Czarne BMW zajechało pod sporawych rozmiarów dom, a z niego wysiadł McGuiness. Poprawił marynarkę i zatrzasnął drzwi do swojego auta. Wszedł na niewielki ganek i zapukał. Odczekał chwilę, lecz nikt nie odpowiadał... Nacisnął klamkę i o dziwo drzwi był otwarte. Szatyn zdziwił się trochę, że jego przyjaciel nie zamknął domu na noc. Wszedł do środka wołając głośno jego imię. Wszedł do salonu i nie był za szczęśliwy widząc kilka pustych butelek po wódce po przewalanych na podłodze i śpiącego Sykesa na środku puchatego dywanu. Westchnął cicho i zabrał szkło, wyrzucając je do kosza w kuchni. Pokręcił głową widząc jaki panuje bałagan. Widać szef firmy architektonicznej załamał się rozstaniem z młodą brunetką. Ukucnął przy przyjacielu i szturchnął go lekko, by obudzić go ze snu. Szatyn otworzył oczy i jęknął chwytając się za głowę. Kac męczył... Ale co się dziwić jak mężczyzna wypił sam kilka butelek wódki. Nathan spojrzał na Jay'a i się lekko skrzywił.
- Cześć... - mruknął cicho i usiadł masując palcami skronie. Nigdy więcej alkoholu. Chociaż... Czy tego dotrzyma to nie wie. Chyba lepiej zalać się w trupa i nie pamiętać co się stało. Pójdzie do sklepu i kupi kilka wódek do wypicia, bo z barku już wszystkie wziął.
- O stary... Widzę, że ty dzisiaj jesteś niezdolny do pracy, ani do niczego innego. I po co było tyle pić? - McGuiness przekrzywił lekko głowę w bok i przyjrzał się uważnie przyjacielowi, ten tylko jęknął.
- Jeeeezuuu.... Ciszej... Ja pier*dole moja głowa... - Sykes rozejrzał się po pomieszczeniu i próbował sobie przypomnieć co wczoraj wieczorem się stało. To, że pił to na pewno, bo przecież w innym wypadku nie nawalałby go tak łeb. Pamiętał tylko jak Lucy przyszła do jego firmy, gdy ten miał spotkanie. Właśnie... Przegrana, przebite opony i... Tak to pamiętał doskonale. Isabela się wyprowadziła. Jedyna dobra rzecz w tym wszystkim, ale co z tego jeżeli Hale go nie chcę znać?
- Masz coś do jedzenia czy ci coś kupić? - Jay wstał na równe nogi i pochwycił chipsa, który jak jeden z niewielu, nie wiadomo jakim cudem ocalał z wczorajszego wieczoru. Skrzywił się, gdyż nie były zbyt dobre, wywietrzały. Tak to jest, jak się ich nie nakryło.
- Chyba nic nie mam... Nawet mleka na kaca... - Jęknął, bo każdy dźwięk drażnił nieprzyjemnie jego bębenki uszne. Przyjaciel skrzywił się i pokręcił głową. No cóż sam się Sykes do tego dopuścił... Wiedział do czego może doprowadzić na dłuższą metę związek z dwoma kobietami na raz. Teraz musi jakoś poukładać to wszystko... On może tylko lekko pomóc.
- Dobra ty się trochę ogarnij, a ja pojadę do sklepu i przywiozę ci coś do jedzenia i picia. Tylko weź prysznic... - Szatyn poklepał przyjaciela po ramieniu i wyszedł z jego domu. Wsiadł do samochodu i odjechał z posesji w szybkim tempie. Musiał coś zrobić, żeby jego przyjaciel stanął na nogi, żeby wziął się w garść. Sprawnie przejechał przez miasto i już po kilkunastu minutach zatrzymał się się przy domu, którego adres poznał już całkiem dawno. Wysiadł z samochodu i przekręcił kluczyk tym samym zamykając zamek w ich drzwiach. Wszedł po schodkach i nacisnął biały przycisk, który wywołał cichy dźwięk po drugiej stronie ściany. Stał chwilę tupiąc nogą, aż drewniane drzwi się otworzyły i ujrzał w nich brunetkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, skąd zna mężczyznę stojącego naprzeciwko niej. Jay uśmiechnął się lekko.
- Jestem Jay. Nathan kiedyś już nas poznał, jestem jego przyjacielem. - Jak na zawołanie McGuiness przypomniał dziewczynie ich spotkanie. Skinęła głową w odpowiedzi i wpuściła go do środka, zastanawiając się co on tutaj robi. Czyżby coś się stało Nathanowi? W jej myślach zaczynały przewijać się czarne scenariusze. Odpędziła je szybko, choć serce zaczęło jej łomotać ze zdenerwowania jak szalone. Zaprowadziła mężczyznę do salonu, gdzie miała nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej.
- Coś się stało? - spytała po wskazaniu na kanapę, aby jej gość mógł usiąść, lecz on raczej nie zamierzał zakotwiczyć się na dłużej.
- Nath się załamał, gdy od niego odeszłaś... - zaczął niepewnie i przypatrywał się reakcji swojej rozmówczyni. Lucy westchnęła tylko i odrzuciła grzywkę do tyłu. Wiedziała, że rozmowa będzie dotyczyła Sykesa... No bo po co jego przyjaciel odwiedzałby ją w sobotni poranek, gdyby nie chodziło to o szatyna?
- Posłuchaj... Nie lubię jak ktoś gra na dwa fronty. I od razu uprzedzę twoją następną wypowiedź. Tak wiedziałam, że ma żonę kiedy się wpakowałam w ten związek i uwierz mi, było łatwiej to przeboleć, gdy jej nie widziałam, ale ciekawe co ty byś zrobił... - Spojrzała na Jay'a, by sprawdzić czy ją słucha i kontynuowała. - Gdybyś... Załóżmy wrócił z pracy, a twoja dziewczyna akurat by się pieprzyła z jakimś facetem w twojej sypialni. Dobra... Może to nie jest idealne porównanie, ale sens jest prawie ten sam.
- No... Ale zrozum sytuację Nathana. Ona była jego żoną, właściwie nadal jest... - Napotkał srogie spojrzenie dziewczyny. - Dobra no... Zrozum ona była jego żoną, miał teraz problemy w pracy... Sama wiesz, że miał ten durny projekt, bo sama mu pomagałaś. Dla twojej wiadomości, bo może o tym jeszcze nie wiesz... George wygrał, a firma Nathana trzyma się na cienkiej nici, która w każdej chwili może się przerwać. Dobrze wiesz co to oznacza. To, na co tak ciężko pracował zostanie pochowane w gruzach...
- Wiem, ale to nie oznacza... - zaczęła brunetka, ale nie dał jej skończyć.
- Jeszcze nie skończyłem. Ty uważasz, że to proste. Rzucić Isabele i po kłopocie, ale chyba dobrze jej nie znasz. Uwierz, że to nie jest prosta kobieta. Jak się zaweźmie to będzie walczyć do końca, aż zniszczy to co stanie jej na drodze, a w tym wypadku byłabyś ty. Nathan miał naprawdę teraz wiele problemów i nie chciał jeszcze sobie dokładać żony. Chciał się uporać z jednym, a później wziąć za drugie. On cię kocha i to widać... Tylko ty pod wpływem emocji podjęłaś pochopną decyzję. Nawet nie wyobrażasz sobie jak często w pracy opowiadał mi o tobie, o tym jaka jesteś i co w tobie kocha. Czasami dostawałem świra kiedy mówił o tych wszystkich czułościach itd., ale ja byłem szczęśliwy, gdy widziałem na twarzy mojego przyjaciela uśmiech i to, że był szczęśliwy, szaleńczo zakochany. Nawet nie wiesz jak bardzo się przy tobie zmienił... Stał się szalony i nie martwił się wszystkim tak, jak to było kiedyś. Zaczął żyć tym, co jest tu i teraz oraz robić coś pod wpływem chwili. Wreszcie przestał planować i zapisywać te cholerne daty i godziny w swoim zeszyciku. I nawet nie masz pojęcia co poczułem, gdy jakąś godzinę temu pojechałem do jego domu i zastałem go skacowanego, a może nadal pijanego... Sam nie wiem, bo po takiej ilości alkoholu jaką wypił to nie można się domyśleć... Nigdy nie widziałem go w takim stanie. - westchnął i przeczesał palcami swoje włosy. Spojrzał na brunetkę, zdając sobie sprawę, że wygłosił monolog... Dziewczyna uniosła palec wskazujący, dając mu znak, żeby chwilę zaczekał. Wycofała się do schodów, a potem pobiegła na górę. Po kilku minutach wróciła z torbą przewieszoną przez ramię.
- Zawieź mnie do niego. - Poprosiła, a jego oczy momentalnie się zwiększyły. - No nie słyszałeś? Zawieź mnie do niego. - powiedziała głośniej i ruszyła do wyjścia. Jay potrząsnął głową i ruszył za nią. Widać udało mu się trafić do jej serca, a o to najbardziej mu chodziło.
Samochód zatrzymał się z piskiem opon przed dużym domem. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a z auta wyskoczyła brunetkaa, chwytając w pośpiechu torbę. Wbiegła na schody i już po chwili otworzyła drzwi, wchodząc do środka i wołając imię właściciela posiadłości. Zajrzała do kuchni, ale nikogo tam nie było. Przeszła do salonu i zobaczyła Sykesa. Siedział na dywanie, oparty o kanapę i wziął ostatniego łyka cieczy, która znajdowała się w przezroczystej butelce. Lucy podbiegła do niego i wyrwała mu ją z ręki, odkładając naczynie na stolik stojący obok niej. Szatyn spojrzał na nią.
- Luss... - wyszeptał i się lekko uśmiechnął. - Moja słodka Lucy... A może już nie moja... Wszystko spieprzyłem...
- Zamknij się. - Warknęła dziewczyna. - I po cholerę doprowadziłeś się do takiego stanu? - Ukucnęła obok niego i odłożyła swoją torbę.
- Zostawiłaś mnie, bo byłem idiotą... Ale wiesz... Zerwałem z nią. Jej już nie ma... Spakowała swoje rzeczy i odeszła. Luss... Pff... Ty też mnie zostawiłaś... Przez moją głupotę. Jestem śmieciem... - Wyjęczał i próbował się podnieść, jednak alkohol krążący w jego krwi nie pomagał, a wręcz przeciwnie... Robił wszystko, żeby przeszkodzić mu w wykonywaniu prostych czynności.
- Nathan przestań... Przepraszam. - Złapała go za podbródek i przekręciła jego głowę tak, żeby na nią spojrzał. - Przepraszam, bo to przeze mnie... - Pogłaskała go po policzku i zmarszczyła brwi. Przyłożyła dłoń do jego czoła. Był cały rozpalony. - Nathan... Ty masz gorączkę. - westchnęła, a w tym samym czasie do pomieszczenia wszedł McGuiness. - Jay... Ogarniesz tu trochę? - Spojrzała na niego z błagalnym spojrzeniem, a ten skinął głową na znak, że się zgadza. - A ja się nim zajmę... Jest kompletnie pijany i ma gorączkę... - Wstała i razem z Jay'em pomogła wstać Nathanowi. Zarzuciła sobie jego rękę na szyję i ruszyła do schodów, a następnie na górę do sypialni. Po schodach było dosyć ciężko wejść, bo szatyn ledwo trzymał się na nogach, jednak po kilku minutach znaleźli się w przytulnym pomieszczeniu, gdzie Lucy położyła mężczyznę i rozebrała go do bokserek, żeby nie kładł się w brudnych ciuchach. Kiedy Sykes wtulił się w poduszkę, okryła go szczelnie kołdrą i chciała odejść, by w kuchni przygotować mu coś do jedzenia, no i oczywiście coś, by złagodzić kaca, który za jakiś czas na pewno go odwiedzi, ale Nath złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, chcąc dać jej buziaka. - Nathan jesteś pijany i śmierdzi od ciebie... Jak wytrzeźwiejesz to pogadamy. - Ucałowała jego czoło i wyszła z pokoju, po czym zbiegła po schodach i wpadła do kuchni. Zajrzała do lodówki, żeby znaleźć mleko... Szatyn będzie potrzebował coś na kaca. Westchnęła i wyjęła czerwony kartonik...
Nadszedł dzień zawodów w piłkę nożną. Od samego rana brunetka była strasznie zdenerwowana, a do tego jeszcze Nathan chciał jechać razem z nią. Jak dla niej nie był to dobry pomysł, gdyż bała się spotkania mężczyzny razem z Marcosem. Nie chciała, żeby w ich związku pojawiły się jakieś niedomówienia i nieporozumienia, dlatego wyznała co się stało na jednym z treningów. Szczerze mówiąc Nathan nie był zdenerwowany, albo po prostu starał się tego nie okazywać. W każdym bądź razie wszystko sobie wyjaśnili i jak na razie znowu zaczęło się układać.Lucy pozwoliła szatynowi odwieść się pod szkołę, ale na zawody już nie. Srebrne BMW zajechało pod sporawy budynek, a z niego wysiadła brunetka oraz przystojny kierowca, który obszedł samochód i po chwili stanęli twarzą w twarz. Ujął jej buźkę w swoje dłonie i musnął jej czerwone, słodkie usta. Hale odwzajemniła czule gest i oderwała się od niego, lekko uśmiechając. Zarzuciła sportową torbę na ramię, którą Sykes jeszcze przed chwilą trzymał w dłoniach.
- Powodzenia słońce i uważaj na siebie. Aaa no i oczywiście bądź grzeczna, bo wiem, że czasami umiesz pokazać pazurki jak coś cię wkurzy. - Zaśmiał się i przygarnął ją w swoje ramiona. - Dajcie im popalić, trzymam kciuki. - Ucałował jeszcze jej czółko. Brunetka skinęła głową i ruszyła w stronę grupki, która stała już z trenerem i Marcosem. Odwróciła się jeszcze w połowie drogi i pomachała mu, przesyłając buziaka. Nathan uśmiechnął się szeroko, po czym wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, kierując się do firmy. Znowu miał siłę do walki... To ona była tą siłą, dawała mu szczęście, a za razem wiarę w to, że może się udać i dlatego teraz musiał zrobić wszystko, żeby uratować firmę i to, na co tak ciężko pracował.
Kiedy Hale podeszła do dziewczyn, przywitała się z nimi oraz z trenerem i Navasem. Czuła się dosyć dziwnie w jego towarzystwie. Niby wyjaśnili sobie wszystko, ale miała wrażenie, że to wcale nie pomogło. Uciekała wzrokiem, aby tylko nie natknąć się na jego spojrzenie. Tak było prościej, przynajmniej tak uważała. Po chwili koleżanki z drużyny zaczęły się zachwycać szatynem, który przywiózł Luss pod szkołę. Każda chciałaby go dotknąć i pocałować, uważały go za greckiego boga. W sumie jakby nie patrzeć niewiele się pomyliły. Luss pokręciła z rozbawieniem głową. Była dumna z tego, że ten przystojniak był teraz tylko jej i tak naprawdę nikt nie mógł już go jej zabrać. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym i poprawiła torbę na swoim ramieniu. Wpadła na pewien pomysł, który chciała wykonać po powrocie z zawodów. Nathan na pewno będzie zadowolony...
Cały autobus wypełniony był rozgrzewającą do boju piosenką, która przeplatała się z okrzykami radości z powodu wygranej przez dziewczyny całego turnieju. Trener był zachwycony ostatnią akcją, która była poprowadzona przez Lucy i Kelsey. Obie zapewniły swojej drużynie pierwsze miejsce w turnieju. Do ostatniej minuty był remis, jednak w ostatnich sekundach dwie przyjaciółki były nie do pokonania. Mimo, że nie miały już sił, dziewczyny z przeciwnej drużyny nie był wstanie ich zatrzymać. Brunetka usiadła na miejscu, gdzie nie było za bardzo słychać krzyków dziewczyn i wyciągnęła telefon, wykręcając dobrze jej znany numer.
- Cześć skarbie. I jak turniej? - Usłyszała po drugiej stronie słuchawki.
- Wygrałyśmy! - Pisnęła, wiedząc, że jej ukochany w tym momencie na pewno odsunął aparat od swojego narządu słuchu.
- Bardzo się cieszę. Musimy to w takim razie jakoś dzisiaj uczcić. - Zaśmiał się do słuchawki szatyn.
- Dlatego... Jedziemy dzisiaj nad jezioro, ale ty załatwiasz prowiant! O 16 bądź pod moim domem, tylko się nie spóźnij. Ayy muszę kończyć, bo dziewczyny idą tu wrzeszcząc i zaraz przestanę cię słyszeć! Buziaki! - Nacisnęła czerwony guziczek na telefonie komórkowym i zdążyła schować urządzenie, jak dziewczyny się na nią rzuciły piszcząc, na co brunetka wybuchnęła śmiechem. Miała zwariowane koleżanki, a na ich czele stała Kelsey we własnej osobie.