opony przeklął pod nosem.
- Lucy... - westchnął i sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Wykręcił numer po taksówkę. Kiedy skończył rozmowę zadzwonił do serwisu, żeby zabrali jego samochód do mechanika. W końcu musi mieć czym jeździć. Po kilkunastu minutach przyjechali i zabrali go, a szatyn wsiadł do taksówki i podał kierowcy adres pod który ma jechać. Chciał się napić jak najszybciej...


            Chwyciła prawą dłonią czarną, wypchaną walizkę i ruszyła w stronę wejścia do dużego domu. Dobrze znała to miejsce... Zdążyła się do niego przyzwyczaić. Weszła po schodkach i wyjęła z torebki pęk kluczy, którymi otworzyła drewniane drzwi. Przekroczyła próg i odstawiła bagaż przy białej ścianie na korytarzu. Podeszła do kuchni i nalała sobie do przezroczystej szklanki trochę soku pomarańczowego, by po chwili móc się nim delektować, siedząc na ciemnej kanapie i włączając telewizor w poszukiwaniu swojej ulubionej telenoweli. Zdrady, intrygi... Tak ona to uwielbiała, a najlepsze było to, że sama w tym siedziała i jak na razie bardzo dobrze jej w tym szło. Nagle usłyszała jak ktoś wchodzi do domu... Odstawiła szklankę i wyłączyła sporych rozmiarów plazmę. Rzuciła czarny pilot na fotel obok, a sama pobiegła do wejścia, żeby zobaczyć kto przyszedł. Gdy zobaczyła bruneta, uśmiech momentalnie pojawił się na jej twarzy. Wskoczyła na mężczyznę oplatając nogami jego biodra, a rękami szyję i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Uwielbiał smak tych delikatnych i miękkich ust, którymi mógł się nie raz rozkoszować.
- Wreszcie jesteś... - oderwał się od niej i uśmiechnął szeroko.
- Max no przecież obiecałam. Zostawiłam temu pacanowi karteczkę... Że odchodzę. Teraz jestem z tobą. Z moim najlepszym i najseksowniejszym mężczyzną na świecie. - Pokazała rządek białych zębów i zeszła z bruneta.
- Miło mi to słyszeć. No i tak jak pisałem... Dzisiaj oblewamy mój sukces. Dzień w którym pokonałem tego idiotę Sykesa i dostałem kontrakt. Klient wybrał mój projekt, a nie tego przydupasa, który nie umie nic dobrze zrobić. 
- W końcu mój Max jest najlepszy. - Isabela ponownie uśmiechnęła się szeroko i ponownie zatopiła w ustach Georga.
- Chodź... Idziemy oblać mój sukces. Kupiłem pyszne wino. - brunet złapał dłoń czarnulki i zaprowadził do sypialni, gdzie po chwili do dwóch kieliszków nalał czerwonej cieszy. Po pokoju rozległ się jego głos... - Za mój projekt i za nas!


            Z taksówki wysiadła brunetka, płacąc kierowcy za kurs. Uśmiechnęła się do mężczyzny na pożegnanie i pognała w miejsce, gdzie była umówiona z Marcosem. Widząc go, pomachała i gdy tylko znalazła się przy nim, przywitali się całusem w policzek. Po chwili założył swoją torbę sportową na ramię i poszli na boisko, gdzie dziewczyna miała zacząć trening prowadzony przez chłopaka. Miał jej dać parę rad i trochę ją potrenować, żeby na meczu była w formie. W końcu musieli to wygrać, a znając ich przeciwników na pewno nie będzie łatwo. Lucy zdjęła spodnie, zakładając krótsze oraz zdjęła bokserkę, zmieniając ją na luźniejszą koszulkę, by było jej wygodniej. Na koniec związała swoją burzę loków w koński ogon i była już gotowa. Spojrzała na przebierającego się Marcosa i pokręciła głową, śmiejąc się przy tym, że się tak wolno rusza. Pobiegła na murawę, by się rozgrzać. W końcu nie mogła sobie pozwolić teraz na jakąkolwiek kontuzję. Zawody najważniejsze. Zrobiła jedno okrążenie, po czym dołączył do niej Marcos. Chciała sprawdzić jego możliwość, a raczej czy da mu radę, choć tak naprawdę szanse były niewielkie. Przyśpieszyła odbiegając kawałeczek od bruneta, jednak nie na długo, bo ten, gdy tylko zobaczył, że go wyprzedziła zebrał więcej sił i przyśpieszył kroku doganiając ją. Zatrzymała się śmiejąc i siadając na zielonej trawie. Rozkraczyła nogi i chwyciła za przednią część butów rozciągając się.
- Jesteś za szybki, a do tego masz dobrą kondycję. - Westchnęła i wyprostowała się.
- No wiesz, już trochę lat gram w piłkę w różnych drużynach, więc się nie dziw. Ty też nie masz najgorszej.
- O to miło mi to słyszeć, bo mój... - zamilkła. Spojrzał na nią unosząc brwi do góry. - Nie nic. Po prosto ktoś inny uważa, że mam słabą, choć po części to prawda. Ze mnie żadna sportsmenka. 
- Nie przesadzaj, a teraz wstawaj bo zaczynamy. Może się trochę pokiwamy? Ja spróbuję ci zabrać piłkę, a później ty mnie. - Chwycił jej dłoń i pomógł wstać na równe nogi. Poszedł do miejsca, gdzie zostawił swoją sportową torbę i wyjął z niej piłkę, kopiąc ją do niej, co z łatwością przyjęła. - Zaczynamy! - krzyknął do brunetki i zaczęli kiwanie. Na początku szło jej całkiem nieźle, ale im dłużej to trwało i im mniej skupiała się na tym co robi, Marcos z łatwością zabierał jej piłkę. Myślała, że chociaż podczas treningu zapomni o Sykesie i wyżyję się na piłce, jednak jak na razie stawało się zupełnie odwrotnie, a zwłaszcza z tym pierwszym. Chciała dać z siebie wszystko, aby Marcos był z niej dumny. Lubiła go i gdzieś w podświadomości chciała go uwieść. Zwłaszcza po tym co zrobił jej Nathan. Cała mokra kopnęła w końcu z całej siły w piłkę i krzyknęła wyładowując swoje emocje. Przebiegła jeszcze kawałek, lecz niefortunnie postawiła nogę i upadła. Nic sobie jednak nie zrobiła... Usiadła podciągając kolana pod brodę, chowając twarz w dłoniach. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Przestraszony Marcos podbiegł do niej i ukucnął. - Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku... - jęknęła zabierając dłonie z twarzy i pokazując już rozmazany makijaż. Marcos podniósł rękę i zdjął z jej twarzy grzywkę, która wyskoczyła wcześniej spod gumki do włosów.
- Wiem, że dzisiaj nie idzie ci tak jak zawsze, ale to nic nie szkodzi. Każdy ma złe dni, tak już jest... - Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny i usiadł obok niej. Lucy pokręciła przecząco głową, wycierając łzę spływającą po jej czerwonym policzku.
- To nie o to chodzi... - mruknęła. Spojrzał na nią pytająco. Już chciał coś powiedzieć, ale ona była szybsza. - Myślałam, że mnie kocha... Byłam taka głupia... Przecież kto normalny odejdzie od swojej żony. Zapewniał mnie, że jak tylko skończą mu się problemy w pracy to zrobi to i będzie ze mną... Co prawda wiedziałam, że pewnie dopiero to nastąpi jak odda ten projekt... Był taki czuły i kochany. Ale czego ja się spodziewałam?! Zabawił się mną, a przy najbliższej możliwej okazji poszedł do łóżka z tą swoją pierdoloną Isabelą i to jeszcze wtedy jak ja byłam za ścianą! A najbardziej boli to, że mu zaufałam. Zakochałam się w nim bez pamięci, oddałam się mu... Był pierwszym facetem, z którym... Ugh! Idiota... Cholerny idiota... - Rozpłakała się jak mała dziewczynka. Przez cały ten czas, gdy mówiła brunet jej nie przerywał. Słuchał jej uważnie, chcąc aby wyrzuciła z siebie wszystko, co leżało jej na sercu. Gdy przestała mówić, objął ją ramionami i przytulił, by wypłakała się w jego koszulkę, żeby się uspokoiła. Gdy emocje z niej trochę opadły, oderwała się od niego i otarła policzki z łez. - Przepraszam... Nie powinnam.
- Daj spokój... Przecież nic się nie stało. Widocznie musiałaś w końcu wybuchnąć, bo pewnie nosiłaś to w sobie jakiś czas. - Uśmiechnął się przyjaźnie i chwycił jej podbródek tak, żeby na niego spojrzała. - Wiesz... Gdy pierwszy raz spotkałem ciebie to zobaczyłem śliczną i utalentowaną dziewczynę, ale też bardzo zadziorną i seksowną, bo nawet w sportowym ubraniu wyglądasz bardzo uwodzicielsko. Po paru treningach myślałem, że chcesz mnie zdobyć... Przynajmniej tak to wyglądało. Te uśmiechy i takie inne, ale po tym co powiedziałaś. Chyba się myliłem... Ty kochasz tamtego, a on jest draniem skoro cię tak potraktował.
- Chyba się nie myliłeś... Bo fakt, chciałam cię poderwać. - Uśmiechnęła się delikatnie i przybliżyła swoją twarz, wpijając się namiętnie w jego usta. Zaskoczyła go tym gestem, jednak po chwili położył dłoń na jej policzku i odwzajemnił pocałunek...


            Zajechał pod dom swoim srebrnym BMW. Wysiadł z niego, chwytając w dłoń czarną teczkę. Był wściekły całym dniem. Miał dosyć wszystkiego... Jak zawsze wszystko musiał schrzanić. Zamknął samochód i wszedł po schodach do domu, wyjmując kluczyki z kieszeni i otwierając nimi drzwi. Wszedł do środka rzucając schowane papiery, gdzieś na podłogę w korytarzu. Rozluźnił krawat i zdjął go przez głowę, wchodząc do salonu i rzucając go na kanapę. To samo zrobił z marynarką i koszulą. Podszedł do barku i wyciągnął z niego butelkę z przezroczystą cieczą. Odkręcił korek i przystawił gwint do swoich ust, biorąc kilka łyków procentowego napoju. Tak to było mu potrzebne... Chciał teraz się zalać w trupa, nie myśleć o problemach. I tak był skończony pod każdym względem, krótko mówiąc wszystko spierdolił... Usiadł na dywanie opierając się o białą kanapę i wlewając kolejne łyki wódki. Pierdolić pracę... Jest szefem, nic się nie stanie, że jutro nie pójdzie do firmy. Z resztą... Jakiej firmy? Jutro i tak może już jej nie być. Co go obchodzi ta wredna suka, która zaciągała go do łóżka... Często skutecznie jej odmawiał tłumacząc, że jest zmęczony... Nie chciał 'zdradzać' Luss... Ale co z tego jak tamtego wieczoru ten potwór zrobił wszystko, żeby znalazł się z nią w tym przeklętym łóżku i pieprzył się z nią, choć nie chciał. Mógł już wcześniej ją kopnąć w dupę, ale co z tego... Był cholernym gnojem, który nie chciał narobić sobie w tamtym momencie jeszcze więcej problemów. A teraz? Już żadnego nie miał... Bo w końcu wszystko spieprzył. Teraz liczyło się tu i teraz, czyli ten alkoholowy trunek zwany wódką. W niecałe 30 minut wypił całą butelkę. Wstał chwiejnym krokiem i podszedł do barku wyciągając kolejną napełnioną butelkę. Wracając z powrotem na swoje miejsce zobaczył małą karteczkę leżącą na stoliczku obok kanapy. Chwycił ją w dłoń i zaczął czytać, jednak literki mu się zlewały. Wytężył wzrok i zaczął czytać:
Odeszłam. Nie mogłam tak dłużej żyć... Prawie cały czas byłeś poza domem, nie zauważałeś mnie, nie odbierałeś moich telefonów. Cały czas byłeś zmęczony... Chcę znowu poczuć, że żyję, a nie czekać na ciebie późnym wieczorem w łóżku i zamartwiając się czy nic ci nie jest. Nie widzę już z tobą przyszłości, choć cię kocham. Wybacz... Isa. Gdy skończył uśmiechnął się do siebie. I po problemie... Szkoda, że dopiero teraz, gdy już spierdoliła mi wszystko. - pomyślał i odkręcił korek od drugiej butelki. Napił się kilka łyków jednym tchem i wstał idąc do łazienki, by odcedzić swoje kartofelki. Przeszedł przez korytarz, przewracając przy tym kwiatek. Wszedł do łazienki i rozpiął rozporek... Po załatwieniu potrzeby naciągnął z powrotem spodnie i wyszedł z pomieszczenia kierując się znowu do salonu, by napić się wódki. Usiadł znowu na dywanie i wlał w siebie kolejną porcję przezroczystej cieczy. Nie minęło dużo jak kolejna butelka została opróżniona, a on legł na dywanie całkiem pijany...

5 komentarzy:

  1. fantastyczny rozdział:)
    szkoda że Nathan przegrał w tym projekcie:(
    no ale w końcu jest wolny bo Isabel sama odeszła ale się cieszę:D
    no ale mam nadzieje że w następnym rozdziale pogodzi się z Luss bo jak nie to Ci chyba tego nie wybaczę;p
    no niech Lucy się opamięta i nie zadaje się z tamtym kolesiem ma być z Nathanem i to jak najszybciej:)
    weny dużo życzę i czekam z niecierpliwością na next;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Luss ogarnij się kobieto. To Nathan jest ten jedyny. Isa boże nareszcie odeszłaś idiotko. Boże nie. Niech ten Navas spieprza na drzewo. Po cholerę on się w ogóle pojawił. Koniec mych przemyśleń czas na next

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahahaha , to żeś dowaliła XD On ma się z nią pogodzić bo jak nie to Ci nogi powyrywam XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietne <3
    Nominowalam Cie Do LA :D http://story-about-max.blogspot.com/2014/01/rozdzia-12-la.html?showComment=1390726184155#c126663838367109848

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkońcuuuuu
    Jupiii nawet niewiesz jak się cieszę ze ta suka sb poszła szkoda mi Nathana że przegral ze lucy się do niego nie odzywa mam nadzieję że wrócą do sb !
    Kochana dużo Weny i czekam z niecierpliwoscia na nn ;**

    OdpowiedzUsuń