czwartek, 26 grudnia 2013


         Siedem długich godzin spędzonych w szkole. Narzekanie nauczycieli, że już niedługo matura, a nasza klasa nic nie umie. Jak my w ogóle zamierzamy ją zdać?! Normalnie! Jeszcze jest czas na naukę, a teraz trzeba korzystać z najlepszych chwil młodości. Spotkania, imprezy, wygłupy. Zwłaszcza, że jesteśmy już dorośli. Hmm... Może inaczej to ujmę. Mamy przekroczoną linię wieku, w którym wchodzi się w dorosłość. Odpowiadasz już sam za siebie i za to co robisz... Tfuuu! Wróć... Do szkoły! Mamo, jak mi się dłużyły te lekcje...
Po dzwonku młoda brunetka wybiegła z budynku. Słońce, ciepło... Aż sam uśmiech pchał się na usta. Torbę wypchaną książkami wpakowała do schowka pod siedzeniem skutera, wsiadła na niego i odpaliła. Silnik wydał cichy pomruk. Znowu był gotowy do jazdy. Dziewczyna uwielbiała mknąć nim przez miasto. Zawsze wtedy czuła się wolna, kiedy powiew powietrza muskał jej policzki.
- Lucy! Lucy! - Podbiegł do niej przystojny brunet. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Za bardzo ją w przeszłości zranił i dlatego też niedawno z nim zerwała.
- Matko, Parker czego ty jeszcze ode mnie chcesz? - Patrzyła na chłopaka trzymając w rękach biały kask. Wolałaby założyć go na głowę i odjechać, olewając bruneta. Nie chciała z nim rozmawiać. Bo i po co? Ona już mu powiedziała wszystko co miała do powiedzenia. - Daj mi wreszcie spokój. Mam dosyć tego twojego nękania mnie. Zrozum wreszcie, że nie wrócę do ciebie. Nigdy.
- Ale kochanie...
- Tom, cholera nie mów ta do mnie.
- Dobra. Lucy, ja... Ja chcę to naprawić. Chcę aby było tak jak dawniej, kiedy byliśmy ze sobą bardzo blisko.
- Chcesz naprawić? Ty słyszysz co mówisz? Ja już tobie nigdy nie zaufam. Nie będę z kimś, kto jest damskim bokserem.
- Ja nie chciałem tego zrobić...
- Jasne, tak jak kilka razy wcześniej. - Weszła mu w słowo. - Ty się nigdy nie zmienisz. Zawsze będziesz takim złamanym kutasem jak jesteś. Sama siebie nie rozumiem jak mogłam być z kimś takim. - Spojrzała na niego. Po tych słowach widać było jak w Tomie wzbiera złość. - Prawda w oczy kole co? Ja już do ciebie nie wrócę. Współczuje twojej przyszłej dziewczynie. - Nagle poczuła pieczenie twarzy. Tak, po raz kolejny brunet wymierzył jej siarczysty policzek. Lucy złapała się za pulsujące miejsce i spojrzała z politowaniem na chłopaka. - Teraz oczywiście też nie chciałeś. Żal mi cię. - Założyła na głowę kask.
-Lucy przepraszam... Cholera! Lucy...
        Dziewczyna przekręciła gwałtownie rączkę od gazu i ruszyła prawie taranując Toma. Chłopak w ostatniej chwili odskoczył na bok i patrzył wkurzony na siebie jak brunetka odjeżdża. Nie chciał jej zrobić krzywdy, a jednak czasem nie kontroluję tego co robi. Brunetka jechała przez miasto myśląc o Parkerze i o tym co się stało w ostatnim czasie. Nie była zła na chłopaka. Było jej go żal, że w ogóle taki ktoś istnieje. Wiele przez niego wycierpiała. Tyle łez przez niego wylała. Zawsze czuła się gorsza. Myślała, że to ona jest nie w porządku i dlatego brunet tak się zachowywał w stosunku do niej. Pierwszy raz uderzył ją w klubie, niecały rok temu. Tylko i wyłącznie za to, że inny chłopak poprosił ją do tańca, a ona się zgodziła. Wystarczyło, że rozmawiała z osobnikiem o płci przeciwnej i już miała pewne uderzenie w twarz. Był chorobliwie zazdrosny... Coś niewinnego, nawet kiedy spojrzała na któregoś z chłopaków i już wtedy brunetowi buzowała krew w żyłach. Tak naprawdę miała tego dosyć, ale bała się od niego odejść. W końcu dzięki pomocy Kelsey zdobyła się na odwagę i go rzuciła. No właśnie można sobie zadać pytanie... Skoro Lucy jest taką odważną osobą, lubiącą wyzwania to czemu bała się odejść od chłopaka? W życiu była szaloną osobą, która uwielbia ryzyko. Przy Tomie... On sprawił, że straciła poczucie własnej wartości i zawsze przyjmowała jego zadnie, nie mając swojego. Kiedy z nim zerwała, wszystko się zmieniło. Poczuła, że znowu żyję i może być sobą, bez żadnych ograniczeń i tłumaczenia się komukolwiek.
W tym samym czasie przystojny szatyn o zielonych oczach wyszedł z dużego budynku. Skończył na dziś swoją pracę. Godzina 15. Normalnie wychodził pod wieczór ok. 18 - 19. Jednak teraz... Jest niecały miesiąc po ślubie. Kilka dni temu wrócił z podróży poślubnej. Szczęśliwy, zakochany, żyjący miłością do kobiety, która tak niedawno oddała mu swoje serce do końca życia. Nacisnął mały przycisk przy kluczykach i usłyszał cichy dźwięk otwierającego się samochodu. Otworzył drzwi swojego srebrnego, sportowego BMW. Uwielbiał swoje auto. Dbał o nie jak tylko mógł. Takie jego małe zboczenie... Kiedy jego cacko było lekko pobrudzone już był wkurzony na cały świat dookoła. Zasiadł na miejscu kierowcy, włożył kluczyki do stacyjki i je przekręcił. Auto wydało cichy pomruk. Szatyn uśmiechnął się lekko do siebie i ruszył. Za oknem przesuwały się kolejno bloki, budynki urzędowe, centra handlowe. Zatrzymywał się na czerwonym świetle, a gdy tylko pojawiało się zielone, z piskiem opon ruszał dalej. Usłyszał dźwięk swojego telefonu. Wziął go do ręki i odebrał przystawiając do ucha. Był zajęty rozmową. Nagle przed jego oczami ukazała się dziewczyna na skuterze. Gwałtownie nacisnął hamulec, lecz nie zdążył... Uderzył w nią. Dziewczyna spadła ze skutera, który przygniótł jej nogę. Mężczyzna był w szoku. Potrącił dziewczynę. Czy jest cała? Kiedy dotarło do niego co się stało wysiadł czym prędzej z samochodu i podniósł skuter uwalniając nogę brunetki.
- Do cholery jasnej jak ty jeździsz idioto?! To ja miałam pierwszeństwo! - Brunetka podniosła się krzycząc i patrząc na szatyna. On nawet nie zdążył nic powiedzieć bo ona od razu na niego naskoczyła. Kiedy dziewczyna zobaczyła przed kilkoma minutami pędzący wprost na nią samochód, w jej głowie przelatywało wszystko to, co przeżyła w swoim życiu. - Mogłeś mnie zabić palancie!
- Ej młoda, spokojnie. Przepraszam...
- W dupie mam twoje przepraszam. No zajebongo mam rozwalony skuter. Przez ciebie! - Powiedziała patrząc na pojazd i jej wzrok przykuło pokrzywione przednie koło. - No i ciekawe kto mi za to zapłaci...
- Ja. Młoda no przepraszam. Przecież ja nie zrobiłem tego specjalnie.
- A cholera cię wie człowieku.
Szatyn wyjął telefon i zadzwonił po pomoc drogową.  Po kilku minutach skończył rozmowę i spojrzał na dziewczynę. Dopiero teraz zauważył jej urodę. Był pod wrażeniem jej brązowych włosów, opadających na jej ramiona, długich opalonych nóg i paru innych części jej ciała.
- Za niedługo przyjadą po skuter. Oddam go do mechanika i zapłacę za jego naprawę. Zgoda? - Spojrzał na dziewczynę i czekał na odpowiedź.
- Okej, niech będzie. Tylko ma wyglądać jak nowy. - Zmroziła go wzrokiem i wyjęła ze schowka torbę z książkami.
- Tu masz moją wizytówkę. Zadzwonisz jutro to ci powiem co i jak. - Podał jej mały kartonik z danymi i się uśmiechnął. Brunetka spojrzała na wizytówkę. "Nathan Sykes. Imię takie sobie, ale nazwisko ładne." - Przemknęło jej przez myśl, po czym zgarnęła ją i schowała do kieszeni. Zobaczyła swoją obdartą nogę.
- Tsaa... Jeszcze to. No po prostu zaje*biście! Kto ci w ogóle człowieku dał prawo jazdy...
- Do wesela się zagoi.
- To fajnie tylko, ze ja nigdy nie będę miała wesela. - Była taka zła na mężczyznę... Nie dość, że ją potrącił to rzuca jeszcze te swoje głupie gadki. Za kogo on się uważa... Jednak musiała przyznać, że szatyn był bardzo przystojny. Podobała jej się jego postura ciała, gdzie koszula opinała się na jego umięśnionym torsie. Jego zielone oczy... Ale charakterek to miał paskudny. Nie podobał je się. Zadufany w sobie dupek. Cały czas takich spotykała na swojej drodze, ale ten widać był wyjątkowo zapatrzony w siebie. Ważny biznesmen. Za niedługi czas przyjechała pomoc drogowa. Szatyn omówił z nimi wszystko i wsiadł do swojego samochodu, oglądając go wcześniej ze wszystkich stron, czy wszystko było w porządku.
- A ty przepraszam nie na za dużo sobie pozwalasz? - Spojrzał na brunetkę siedzącą na miejscu pasażera. Nie zauważył nawet kiedy wsiadła. - Załatwiliśmy już wszystko więc wysiadaj.
- Słucham? O sorry kolego, ale mnie potrąciłeś. Nie mam skutera, więc odwieziesz mnie do domu. Nie będę się człapać na piechotę. - Powiedziała kładąc nogi na deskę rozdzielczą.
- Po pierwsze nie jestem twoim kolegą. Dla ciebie dziewczynko jestem panem Nathanem lub panem Sykes. Po drugie nie było takiej umowy, a po trzecie... Zdejmij te nogi! - Wkurzył się i ręką zdjął jej opalone nogi z deski. - I nie waż się ponownie ich położyć! - Warknął na nią.
- Po pierwsze nie dziewczynko, jestem już dorosła. Po drugie jestem Lucy. Po trzecie będę do Ciebie mówić jak chcę. Po czwarte ale ty jesteś nerwus. Po piąte bo co? - Spojrzała na niego i przyszykowała się do ponownego położenia nóg na zakazanym miejscu.
- Bo cię nie odwiozę. - Ruszył z piskiem opon. - Gdzie mam cię odwieść?
Dziewczyna podała mu adres zamieszkania i zapięła pasy. Jak on jeździ tak jak widziała, to wolała czuć się bezpieczna chociaż w ten sposób. Nathan skierował się we wskazane miejsce. Nagle rozległ się po samochodzie głośny dźwięk dzwonka jego komórki. Odebrał go i włączył tryb głośnomówiący. Nie chciał znowu ryzykować wypadkiem.
- Tak kochanie?
- Nath... Co się dzieje? Już dawno powinieneś być w domu.
- Tak skarbie wiem, ale wypadło mi coś po drodze. Niedługo będę.
- Okej. Misiu...
- Tak?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Ja ciebie bardziej.
- Nie, bo ja.
- Nie, bo... - Lucy rozłączyła rozmowę naciskając mały, czerwony guziczek. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, a za razem wściekły.
- Po cholere to zrobiłaś? Czemu rozłączyłaś moją rozmowę z żoną?!
- A to twoja żona? Ups... - Zaśmiała się. - Nie mogłam już słuchać jak sobie słodzicie. Niedobrze mi się robiło. - Udała że wymiotuję.
- To nie powód, żeby komuś kończyć rozmowę. Nie twój telefon. Trzeba uszanować drugiego człowieka.
- Nie narzekaj. Pociupciacie sobie w domu jak wrócisz za jakiś czas. Długo jesteście małżeństwem? Ładna jest? Jak ma na imię? - Zadawała mu kolejno pytania, patrząc na jego skupioną twarz kiedy prowadzi.
- Nie za dużo tych pytań? Raczej nie powinno cię to obchodzić.
- Matko... Tak tylko pytam. To już nie można? - Przekręciła oczami niezadowolona.
- Ma na imię Isabela. Niecały miesiąc temu wzięliśmy ślub i tak jest bardzo ładna.
Cholera! Zajęty... A taki przystojny. Musiał wziąć ten głupi ślub?! Zajęłabym się nim. Co z tego, że jest sporo starszy? Wiek nie gra roli. Jakbym się postarała to mogę się założyć, że byłby mój. Z resztą... Zawsze mogę spróbować. Okaże się czy naprawdę tak kocha tą swoją I... Jak ona miała? I... I... Izolda? Nie... A! Już wiem. Isabela. No to tą całą Isabelę. A tak w ogóle jestem pewna, że ona jest brzydka. Na pewno brzydsza i głupsza ode mnie. Kurcze no, nie mógł zaczekać z tym ślubem?! Matko Lucy... Właściwie o czym ty myślisz...?! Facet cię potrącił, a ty rozważasz opcję czy go poderwać czy też nie?! Głupia jesteś! Uspokój się! Zajmij się swoim życiem! On cię nie obchodzi przecież. Ale... On jest mega przystojny... Lucy! Skończ do cholery! Dobra, już się ogarniam. Wdech, wydech, wdech, wydech.
- To tu. Zatrzymaj się. - Odpięła pasy i chwyciła torbę z książkami. Nathan zatrzymał się i spojrzał na nią.
- To zadzwoń do mnie, żeby dowiedzieć się co ze skuterem. I... Jeszcze raz przepraszam. - Naprawdę było mu przykro. Gdyby nie ten telefon od przyjaciela, nie potrąciłby jej. Za bardzo zajął się rozmową.
- Jasne, dzięki. Cześć. - Chwyciła za klamkę, otworzyła drzwi, po czym wyszła i skierowała się do drzwi domu. Kiedy była już przy nich, odwróciła się jeszcze w stronę samochodu gdzie napotkała wzrok szatyna. Kiedy to zauważył odwrócił głowę i odjechał z piskiem opon.
- Nadąsany dupek... - Mruknęła brunetka i weszła do domu. Od razu pobiegła na górę do swojego pokoju, nie odpowiadając nawet na pytanie swojej matki czemu wróciła tak późno. Co ją to obchodzi?! W końcu Lucy jest już osobą pełnoletnią. A jej rodzice, a w szczególności matka kontrolują ją na każdym kroku. Fakt, lubi czasem porozrabiać, ale w końcu jest już dorosła i odpowiada sama za siebie, a oni traktuj,ą ją jak małe dziecko, które trzeba pilnować 24 godziny na dobę, żeby nie zrobiło sobie nic złego. Paranoja jakaś... Niech pilnują małej Loly, czteroletniej siostry Lucy. Mała jest oczkiem w głowię całej rodziny. Nawet brunetka się przy niej rozpływa. No ale własnie... Normalnie kiedy urodzi się małe dziecko w rodzinie to starsze rodzeństwo idzie w odstawkę, a tu? Czy to nie dziwne, że opieka i kontrolowanie przez rodziców jeszcze bardziej spoczywa na tobie niż kiedyś? Nie mówię, że nie zajmują się tym małym szkrabem, ale bez przesady, żeby ograniczać młodą dziewczynę. Dziecko potrzebuję dużo uwagi, ale nie osoba pełnoletnia.Lucy wpadła do pokoju i usiadła na łóżku, rzucając torbę w kąt pokoju. Wyjęła z kieszeni wizytówkę, którą dostała od szatyna i kilka razy przeczytała jego nazwisko mając przed oczami jego wygląd.
"Nath tak? Ha... Obiecuję ci, że tak szybko się nie pożegnamy po tym wypadku..." - Uśmiechnęła się do siebie i poszła do kuchni coś zjeść. Telefon do niego wykona pod wieczór. Może przeszkodzi w czymś szatynowi i jego żonie. Oby!


         - Kochanie... - Niska szatynka pocałowała w szyję swojego męża. Miała ochotę na coś niegrzecznego. W końcu są po ślubie niecały miesiąc. Niedawno wrócili z podróży. A ona? Cały czas ma na niego ochotę. Mogłaby ciągle się z nim kochać. Uwielbiała jego ciało... Takie... Umięśnione, wysportowane... A ten tyłeczek. Ha! Miała go tylko dla siebie. Cały wyjazd na Jamajce przesiedzieli w sypialni. No dobra może połowę. Stosunek za stosunkiem,. Orgazm za orgazmem. Wielka rozkosz i pożądanie. Niewinne gierki i takie, o których niektóre dziewczyny wstydziłyby się nawet myśleć. Co to za problem zrobić facetowi loda? Sama satysfakcja z tego jak widzi się tą wielką rozkosz malującą się na jego twarzy i kiedy ciche jęki dochodzą do twoich uszu. A jeszcze kiedy twój facet odwdzięczy się tym samym... Odlatujesz. - Chodź do sypialni... Mam na ciebie wielką ochotę... Na ciebie i twojego przyjaciela. - Wsunęła rękę do jego spodni i bokserek i lekko zaczęła masować jego przyrodzenie. Nie mogła narzekać na to jak obdarzył go los. Uwielbiała jak jego penis penetruję jej ciasną cipkę, dając coraz więcej rozkoszy z każdym jego ruchem.
- Oj kochanie... Widzę, że ktoś tu jest bardzo niewyżyty... - Nathan uśmiechnął się do swojej żony i pocałował ją. Dziewczyna wyciągnęła rękę z jego ubrania i łapiąc za koszulkę zaczęła ciągnąć do sypialni. Kiedy byli już w pomieszczeniu, a szatyn położył ją na łóżku całując ją, rozległ się dźwięk jego komórki. Isa spojrzała na niego znacząco.
- Nie odbieraj nie teraz... - I przyciągając go do siebie, zrobiła malinkę na jego szyi.
- Kochanie, ale jeżeli to coś ważnego z firmy... Muszę odebrać. - Odkleił się od dziewczyny i sięgnął po komórkę. Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Nieznany numer... - Przepraszam cię kochanie na chwilę. Zaraz wrócę. Nie ostygnij mi. - Pocałował ją jeszcze szybko i czym prędzej wyszedł z sypialni. - Słucham.
- Nathan... Sykes.
- Tak to ja. Kto mówi?
- Nie poznajesz mnie?
- Przepraszam, nie mam pamięci do głosu.
- Jak można mnie nie pamiętać? Potrąciłeś mnie dzisiaj! - Usłyszał krzyk w słuchawce i na chwilę odstawił telefon od ucha. Kiedy krzyk ustał ponownie przyłożył do siebie.
- A to ty... Ale mówiłem, żebyś jutro zadzwoniła.
- Jutro. Wiem, dlatego dzwonię.
- Jutro... Dzisiaj nie jest jutro.
- Jutro też zadzwonię spokojnie. Mam nadzieję, że nic ci nie przerwałam z twoją żoną. Jakieś bara bara.
- Nie twoja sprawa. Ale... - Zawahał się. - Nie przeszkodziłaś.
- Czyli tak. Musisz to przeboleć. Chciałam ci tylko powiedzieć, że jutro o godzinie 7.20 czekam pod moim domem. Masz być równo o tej godzinie.
- Posłuchaj młoda. Na to się nie umawialiśmy. Oddałem skuter do naprawy? Oddałem. Więc jesteśmy kwita.
- O nie nie nie kochany. Nie mam skutera, nie mam jak jechać do szkoły. Dlatego ty mnie do niej zawieziesz, a także i odbierzesz. Z resztą będziesz mnie woził przez najbliższy tydzień.
- Że co przepraszam? Chyba śnisz dziewczynko.
- Po pierwsze już ci coś mówiłam na temat dziewczynki. Jestem LUCY. - Przeliterowała. - Po drugie... A chcesz żebym poszła na policję, że mnie potrąciłeś i zwiałeś z miejsca zdarzenia?
- Nie zwiałem i dobrze o tym wiesz.
- Tak? A masz na to dowody?
- Chociażby to, że zadzwoniłem do pomoc drogową i dałem skuter do naprawy.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Mogę zrobić tak, że i tak to mi uwierzą a nie tobie i to ty będziesz miał rozprawę sądową. To jak?
- Niby jak? Nie bądź śmieszna...
- A chcesz się przekonać czy mam rację? - Chwila ciszy.
- Okej będę u ciebie punkt 7.20 przed domem, ale nie zamierzam na ciebie czekać. Nie będzie cię to odjeżdżam. Rozumiemy się?
- Tak. Buziaki. Ciaaooooo! - Rozłączyła się.
Kur*wa! O co tej dziewczynie chodzi?! Za kogo się ona uważa?! Coś czuję, że będę miał przez to same kłopoty. Przecież ona jest jakaś walnięta. Pf... A ja się daję wykorzystywać! Idiota! Nie mogłeś potrącić jakiejś staruszki?! Nie, to by było chyba jeszcze gorsze... Matko. Naprawa za skuter, wożenie przez tydzień do szkoły?! Nie za dużo sobie pozwala?! Ale dobra... Jutro ją odwiozę. A później... Muszę ją zbadać. Przekonam się jaka jest i gdzie tkwi jej słaby punkt. Wtedy ja to sprytnie wykorzystam, a ona się odczepi raz na zawsze. Ładna jest, ale charakterek. Uuu... Huragan. I to jeszcze jaki... Nie dość, że szybka i zwinna to do tego jeszcze sprytna i przebiegła.
- Nath! - Szatyn usłyszał wołanie swojej żony dobiegające z sypialni. Przez rozmowę z osiemnastolatką stracił ochotę na jakiekolwiek gierki z Isabelą. Teraz to nie żona siedziała w jego głowie. Miał teraz inne zmartwienia i cele. Lucy. Młoda brunetka, która jak widać próbuje go wykorzystać i naciągnąć na jak najwięcej forsy. Co z tego wypadku wyniknie... Sam jeszcze tego nie wiedział. Jedyne co mógł się domyślać to to, że tak łatwo się jej nie pozbędzie.

1 komentarz: